♦Raul Sanchez♦

231 36 7
                                    

Connor pojawił się na komisariacie tak, jak zwykle – spóźniony, oczami przepraszając wszystkich swych kolegów za ekscesy Hanka, który wiózł androida co dzień do pracy. To, czy pojawią się na czas, zależało tylko od jego łaski, a rozkład autobusów był na tyle niefortunny, że RK800 nie pozostawało nic innego, jak zdać się na jego dobrą wolę.

Najwyraźniej nową tradycją stało się, że przy biurku Andersonów ktoś od rana na nich czekał. Poprzedniego dnia oczekiwał ich Perry, dzisiaj Norman, informatyk, któremu oddali telefon Sancheza. Norman denerwował każdego, do kogo się zbliżył, a o sposobach archiwizacji danych mógł nudzić do białego świtu, ale w gruncie rzeczy był uczciwym facetem i jeszcze nigdy nikogo nie zawiódł.

– O, nareszcie! – zawołał, gdy zobaczył Andersonów mijających biurko, za którym detektyw Reed lenił się z kubkiem kawy w ręce.

– Dzień dobry, Norman – przywitał się Connor. Tego samego nie można było powiedzieć o Hanku, który na ważne wieści nie lubił długo czekać.

– Co masz? – zapytał bez ogródek. Norman zapowietrzył się, jak zawsze, kiedy zaczynał mówić.

– Podłączyłem PenDrive'a z PDFem SMSów gościa do twojego komputera. Poza nimi nie ma tak naprawdę nic interesującego. Przeszukałem fotki, aplikacje, historię wyszukiwania, logi geolokacji. Skoczyłem nawet po narzędzia do domu, żeby odzyskać usunięte pliki, ale usuwał tylko jakieś nieudane selfiaki. W historii połączeń też nie ma fajerwerków. Często dzwonił na jakiś nieznany numer, którego z jakiegoś powodu nie zapisywał w kontaktach. Wygooglałem go i nie wygląda na to, żeby to była jakaś usługa typu pizza. No, tak czy inaczej, gadał z tym numerem bardzo krótko, średnio z dwie minuty.

– Coś jeszcze? – zapytał Hank.

– Tak, powinieneś bardziej dbać o komputer służbowy. Masz mnóstwo niepotrzebnych plików na dysku, a jak się włączy procesy na Menadżerze Zadań, to w ogóle robi się cyrk...powinieneś zainstalować sobie jakiś cleaner, albo chociaż...

– Już, już – przerwał mu, nie mając ochoty na jeden z informatycznych wykładów Normana. – Przejrzymy sobie te SMSy.

– Dziękujemy za twoją pomoc – dodał Connor, uśmiechając się sztucznie. Informatyk tej sztuczności nie wyłapał i wypiął dumnie pierś, kontent ze swych osiągnięć.

– Jak w potrzebie, to do mnie! – rzekł tonem tak patetycznym, jakby uratował z pożaru sześcioosobową rodzinę. Bogu dzięki, zadowolony pochwałami szybko wrócił do siebie, tłumacząc się jakimś dziwnym slangiem speców od archiwizacji danych. Cokolwiek miał niby do roboty, raczej nic ważnego.

– No dobra, to zobaczmy sobie te wiadomości...Connor, o której przychodzi ta baba? Ta, która miała się stawić na przesłuchanie.

– Za godzinę, poruczniku.

– Dobra, to chodź – powiedział Hank, odwracając monitor tak, aby również android mógł dostrzec jego zawartość.

Raul pisał głównie ze swoją dziewczyną i paczką średnio rozgarniętych kumpli, z którymi umawiał się na alkoholowe libacje, po których partnerka niemal krzyczała na niego przez SMSy, pytając, czemu o drugiej w nocy jeszcze nie ma go w domu i czy znowu zatrzymała go na noc jakaś zdzira (cytując). Im dłużej czytali te wiadomości, tym bardziej Connorowi zdawało się, że to ona zabiła Sancheza. Nie, nie, inaczej – tym bardziej wydawało mu się, że byłaby w pełni usprawiedliwiona, gdyby tak się właśnie okazało. Raul zdradzał ją nagminnie, czy to z prostytutkami, czy z kobietami (jak i mężczyznami) poznanymi w klubie podczas imprez z przyjaciółmi.

Ale jedno androidowi nie pasowało.

Jak on się dostał w niełaskę mafii? Nic w jego wiadomościach nie wskazywało na to, aby miał zatargi z dilerami czy innymi takimi, którzy kręcili się w klubach, gdzie Sanchez praktycznie mieszkał. Nie stosował żadnego kodu czy innych sztuczek, by zaprosić kumpli na ćpanie, chodź na alkohol zapraszał ich cały czas. Nie pisał z nikim podejrzanym, nie dokonywał dwuznacznych transakcji...więc dlaczego nie żył?

Krew ma kolor bordo 【Detroit Become Human - Connor x m!OC】Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz