Rozdział 14: 23 lutego 2020 roku

25 4 0
                                    

  Ewa nie chciała jechać do ojca zaraz po pracy, postanowiła więc trochę poczekać. Na następny dzień wzięła wolne z zamiarem urzeczywistnienia odwiedzin, o czym nie omieszkała powiadomić męża. Całą noc nie mogła jednak zasnąć, myśląc o tym zamierzonym spotkaniu. Wzbudzał w niej sprzeczne emocje. Kochała go, dał jej życie i wychował pod nieobecność zaginionej matki; z drugiej zaś strony odciął się od niej, gdy tylko poszła na studia… Zostawił ją zupełnie samą i raczył dawać o sobie znać zaledwie dwa razy w roku: na okoliczność świąt Bożego Narodzenia i w dniu jej urodzin, które przypadały w maju. Udawał wtedy, że więź między nimi jest taka jak dawniej, ale ona doskonale wiedziała, że chowa do niej jakiś uraz. Może chodziło o to, że była bardzo podobna do matki, lub też jako dziecko zrobiła coś czego teraz nie pamięta... Na takich rozmyślaniach minęła jej cała noc i – o dziwo – rano nie czuła z tego powodu zmęczenia.

  Darek  przygotował jej śniadanie zanim sam wyszedł do pracy, zatem nie musiała się teraz z niczym spieszyć. Z przyzwyczajenia zrobiła sobie kawę, ale wtedy dopadło ją bardzo dziwne, nagłe przeczucie, że ten dzień nie skończy się dobrze. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się sama do siebie. „Masz za bujną wyobraźnię” – powiedziała w myślach, kontynuując celebrację picia gorącego napoju.

  Jej uwagę cały czas przykuwał telefon, jakby to od niego miało zależeć dziś coś bardzo istotnego. Wzięła głęboki oddech, zabrała co trzeba, po czym opuściła dom. W głębi duszy naprawdę cieszyła się, że zobaczy się z ojcem. Co nie zmieniało ogólnego odczucia nadmiernego zestresowania, zupełnie jak przed jakimś ważnym egzaminem na studiach. Może powinna poinformować Edwarda co właśnie zamierza? Ale on miał jeszcze wolne i nie chciała od tak zawracać mu po prostu głowy.

  „Przecież to tylko wizyta u ojca, nic nieprzewidywalnego bądź złego nie może się stać…”

   Przemierzała ulice miasta coraz bardziej przegrywając z wewnętrznym napięciem. Miała nadzieję, że gdy tylko zobaczy dom, w którym się wychowała, poczuje głęboką ulgę. Wszystko co niepokojące przejdzie wówczas, jak ręką odjął.

  Tak też się stało. Zatrzymała się po drugiej stronie ulicy i rzuciła badawcze spojrzenie w stronę frontowych drzwi. Na tarasie nadal stała ta sama huśtawka, na której mama czytała bajki swojemu oczku w głowie. W oknie kuchennym wisiała firanka, balkon był ozdobiony kwiatami, drzwi do garażu otwarte – samochód Bogdana, bo tak miał na imię jej ojciec, majaczył wewnątrz, jakby czekając cierpliwie na właściciela. Ewa wiedziała, że gospodarz musi być w domu. Niedawno przeszedł na emeryturę i raczej nie planował pracy dorywczej. Opuściła samochód, upewniwszy się, że w kieszeni ma swój telefon – ten sam, który od samego rana nie dawał jej spokoju. Przeszła na drugą stronę ulicy i w krótkim przystanku rozejrzała się po okolicy. Wszystkie domy wyglądały jak dawniej, zupełnie jakby od jej ostatniej wizyty czas całkowicie się zatrzymał… Od tamtej pory rozmawiali tylko przez telefon, nie widywali się twarzą w twarz. Weszła po schodach i zadzwoniła dzwonkiem. Czekała chwilę, aż w końcu drzwi się uchyliły i ujrzała za nimi ludzkie oblicze.

  Oprócz tego, że jego włosy zdobiła obfita siwizna, a wokół oczu pojawiły się zmarszczki – prawie się nie zmienił. Nadal miał to samo tajemnicze spojrzenie, które zapadło jej w pamięć. Starszy mężczyzna zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów i odruchowo otworzył usta, dając upust swojemu nagłemu zaskoczeniu.

  – Ewunia, córeczko... – ledwie zdążył wypowiedzieć te słowa, zanim Ewa rzuciła się w jego ramiona.

  – Tato – w jej oczach skrystalizowały się łzy, by po chwili spłynąć po napiętych policzkach.

  Stali tak przez dłuższą chwilę. Ojciec gładził ją delikatnie po plecach.

  – Co ty tutaj robisz?

  – Chciałam porozmawiać… I, jeśli pozwolisz, zabrać kilka pamiątek po mamie.

  Otworzył drzwi szerzej i pokazał gestem ręki wnętrze okazałego domu.

  – Wejdź. – powiedział krótko.

  Na wspomnienie o matce jego humor od razu się zmienił. Pewnie nadal ją kochał i zastanawiał się, gdzie może teraz być... I czy w ogóle żyje.

  Ewa zdjęła buty i rozejrzała się. Trochę z zawodowego przyzwyczajenia, a trochę z powodu skumulowanej ciekawości. W domu przeprowadzono gruntowny remont. Widać to było wyraźnie już na pierwszy rzut oka. Prezentował się teraz bardzo nowocześnie i zdecydowanie jaśniej niż kiedyś. Nie zmieniło się tylko jedno pomieszczenie: kuchnia. Na starej lodówce nadal wisiały jej dziecięce rysunki. Co prawda teraz były żałośnie wyblakłe, ale ciągle dało się rozróżnić poszczególne kontury oraz wypełniające je kolory. Na samą myśl o momencie życia, w którym je stworzyła, do oczu znów napłynęły łzy.

  Bogdan wstawił już wodę i siedział w salonie przy wysokim stole, czekając aż córka do niego dołączy. Poklepał wymownie miejsce obok siebie.

  – Opowiadaj, co u ciebie – zaczął zachęcająco.

  – A zatem, jak wiesz wyszłam za mąż, skończyłam studia i zaczęłam pracę w policji.

  Na to ostatnie z wypowiedzianych słów ledwo dostrzegalnie zmrużył oczy, ale nic przy tym nie powiedział. Ewa rozumiała, że ojciec może mieć niezbyt miłe doświadczenia ze służbami, bo nie potrafili znaleźć mamy. Dla świętego spokoju i z czystej przezorności postanowiła więc nie wspominać o tym, że teraz to ona pracuje nad tą sprawą.

  – A co z wnukami dla mnie?

  Ewa zaśmiała się. Gdyby tylko siedział teraz z nimi Darek, na pewno by się obydwaj dogadali. Przynajmniej w tej kwestii.

  – Na razie nie mamy dzieci, ale gdy tylko będę miała luźniejszy okres w pracy... kto wie. Myślę, że twój zięć by cię polubił.

  Gwizdek kuchennego czajnika właśnie zaczął domagać się reakcji ze strony domowników. Bogdan wstał żeby zaparzyć herbatę. Posłał jej przy tym niezrozumiałe, niewiele mówiące spojrzenie.

  – On też ciągle mówi o dziecku.

  – Aha. – odpowiedział beznamiętnie. Zapadła chwilowa cisza. Po powrocie podał jej kubek gorącego napoju.

  Rozmowa nie kleiła się zbytnio, a z drugiej strony nie chciała od razu pytać, czy może iść do pokoju, w którym znajdowała się szkatułka z biżuterią. Jeden z głównych powodów jej dzisiejszej wizyty.

  – A co działo się w twoim życiu przez te wszystkie lata?

  – Może pamiętasz panią Renatę? Tą, która pracowała w naszym sklepiku osiedlowym. – Ewa nie mogła sobie przypomnieć żadnej takiej osoby, ale z grzeczności nie przerywała. – No więc spotykaliśmy się przez jakiś czas, ale koniec końców nam nie wyszło. Od tamtej pory jestem sam.

  Odruchowo trochę zrobiło jej się żal ojca, ale zaraz przypomniała sobie po co tu właściwie przyjechała.

  – Mogłabym obejrzeć biżuterię mamy? Chciałabym wziąć tę bransoletkę, prezent od ciebie na jej trzydzieste urodziny. – wytłumaczyła.

  – Jasne, wiesz gdzie jest jej pokój. Tylko proszę odłóż wszystko na swoje miejsce.

  Wstała i ruszyła w odpowiednim kierunku, jednak czuła, że ciągle jest bacznie obserwowana. Wydawało się to po prostu mocno niekomfortowe lub co najmniej dziwne, ale nie chciała robić problemu o nagłą podejrzliwość rodzica. Pewnie po tylu latach nie mógł się nacieszyć widokiem długo nieobecnej córki.

  Pokój był wyremontowany, teraz wyglądał jak gabinet. Pod ścianą leżał schludnie ułożony stos kartonów podpisany wiadomym imieniem. Ewa otworzyła pierwszy, ale były w nim tylko ubrania i nic poza nimi. W kolejnym znajdowały się książki. To czego szukała było dopiero w trzecim pudle. Rozłożyła wszystko na podłodze i odszukała szkatułkę. Była ciężka. Nic dziwnego skoro było w niej naprawdę sporo różnego rodzaju biżuterii. Odpowiedni przedmiot niemal natychmiast wpadł jej w ręce. Obejrzała go bardzo dokładnie i porównała ze zdjęciem w telefonie. Na oko była jota w jotę identyczna, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Przecież mógł to być efekt przypadkowego zakupu u tego samego jubilera, który zrobił te feralne bransoletki ofiar. Zwłaszcza, że ów wspominał, iż łącznie wykonał ich dziesięć.

  Nagły dźwięk przychodzącej wiadomości. Wzdrygnęła się z wrażenia i zamarła w niepewności. „Co my tu mamy…”. Od dyżurnego... Przypomniała sobie, że w sumie zapomniała wyciszyć telefon, ale teraz to już bez znaczenia. Przeczytała wiadomość. Prawie krzyknęła, kiedy dotarło do niej to właśnie konkretne zestawienie liter, słów, jakie zaserwował jej pulsujący ekran...

  „Te cztery bransoletki kupił niejaki Bogdan Zdrojewski”.

  – O mój Boże...

  Nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą przeczytała... Przecież to jej własny ojciec… Na dodatek jeszcze ta identyczna bransoletka. Wszystko zakotłowało jej się w głowie. „To nie było możliwe. To nie może być prawda. Jakim cudem? Nieee, do jasnej chol…”

  W tym momencie do pokoju wszedł ojciec. Zobaczył trzymany w ręce telefon i znajomy, błyszczący przedmiot. Momentalnie utwierdziło go to tylko w przekonaniu, że jego własna córka właśnie musiała odkryć coś, czego nie powinna… Długo i pieczołowicie skrywaną tajemnicę. Chociaż nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, co dokładnie ona wie. I co zamierza z tą wiedzą zrobić...

  Ewa sprawnie, niczym wprawiony kuglarz, wybrała numer i zręcznie schowała urządzenie w przedniej kieszeni spodni. Nie miała pojęcia co się może teraz stać, ale złość widoczna w oczach Bogdana, nie wróżyła niczego dobrego. Po chwili mężczyzna był już obok niej. W ułamku sekundy coś mignęło jej przed oczami. Zanim zamroczenie wzięło górę, poczuła straszny, kąśliwy ból w czaszce…

~~~

  Edward odebrał i pośród podejrzanej, krótkotrwałej kakofonii dźwięków wyłowił zwłaszcza jeden… Coś, jakby… Jakby… Niewyraźny jęk swojej partnerki. Błyskawicznie zdał sobie sprawę, co właśnie mogło nastąpić… Nie wiedział tylko ile ma czasu. Czy w ogóle ma czas…
 

Przedawnienie [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz