♦Nie chwal dnia♦

172 26 3
                                    

 Anthony zakradł się do sypialni, tak cicho, jak tylko mógł, by nie obudzić śpiącego nadal Connora. Chciał wziąć szkicownik i nabazgrać swój widok z okna, ot, bez żadnej artystycznej wartości, dla uspokojenia, ale android był niezwykle czujny. Choć blondynowi udało się wcześniej wstać, nie zakłócając jego snu, tym razem podłoga zaskrzypiała trochę za głośno.

 Connor przetarł oczy.

 – Jak długo spałem...? – spytał. Anthony uśmiechnął się.

 – Dopiero siódma. Spokojnie, nie spóźnisz się, stąd jest dość blisko na komisariat. 

 – Mhm. Nie przyzwyczaiłem się, że ktoś wstaje przede mną...zwykle to ja muszę budzić Hanka... 

 – Ja nie lubię długo spać – odparł Anthony szczerze. – Jestem na nogach od półtorej godziny, więc pomyślałem, że zrobię śniadanie, no i... – Connor roześmiał się, przerywając mu wpół zdania.

 – Doceniam to, naprawdę, ale ja nie jem, Anthony – powiedział wreszcie. Blondyn przez chwilę milczał.

 – Cholera jasna, przepraszam, naprawdę, zupełnie zapomniałem! – zawołał wreszcie, kiedy już przed samym sobą przyznał się do tak głupiego błędu. 

 – Rozumiem, rozumiem, wielu było przede mną i każdemu robiłeś śniadanie... – mruknął Connor, po czym zaśmiał się, a zaraz za nim Anthony.

 – Możesz myśleć, co chcesz. Ubrania położyłem ci w łazience.

 Usłyszawszy to, RK800 kiwnął głową i błyskawicznie podniósł się z łóżka, jakby przed chwilą nie leżał rozespany i zawinięty w kołdrę. 

 – ...szybko się budzisz – skomentował Anthony.

 – Tak? To pewnie przez to, że nie czuję zaspania. Mówiłem ci; robię to dla przyjemności, a żadna przyjemność nie jest warta, żeby spóźnić się przez nią do pracy.

 – Dobrze, dobrze, rozumiem, chcesz już iść. Idź, przebierz się, ja poczekam.

 – A ty nie pracujesz dziś? – spytał Connor podejrzliwie. Blondyn puścił mu oko. 

 – ...wziąłem chorobowe. 

 – Tak? A dobrze wyglądasz – odparł android. Anthony zaśmiał się.

  – A kto będzie do tego dochodził? Każdemu przyda się chorobowe od czasu do czasu...

 Connor przewrócił oczami, po czym zniknął z zasięgu wzroku Anthonego i udał się do łazienki, by przebrać się w tę swoją znoszoną marynarkę. Chłopak westchnął cicho, sięgając wreszcie po upragniony szkicownik z szuflady, choć ochota na rysowanie już raczej mu przeszła.

 Nie przewidział tego, że tak potoczą się sprawy, ale w zasadzie to był z tego zadowolony. Nie sądził, że Connor zrozumie coś, czego zrozumieć nie umieli jego właśni rodzice, ale jednak zrozumiał, w dodatku całkiem szybko. Tak. Tego właśnie potrzebował – zrozumienia, ale przy tym...otrzeźwienia. Znaku od Opatrzności, że nadszedł czas, aby się pozbierać. Po raz pierwszy od dawna poczuł, że nie będzie to łatwe, ale chociaż możliwe. Długo o tym myślał. Właściwie całą noc przewracał się z boku na bok, ale wreszcie podjął decyzje; chciał spróbować. Dlatego zresztą wziął dziś wolne. Miał tyle do zrobienia...pragnął uczynić pierwszy krok, aby naprawić życie, które sam zepsuł. A potem, kto wie, może nawet pomóc komuś innemu?

 Connor wyszedł z łazienki, ubrany i poważny. No tak. Przestawał być Connorem, a stawał się cyberdetektywem Andersonem, któremu bardzo się spieszyło do kolejnego ważnego zadania. Android wyciągnął komórkę i zerknął na godzinę.

Krew ma kolor bordo 【Detroit Become Human - Connor x m!OC】Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz