♥Thomas Collins♥

210 33 6
                                    

 Następnego dnia Hank i Connor pojawili się na DPD Central Station tak niewyspani i wymęczeni, jakby zeszłej nocy imprezowali jak szaleni. Nic z tych rzeczy. Wczorajsze wieczorne wezwanie okazało się o tyle felerne, że Thomas Collins, ofiara, żył w w skrajnym bałaganie i otaczał się masą niepotrzebnych rzeczy, których stosy zasypywały wszystko inne (w tym przedmioty, które mogły okazać się istotne dla sprawy). Same oględziny ciała też nie były usłane różami. Miało już dobrych parę dni i zaczęło się rozkładać, a koło niego Scott Holmes, współlokator Collinsa, który znalazł jego zwłoki, nie wytrzymał i pojechał do Rygi. 

 Wnioski były identyczne, choć tym razem wyciągnięcie ich trwało znacznie dłużej przez opłakany stan mieszkania. Ofiara wpuściła swego oprawcę, który ostatecznie załatwił ją strzałem między oczy, szybkim i skutecznym. Następnie uciekł, nie zostawiając żadnych śladów. Ani jednego. W dłoń nieboszczyka wcisnął tylko konwalię, a potem zniknął, prawie jak duch. Technicy nie znaleźli ani jednego odcisku palca, który nie należałby do Collinsa lub, w rzadszych przypadkach, jego współlokatora. 

 Connor zatopił głowę w dłoniach, wypełniając kolejny raport w oczekiwaniu na pojawienie się Holmesa na komisariacie lub zakończenie odzyskiwania danych z telefonu ofiary przez Normana. Według Scotta, ofiara miała go dopiero od tygodnia, dlatego nikt raczej nie liczył na fajerwerki w wiadomościach czy zdjęciach. Pozostawało przyznać, że jeśli świadek nic nie wie, to policja nadal nie miała żadnego tropu.

  Hank zerknął na zegarek.

 – Holmes przyjdzie za dwie godziny – mruknął. – A my robimy raporty od czterech. To bez sensu. 

 – To konieczne, poruczniku – odparł Connor cicho.

 – Do chuja z tym wszystkim, nadal nic nie mamy! – warknął Hank. – Co on, przez ściany chodzi, czy co?! 

 – Zdaje mi się, że to dobrze wytrenowany człowiek. Możliwe, że to zabójca na zlecenie; może były wojskowy albo policjant. 

 – I co z tego? Dalej nie mamy podejrzanego. Tu nawet profiler by nie pomógł. Mówią, że pierwsze morderstwo popełnia się w promieniu dwudziestu kilometrów od miejsca zamieszkania, ale, kurwa, ten człowiek to jakiś profesjonalista. Wątpię, żeby adres ofiary go obchodził. Ma kogoś zabić to zabija, bam, kulka w łeb i delikwenta nie ma... – mruknął mężczyzna, bardziej nawet do siebie niż do Connora. 

 Nagle za ich plecami rozległ się głos.

 – Hej, przyniosłem PDFa. 

 Norman.

 – Co tak szybko? – zdziwił się Hank. Informatyk wzruszył ramionami, uśmiechając się w sposób, jaki musiał postrzegać jako niebywale zawadiacki, ale który w rzeczywistości wyglądał trochę żałośnie. 

 – Geniusze tak mają... – powiedział, po czym zaśmiał się. – Nie no, to była nowa komórka. Kupił pewnie najtańszą, widać, że używana. Poprzedni właściciel zrobił format, no ale mogę odzyskać usunięte dane, jeśli chcecie.

 – Lepiej dmuchać na zimne – odrzekł Connor. 

 – Dobra, to zajmę się tym zaraz. Na razie macie tu jego SMSy, ale to lektura na piętnaście minut, mówię wam; poza tym, facet wolał dzwonić. Ale w historii połączeń też nie ma niczego ciekawego, uprzedzając pytania. – Umilknął na chwilę, po czym uśmiechnął się szeroko, nachylając się niżej nad mężczyznami. – Może śmigał na tym telefonie dopiero tydzień, ale zdążył zainstalować Grindra. 

 – Co to? – zapytał Hank.

 – Gejowski portal randkowy – odmruknął Connor, a Norman roześmiał się. 

Krew ma kolor bordo 【Detroit Become Human - Connor x m!OC】Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz