Minęły dwa tygodnie od dnia, w którym Connor skonfrontował się z Anthonym i wyznał, że uważa go za osobę bardziej tajemniczą, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Od tego momentu nie spotkali się, a w rozmowach nie wychodzili poza standardowe pozdrowienia i płytkie pogawędki o pracy. Obaj byli zajęci własnymi sprawami, co nie znaczy, że o sobie nie myśleli. Na DPD Central Station po prostu za dużo się ostatnio działo, aby skupiać się na życiu osobistym.
Od kiedy znaleziono trzecią ofiarę, Kwiaciarz przestał zabijać, choć jeszcze niedawno mordował przecież w takim tempie, że Norman ledwie przeszukał jeden telefon, a już przynoszono mu następny. W ten sposób komisariat podzielił się na dwie drużyny – tych, którzy sądzili, że mafia załatwiła już wszystkich, którzy zaszli im za skórę, i tych, którzy uważali, że tak sprawnie i bezwzględnie działający gang nie mógł mieć tylko trójki wrogów (w dodatku mało znaczących) i musiał pojawić się jakiś inny powód. A prasa huczała w najlepsze – raz publikowała poruszające artykuły o cierpieniu rodzin ofiar, raz kąśliwe felietony o tym, jak niekompetentnie działają organy ścigania. I w sumie miała rację. Powołany przez Fowlera zespół ani nie trafił na żaden nowy trop, ani nie udało mu się zidentyfikować mężczyzny, z którym spotkał się przed swoją śmiercią Thomas Collins.
Hank przeżywał to bardziej, niż zazwyczaj. Zwykle nie pracował za ciężko, ale w tej sprawie wypruwał sobie żyły; bez skutku. I chociaż Connorowi było go naprawdę szkoda, dopóki nie znajdował się w zespole zajmującym się Kwiaciarzem, za przesadne interesowanie się tymi morderstwami mógł mieć u komendanta problemy.
Android spojrzał na Hanka, który z worami pod oczami wgapiał się w ekran telewizora. Nie oglądał. Myślał.
– Powinien pan iść spać, poruczniku – powiedział Connor, a Hank prychnął głośno, choć dobrze wiedział, że była to słuszna uwaga.
– Jak już taki chcesz być pomocny, to powiedz mi, o co chodzi temu chujkowi.
– Kwiaciarzowi?
– A, kurwa, komu? Nic nie rozumiem. Może sprzątnąć, kogo mu się tylko podoba, a zatrzymuje się na trzech ofiarach. Co, imprezowicz, fan telenoweli i szesnastolatek tak mu zaleźli za skórę? Musi być więcej osób, których chciałby się pozbyć, więc o co chodzi? – mamrotał porucznik, bardziej nawet do siebie, niż do Connora. Android kiwnął głową.
– Cóż, skoro zostawiał za sobą znak rozpoznawczy w postaci konwalii, to chciał przekazać jakąś wiadomość – stwierdził. – Pokazać, jak kończą ci, którzy mu się postawią. Albo im, musimy pamiętać, że to najpewniej jakaś mafia. Wątpię, żeby tak bardzo obchodziły go te trzy osoby, którym odebrał życia; miały stanowić symbol. Może ostrzeżenie. Pozwolę sobie wysunąć hipotezę, jeśli nie powiesz nic Fowlerowi.
– Będę milczał jak skała – obiecał Hank.
– Zakładając, że chodzi o dług – odrzekł Connor – uważam, że dobrał sobie takie ofiary, które i tak by go nie spłaciły. Sanchez słynął z niesłowności, ostatnia ofiara miała ledwie szesnaście lat. Collins też raczej nie wyczarowałby tych pieniędzy.
Porucznik kiwnął powoli głową, jakby się zastanawiał.
– Kurwa. Nieprzyjęcie cię do tego zespoły było najgorszą decyzją w historii USA – powiedział po chwili, po czym westchnął.
– Bez przesady – odparł Connor.
– Już się tak nie płaszcz, mówię prawdę. Mamy na komisariacie pierdoloną maszynę do rozwiązywania zagadek, a zamiast tego powołujemy paru idiotów z niepowiązanych działów. Własnoręcznie rozwiązałeś jedną z najważniejszych spraw w ostatnim dziesięcioleciu; znalazłeś Jerycho. Powinni ci się wszyscy do butów rzucać, a zamiast tego patrzą na ciebie krzywo, bo jesteś zrobiony z czego innego, niż oni. Kurwa, to jakby Fowler celowo próbował nie rozwiązać tej sprawy.
CZYTASZ
Krew ma kolor bordo 【Detroit Become Human - Connor x m!OC】
Mystery / ThrillerPonad rok po wydarzeniach, które na zawsze zmieniły Detroit i jego postrzeganie androidów, Connor nadal ma problemy z identyfikacją samego siebie w świecie, który nadal spiera się, co to tak naprawdę znaczy "być człowiekiem". Pozostawiając dalszą wa...