Anthony stał na dachu DPD Central Station, a z każdym powiewem powietrza kolana uginały się pod nim coraz bardziej. Dawno nie był takim wrakiem samego siebie – już chyba trzecią noc nie spał, czy to przez bóle głowy, czy niekończący się potok myśli, które zalewały jego umysł.
Zaciągnął się papierosowym dymem, a świat na ułamek sekundy zrobił się nieco bardziej kolorowy niż wcześniej. Już tylko tak umiał oszukać mózg, nawet jeżeli tylko na chwilę. Kiedy coś wdychał, jego wymęczony, niewyspany organizm odbierał to jako tak długo oczekiwaną dawkę bordo, dając Anthonemu choć minimalny zastrzyk dopaminy, bez którego nie mógł wytrzymać. Nienawidził papierosów, śmierdziały, dymiły i truły, ale tylko one pozwalały mu jakoś zagłuszyć nieustające łaknienie, jakie nim targało.
Usłyszał trzask drzwi na niższym piętrze.
Na początku myślał, że to ktoś przychodził zgłosić przestępstwo czy złożyć zeznania, ale mylił się. Ten dzień był wyjątkowo spokojny; nikt nie wchodził ani nie wychodził już od jakiegoś czasu.
Cóż, oprócz Connora.
Anthony przygryzł wargę, spierzchłą od mrozu. Android wychylił się zza chroniącego przez zjawiskami atmosferycznymi daszku, rozglądając się po ulicy. No tak, jego nie obchodziło, czy padał deszcz, śnieg, czy ludzie na ulicach mdleli z gorąca czy dygotali z zimna. Prototyp przystosowany do wszystkiego, od walki wręcz, przez medycynę sądową, do psychologii kryminalnej. Nic dziwnego, że Konwalia nie chciała, aby kręcił się przy sprawie morderstw. Prędzej czy później znalazłby winnego i rozbił całą jej szajkę, w dodatku nie spadłby mu przy tym nawet włos z głowy.
Wziął głęboki wdech i rozejrzał się po powierzchni dachu. Coś ciężkiego. Cokolwiek, co mógłby na Connora zrzucić i pozbyć się problemu raz na zawsze. Załatwić sprawę w ciągu sekundy, tak jak Konwalia i Ruth lubiły najbardziej. Jego wzrok zatrzymał się na kawałku rynny, która musiała zapodziać się jakimś budowlańcom, którzy kiedyś remontowali to miejsce. Gdyby teraz wyrzucił ją za metalową barierkę i pozwolił jej roztrzaskać głowę Connora, mógłby wreszcie zaznać spokoju i dać swojemu wycieńczonemu organizmowi to, czego pragnął. Ani chwili przemyśleń – po prostu zamknąć oczy i to zrobić.
Wziął kawał metalu w ręce, kulejąc pod wpływem ciężaru. Widział, że android nie zwraca na niego uwagi, chyba nawet nie zauważył go na dachu. Musiał tylko rzucić. Rzucić i patrzeć, jak Connor umiera.
– Anthony?
Nagłe słowo androida sprawiły, że blondynem wstrząsnął dreszcz, gdy gorączkowo upuścił rynnę z powrotem na dach, nie dając mu szansy, by ją dostrzec. Uśmiechnął się słabo do Connora, który zadarł głowę, aby do niego krzyknąć.
– Co robisz na dachu? – zawołał RK800.
– ...wyszedłem na papierosa. Mam prawo do przerwy, nie?
– Tak, na papierosa można wyjść – potwierdził. – Ja nie mogę palić, ale można powiedzieć, że korzystam właśnie z tego samego przywileju. – Anthony kiwnął głową, a Connor uśmiechnął się, po czym zamknął oczy, oparłszy się o kolumnę daszku. Myślał. Ciekawe o czym? Co chodzi po głowach androidom? Inne androidy? Może ludzie? A może mają swój własny, odrębny świat, do którego nie wpuszczają nikogo prócz siebie samych?
Anthony złapał się za głowę, która nagle zaczęła pulsować tępym bólem. Nie, nie teraz. Nie w pracy. Niech to chwilę poczeka. Ale nie mogło czekać – w jednej chwili poczuł, że robi mu się słabo i biorą go mdłości. Wyrzucił nadal tlącego się papierosa i zbiegł z dachu, świadom tego, że syndrom odstawienia nie patyczkował się z powodowanymi objawami. Szybko wbiegł do męskiej toalety i zamknął się w kabinie, gdzie zwymiotował do muszli klozetowej.
Oddychał ciężko, a przed oczami pojawiły mu rozmazane plamy, które utrudniały widzenie. Przetarł powieki, a one po prawdzie zniknęły, ale tylko po to, by zaraz powrócić.
Boże, dlaczego to tak musiało wyglądać? Czemu nie umiał wyzwolić się z uzależnienia, które uczyniło go swoim więźniem? Każdy dzień, każdą godzinę dedykował tylko temu, żeby dostać kolejną działkę. Nie umiał już myśleć, nie umiał kochać, nie umiał nienawidzić. Umiał tylko chcieć więcej.
Rozpłakał się, dla zagłuszenia spuszczając ubikację. W ostatniej chwili uratował okulary, które zsunęły mu się z twarzy pod wpływem nagłych jej grymasów. Z jedną ręką nadal na desce, spuścił głowę w dół i pozwolił sobie zawodzić. Tylko na chwilę – do toalety zaraz ktoś wszedł, co zmusiło go do natychmiastowego umilknięcia, byle nikt nie usłyszał. Choć nie wydawał żadnego dźwięku, nawet nie pociągał nosem, łzy same kapały z jego oczu. I tak już zostało, nawet wtedy, gdy tajemniczy ktoś już wyszedł, a toaleta opustoszała.
– Anthony? Anthony, słyszysz mnie? – zapytał znajomy, kobiecy głos.
Chłopak prawie podskoczył, ocierając szybko oczy i odwracając się do osoby, która z nim mówiła. Ruth. Tuż za nim, w kabinie w męskiej ubikacji w DPD Central Station, stała Ruth. Blondyn kiwnął szybko głową.
– T-tak, słyszę...
– Co ty, ryczysz? – Roześmiała się, kucając nad jego skulonym ciałem. – Zapomnij o Connorze. To już nieaktualne.
– Co? – zdziwił się Anthony. Ruth poprawiła swe długie, blond włosy.
– To nieaktualne. Rozumiesz? Wracamy do naszej pierwotnej umowy. Masz stawić się dziś wieczorem, tam, gdzie zawsze, o tej godzinie, co zawsze. Jeśli dobrze się spiszesz, to dostaniesz swoje kochane bordo. Anthony, słyszysz mnie? – Pomachała dłonią przed jego twarzą, jakby próbując go otrzeźwić.
– Eee...taak...tak... – zająkał się chłopak. Coraz bardziej kręciło mu się w głowie.
– Do wieczora.
I zniknęła. Nim się obejrzał, Ruth rozpłynęła się jak we mgle, choć jeszcze przed chwilą była tuż obok. Przez chwilę zastanawiał się, jak to w ogóle możliwe, aż w swej dłoni spostrzegł komórkę.
Wtedy zrozumiał, że cały ten czas rozmawiał z Ruth przez telefon.
CZYTASZ
Krew ma kolor bordo 【Detroit Become Human - Connor x m!OC】
Mystery / ThrillerPonad rok po wydarzeniach, które na zawsze zmieniły Detroit i jego postrzeganie androidów, Connor nadal ma problemy z identyfikacją samego siebie w świecie, który nadal spiera się, co to tak naprawdę znaczy "być człowiekiem". Pozostawiając dalszą wa...