♣Do tanga trzeba dwojga♣

216 34 5
                                    

 Connor otworzył drzwi, wpuszczając do domu Hanka falę przeszywającego mrozu z zewnątrz, gdzie zdążyło już zrobić się ciemno. Zaraz zamknął je, widząc, jak Sumo, który wybiegł mu na powitanie, zatrząsł się z zimna.

 – Cześć, Sumo, dobry piesek – wymamrotał, głaszcząc zwierzaka po łbie. – Hank, wróciłem! 

 – Jak ulice? Dużo śniegu napadało? – zapytał porucznik, wpatrzony w ekran telewizora. Oglądał jakiś słaby, tani serial z czasów swojej młodości, który akurat powtarzała jakaś niszowa stacja telewizyjna. 

 – Tak, jest dosyć śnieżnie. Dla ludzi pewnie trochę za zimno – odparł Connor zgodnie z prawdą. Hank kiwnął powoli głową, zerkając na androida.

 – Wyglądasz na zadowolonego.

 – Tak? – zdziwił się ten. Po chwili ciszy uśmiechnął się. – ...tak, chyba jestem zadowolony. To był bardzo...przyjemny spacer. 

 – A  o czym gadałeś wtedy z tym asystencikiem? Zapomniałem zapytać.

 – Chciał dowiedzieć się czegoś o systemie wynagrodzeń. Na wywiadzie o pracę chyba nie zadał odpowiednich pytań. 

 – Mhm. 

 Hank odsunął się na brzeg kanapy, robiąc miejsce dla Connora. RK800 w prawdzie w ogóle nie rozumiał dziwnej estetyki, stylu montażu i pisania scenariusza w filmach czy serialach sprzed trzydziestu lat, ale porucznikowi chyba sprawiało przyjemność, gdy je z nim oglądał. Zresztą zdarzało się, że były nawet niezłe. Dlatego Connor nie protestował. 

 – O tym gadały wszystkie dzieciaki, kiedy byłem jeszcze piękny i młody... – mruknął Hank z nostalgią.

 – Proszę nie dodawać sobie lat, poru...Hank – odparł android. Mężczyzna przewrócił oczami.

 – Jak jest się starym, to trzeba umieć to przyznać. Zresztą, sam zobacz. Za moich czasów ludzie uważali to za szczyt technologii. – Wskazał na pożałowania godne CGI, właściwe filmom zrobionym jeszcze przed 2010 rokiem. Connor, ponieważ nie umiał skomponować zgrabnej odpowiedzi, nie odpowiedział w ogóle.

 Po parunastu minutach nieporywającej, ale solidnej historii enigmatycznych policjantów szukających bazy islamskich ekstremistów, z kieszeni Hanka rozbrzmiał dzwonek. 

 – Kurwa, chwili spokoju nie ma... – wymamrotał mężczyzna, wyciągając komórkę. Widząc, że dzwoni Ben Collins, detektyw, z którym często spotykał się na miejscach zbrodni, przełączył na głośnik. – Czego? Jestem zajęty.

 – Nie wątpię, ale mamy trupa, Anderson. Trupa z konwalią w ręku. 

~~~

 Ruth roześmiała się głośno, obracając w palcach torebkę bordo.

 – Żartujesz sobie z nas? Czy my wyglądamy, jakbyśmy miały ochotę na żarty? – zapytała. Konwalia puściła kolejny balon z gumy do żucia.

 – Powiedz, Anthony, ty nasz w chuja robisz? – mruknęła. Chłopak pokręcił głową, a jego kolana zaczęły drgać, ulegając nerwowym tikom.

 – Naprawdę, wymknął mi się! – zawołał. – Mówię prawdę. Zrobię to następnym razem, przysięgam! 

 – Oj, Anthony... – westchnęła Konwalia. Ruth spojrzała na niego z ukosa.

 – Słuchaj mnie, chłopczyku. Jeszcze parę godzin temu dzwoniłeś do mojej siostry z pytaniem, kiedy możesz zgłosić się po swoją działkę, bo zaraz spotykasz się z tym plastikiem i lada chwila go zabijesz. Powiedziałyśmy ci, że póki Connor dycha, to chuja krzywego nie dostaniesz. I zrozumiałeś, powiedziałeś nawet, że w takim razie za godzinę będzie po sprawie. Godzinę później, dwie godziny później, trzy godziny później, plastik nadal żyje. I teraz masz czelność przychodzić i błagać nas o "zaliczkę"? Co to, szkolny konkurs talentów? Medal za starania ci się, kurwa, należy?! – warknęła, aż plecami Anthonego przeszedł dreszcz. Instynktownie skulił się, starając się odwracać wzrok od bordo w dłoni Ruth.

 – Proszę, ja... nie daję rady. Nie mogę spać, nie mogę jeść. W takim stanie on zawsze będzie mi się wymykał w ostatniej chwili. Błagam! Potrzebuję bordo, a wy... – Postarał się uśmiechnąć, ale obie kobiety jasno widziały, że był przerażony. – Wy potrzebujecie mojej części umowy. Prawda? Nie byłem w tym chyba taki zły?

 – Zyski były w porządku – mruknęła Konwalia, a Ruth niechętnie potaknęła.

 – Były niczego sobie – potwierdziła. 

 – Właśnie! Na pewno lepiej się sprawdzę, jeśli przejdziemy na to, co było kiedyś. 

 – Nie – powiedziała Konwalia twardo. – Masz zapomnieć o naszej umowie. Jeśli chcesz bordo, a wiem, że chcesz, to zniszczysz tego plastika. Nie obchodzi mnie, jak, czym, kiedy, gdzie. W razie czego wybronimy cię z każdego zarzutu; będziesz nietykalny, gliny za odpowiednią sumkę uznają to za nieszczęśliwy wypadek. Ale Connor ma nie żyć. Rozumiesz to? – spytała. 

 Anthony przełknął ślinę. Powinien był zepchnąć go wtedy do rzeki jak starą lodówkę, wywalić na śmietnik jak niedziałający sprzęt elektroniczny, potraktować jak komputer, który nauczył się emulować ludzkie emocje. Wtedy nie musiałby przechodzić przez to wszystko. Ale Connor był żywy. I nie tylko – okazał mu też szczerą dobroć, niepodszytą żadnymi innymi intencjami, jak zwyczajna pomoc. Przecież idąc z nim do tego sklepu marnował tylko czas. Mógł po prostu powiedzieć, co lubił porucznik Anderson, albo skłamać pół godziny przed spotkaniem, że wyskoczyło mu coś ważnego. Jakim cudem android miał wobec człowieka więcej życzliwości, niż drugi człowiek? 

 Jak mógł przekonać sam siebie, że to tylko maszyna i wreszcie zakończyć ten koszmar? 

Krew ma kolor bordo 【Detroit Become Human - Connor x m!OC】Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz