Rozdział 5: 17 lutego 2020

46 8 0
                                    

  Kolejny długi poniedziałek. Minęło dokładnie dziesięć lat od dnia, w którym Ewa Biel rozpoczęła służbę w Policji. Jednocześnie ten rok wieńczył dwie dekady największej, jak dotąd nierozwiązanej, sprawy kryminalnej w Warszawie. Świeżo upieczona pani sierżant wiedziała doskonale, że zbliża się również okrągła rocznica zagadkowego zaginięcia jej matki. Chociaż ciała nigdy nie odnaleziono, funkcjonariuszka obawiała się, że mogło dojść do najgorszego...

  Od dnia jej nagłego wyparowania minęło naprawdę dużo czasu. Wiele rzeczy w życiu Ewy się zmieniło. Skończyła szkołę policyjną i wyszła za mąż. Wybranek był od niej o całe dziesięć lat starszy, lecz co z tego... Ważne, co ludzie mają w głowach, a nie w metrykach. Dawno temu obiecała sobie, że wszystko, co uda jej się w życiu osiągnąć, będzie hołdem dla jej nieobecnej matki. Tak po prostu.

  Szczytem wieloletnich marzeń było dostanie się w szeregi funkcjonariuszy stołecznej „Mordowni”, jak popularnie – acz nieoficjalnie – w środowisku mundurowych nazywano Wydział do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Cel tak samo realny, jak i nieosiągalny. Podstawowe przeszkody to rzecz jasna wiek i płeć pretendentki. Mimo wejścia w dwudziesty pierwszy wiek wielu mężczyzn nadal nie przyjmowało do wiadomości, że kobieta może zajmować równie wysokie, a nie daj Boże wyższe stanowisko od nich. Prym w takim rozumowaniu wiedli zwłaszcza wydziałowi starzy wyjadacze, którzy do każdej swojej teorii mogli dorobić odpowiednią filozofię działania, zawsze podpartą własnymi doświadczeniami z pracy w terenie. Dlatego kobieta póki co pogodziła się ze swoim aktualnym położeniem, które sprowadzało się do intensywnej pracy w Wydziale do Walki z Przestępczością Narkotykową. Uganianie się za różnymi grupami mafijnymi, które przez uliczną dystrybucję wszelakich pochodnych białego proszku, niegdyś trzęsły całą Polską, dawno już straciło na aktualności. W policyjne sieci wpadały jedynie drobne płotki – nowicjusze, czeladnicy, żółtodzioby z nieodpartą chęcią szybkiego i łatwego zarobku (oraz z równie silnym poczuciem braku sumienia, czy głębszej moralności); którzy często popełniali tak kuriozalne błędy, że złapanie ich nie nastręczało większych trudności. Profesjonaliści w tej branży zapewne przeszli na wyższy poziom: po założeniu białych kołnierzyków stali się prawdziwymi specjalistami, ludźmi „pierwszej potrzeby” w pewnych kręgach wielkomiejskiej elity. Ci doskonale stosowali w praktyce wiedzę, jak skutecznie zacierać wszelkie ślady przed węszącymi psami. Stąd Komenda Stołeczna z iście anielską cierpliwością wdrażała nowe procedury i techniki, mające na celu – ogólnie rzecz biorąc – kompleksowe usprawnienie zmysłu własnego węchu. W myśl przekutej parafrazy popularnej teorii: „świat się nieustannie zmienia – coraz trudniej wytropić jelenia”.

  Przebicie się przez ten swoisty szklany sufit ograniczeń i przeciwności, które niemal każdy z nas spotyka na własnej drodze tej czy innej ścieżki zawodowej, dla Ewy było nieosiągalne bez znajomości, których ona niestety nie posiadała. Na razie musiała radzić sobie sama. Na swoją aktualną szarżę sierżanta musiała ciężko harować, z czego była autentycznie dumna i nigdy się tego nie wstydziła. Napędzało ją to skutecznie do dalszego działania; niczym wysokooktanowe paliwo w płucach sprawnego szesnastozaworowca. 

~~~
  Tego dnia Ewa obudziła się wcześniej niż zwykle i postanowiła uraczyć męża śniadaniem. Ostatnio nie układało się między nimi dobrze. W robocie ciągle biegała za komendantem, żeby ten pozwolił jej na przeniesienie do innego wydziału. Nawet w domu ta sprawa nieustannie zaprzątała jej myśli. On z kolei ciągle siedział na uniwersytecie, gdzie wykładał prawo, i nie miał dla niej w ogóle czasu, choćby wieczorami. Nie tak na początku wyglądało ich małżeństwo. Wówczas obopólna, wzajemna fascynacja regularnie dawała o sobie znać podczas długich i dzikich sypialnianych igraszek, które za każdym razem kończyli obficie zlani potem, w kleszczowym uścisku pożądania. Wspomnienie tego wszystkiego było nadal żywe, ale jakby dziwnie zamglone, niczym z innej bajki… Chciała coś z tym zrobić, ale niczym jak w mantrze, w pierwszej kolejności wewnętrzny priorytet stanowiła własna sytuacja służbowa.

  Zrobiła jajecznicę i przygotowała grzanki. Wiedziała, że tym go kupi, bo do szczęścia nie potrzebował wiele. Kiedy wszedł do kuchni, ona już siedziała przy stole wyczekująco.

  – Dzień dobry kochanie – powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach.

  – No cześć – odpowiedział nieufnie, ale podszedł żeby pocałować ją w policzek. – Mamy dziś jakąś rocznicę?

  – Nie – zaśmiała się widząc jego autentycznie zaskoczony wyraz twarzy.

  – Więc co się stało? – patrzył na nią przez chwilę, po czym przyklęknął obok niej i złapał za obie ręce. – Jesteś w ciąży?

  – Chryste, nie. Nie zaczynaj znów.

  – Ewa, przecież to nie byłoby nic złego. – próbował za wszelką cenę ją przekonać i postawić na swoim.

  – Dla mnie byłaby to najgorsza rzecz, szczególnie teraz, w mojej obecnej sytuacji.

  – W jakiej znowu sytuacji? To kiedy w takim razie będzie dobry moment? Ja mam już czterdzieści lat, wiecznie nie będę czekał. Poza tym: wiesz co to jest zegar biologiczny?

  – Tak, wiem. Akurat wy faceci macie na tym polu o niebo lepiej, więc czym się w ogóle przejmujesz... Na razie staram się o przyjęcie do Wydziału Zabójstw. Musisz jeszcze trochę poczekać. Troszeczkę. – chciała go pocałować, ale odsunął się w ostatnim momencie.

  – Ten Wydział  jest dla ciebie ważniejszy ode mnie i od moich potrzeb! – krzyknął i ruszył z powrotem do przedpokoju, z ewidentnym zamiarem szybkiego ubrania się i opuszczenia mieszkania.

  – Darek! A śniadanie? – zawołała za nim, jednocześnie zrywając się z pozycji siedzącej.

Krótka pauza i ta towarzysząca jej momentalna nieznośna cisza, niczym w oczekiwaniu na nadciągającą burzę, na coś fatalnego w skutkach… 

  – Nie wiem, zjem coś na mieście. 

  Głuchy trzask drzwi oznajmił, że została sama. Usiadła na krześle i potarła twarz rękami. Znów pokłócili się o to samo. To dziecko nigdy nie da im spokoju. Oczywiście, że chciała je mieć, ale jeszcze nie w tym momencie. Najpierw musi zapewnić sobie wymarzoną posadę, dopiero potem będzie myśleć o macierzyństwie. Darek musiał to zrozumieć, jeśli chciał, żeby ich małżeństwo było szczęśliwe i żeby nadal trwało. A co, jeśli sama podchodzi do tematu zbyt egoistycznie? Wątpliwościom nie było końca, ale teraz nie miała na nie czasu. Znowu, jak w utartym schemacie.

~~~
  Kiedy wyszła na zewnątrz, padał śnieg. Wiało ze wszystkich stron, a ruch na mieście wskazywał na to, że spóźni się na poranną odprawę. Kolejny raz w tym miesiącu...

  Mimo wszystko jechała spokojnie. Nie myślała o tych wszystkich ponurych okolicznościach. Słuchała muzyki i udawała, że wszystko jest w porządku. Chociaż dobrze wiedziała, że nie było. Ciągle słyszała słowa męża: „ Ten wydział jest dla ciebie ważniejsza ode mnie...” To nie była prawda… Nie była. Chciałaby móc teraz spojrzeć sobie samej prosto w oczy… A dziecko chciała mieć. Jednocześnie bała się jednak tego, jaką matką mogłaby dla niego być.

  Kiedy wjeżdżała na parking przed „fabryką”, zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko komendanta. To nie wróżyło niczego dobrego.

  – Halo, słucham? – zapytała zamiast przywitania.

  – Jesteś już w pracy? – zapytał znajomy głos i od razu wiedziała, że dzisiejszy humor szefa jest co najmniej dobry. A to całkiem obiecujący prognostyk na dalszy rozwój wypadków.

  – Tak.

  – Przyjdź do mojego gabinetu. Mam dla ciebie dobre wieści.

  – Dobrze, panie komendancie.  Za pięć minut będę.

  Rozłączyła się i głośno nabrała powietrza w płuca. Dobre wieści... Dla niej tylko jedna wiadomość byłaby dobra i wszyscy, na czele ze „starym” o tym wiedzieli… Ale czy to było możliwe: tak po prostu, już teraz?

  Ostrożnie weszła po schodach na drugie piętro i długim korytarzem skierowała się do właściwych drzwi. Zapukała i znów nerwowo nabrała powietrza w płuca. Nie miała pojęcia, o co innego może jeszcze chodzić. Nie, ewidentnie nie przyjmowała do wiadomości, że to mogłoby być coś innego.

  Usłyszała ciche zaproszenie obligujące do otworzenia drzwi. Weszła do środka. Komendant siedział za biurkiem i trzymał w ręku jakieś dokumenty. Pomyślała, że pomyliła coś w raporcie, ale wtedy te całe „dobre wieści” nie pasowałyby do całej sytuacji...

  – No Ewa, jesteś w końcu – powiedział, podnosząc się sprawnie z miejsca.

  – Eee, tak. O co chodzi?

  – Nie będę niepotrzebnie przedłużał. Twoje marzenie się spełniło. Kilka tygodni temu widziałem się z moim zwierzchnikiem i szepnąłem mu kilka słów o tobie – zrobił pauzę jakby budował napięcie. – Dziś dostałem maila z informacją, że przyjmie cię na okres próbny do Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw. Akurat mają wakat. Stąd, jeśli się wykażesz, może zostaniesz u nich na stałe.

  – Mówisz poważnie? – z trudem wykrzesała z siebie pytanie, naprawdę zaskoczona.

  – Tak, już dziś możesz tam jechać. Po niezbędnych formalnościach przydzielą ci partnera i przejdziesz, cytuję szefa: „stosowne wdrożenie”. U nich to raczej oznacza dokładnie to, że dostaniesz sprawę do rozwiązania.

  – Wiesz może, kto to będzie? I co to za sprawa? – dopytywała.

  – Wszystkiego dowiesz się na miejscu. Formalnościami się nie przejmuj, Kadry się wszystkim zajmą. Spakuj swoje rzeczy i jedź niezwłocznie. Czekają na ciebie. Gratuluję. 

  – Dziękuję. – podeszła w odpowiedzi na okazany gest i uścisnęła dłoń postawnego mężczyzny.

  – Jesteś dobrą funkcjonariuszką, nie zawiedź mnie.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

– Tak, wiem o tym. Jestem wręcz przekonany.

  Zapadła chwila ciszy. Zupełnie innej, niż ta poprzedzająca poranne wyjście jej męża z domu. Pomyślała, że jakiś czas temu miała gorszy okres, jak każdy glina. Gdy zwyczajnie nic nie idzie po jego myśli, a różne elementy tej samej układanki za cholerę nie chcą do siebie pasować. Zrobiła wówczas kilka głupich rzeczy, na szczęście nie na tyle głupich, żeby sprowadziły one na nią fatalne konsekwencje – zwłaszcza te służbowe. Tym razem musiała udowodnić, zwłaszcza samej sobie, że słowa jej dotychczasowego przełożonego są czystym odzwierciedleniem prawdy. Bez żadnych wątpliwości i podtekstów.

  – Dobra, koniec tego bicia piany. Ruszaj i pokaż im, że kobiety też są w tym dobre. – wskazał jej drzwi i przyjacielsko dotknął jej ramienia na pożegnanie.

  Po tym spotkaniu, inicjującym w jej życiu i emocjach prawdziwą reakcję łańcuchową, ruszyła korytarzem do swojego pokoju, gdzie spakowała do torby wszystkie swoje rzeczy. Było wśród nich stojące na biurku zdjęcie męża, z czasów kiedy między nimi układało się zgoła inaczej. Uważnie rozejrzała się dookoła, żeby zapamiętać każdy szczegół otoczenia – tak jakby miała być to jej ostatnia wizyta w tym pomieszczeniu. 

~~~
 
  Po wejściu na wyznaczone piętro poczuła, jak owiewa ją autentyczny zapach tajemnicy i zbrodni. Może to własna wyobraźnia urozmaicała w ten sposób zastaną scenerię, niczym w rasowym kryminale rodem z książkowych stron lub szklanego ekranu. Wszędzie było pełno mężczyzn, większość z nich była już po czterdziestce. Słynni „starzy wyjadacze”, przeszło jej przez myśl. W drodze do gabinetu swojego nowego przełożonego widziała ledwie dwie kobiety, co oznaczało, że będzie należeć do tej mniejszości.

  Naczelnik czekał na nią w drzwiach i gdy tylko ją spostrzegł, wówczas rozpromienił się w lekkim uśmiechu.

  – Sierżant Ewa Biel, zgadza się? – zapytał dla formalnego potwierdzenia, a ona tylko skinęła głową. – Zapraszam do środka.

  W pomieszczeniu był już starszy mężczyzna, który uważnie zmierzył ją wzrokiem. Znała go skądś... Doskonale pamiętała te ciemne oczy, do tego lekko kręcone po bokach włosy.

  – To jest komisarz Edward Nowaczyński. Będziecie razem pracować nad sprawą sprzed dwudziestu lat. Bardzo zależy nam na jej rozwiązaniu, ponieważ za dwa tygodnie ulegnie przedawnieniu.

  Edward Nowaczyński... No tak. Policjant, który prowadzi sprawę zaginięcia jej matki. Teraz już wszystko jasne. To on pocieszał ją i jej ojca, kiedy zupełnie nie wiedzieli, co się stało z najbliższym członkiem ich rodziny. To on wyjaśnił im, że ciała nie odnaleziono, a zatem ich bliska została uznana za zaginioną.

  – Miło mi panią poznać. Cieszę się, że to mnie przypadł zaszczyt wprowadzenia w nasz wielki świat – powiedział i podszedł do niej żeby się przywitać. – Chociaż wydaje mi się, że już gdzieś tę twarz widziałem.

  – Dwadzieścia lat temu prowadził pan sprawę zaginięcia mojej matki. – wyjaśniła Ewa.

  – Ach, rzeczywiście. Od razu skojarzyłem nazwisko. Co u pani ojca? Bogdan, o ile się nie mylę, tak?

  – Tak. Ostatnio zaczyna trochę gorzej się czuć, ale to z powodu zbliżającej się rocznicy…

  Naczelnik gestem wskazał drzwi i Nowaczyński wyprowadził ją na korytarz, żeby zaraz potem pokazać jej ich wspólny pokój służbowy.

  – Tu będziesz teraz urzędować – powiedział. – Przejdźmy na „ty” będzie nam łatwiej. Edward. W sumie za zdrobnienie też się nie obrażę. Za stary już jestem, żeby zachowywać się tak, jakbym kiedyś za tresowanego szczeniaka połknął kij od szczotki – zażartował i wyciągnął w jej stronę dłoń, którą od razu przyjęła.

  – Ewa. W sumie też nie mam nic przeciwko, tak a propos zdrobnień – odpowiedziała.

  Z oczywistych względów zawodowych wymienili się również numerami komórek, a Ewa rozpoczęła standardową w tych okolicznościach ceremonię wypakowania swoich rzeczy i zagospodarowania nowo przydzielonego miejsca. Zajęła biurko przy oknie – ewidentnie po to, żeby móc obserwować okolicę. To zawsze w jakiś sposób działało na nią uspokajająco i pomagało w wytężeniu zebrać myśli wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowała.

  – Nad jaką sprawą zatem pracujemy? – zapytała.

  – Potrójne morderstwo w Parku Szczęśliwickim. Dokonane 3 marca 2000 roku.

  Zamarła. Nie spodziewała się od razu tak poważnej sprawy. Szczególnie, że czas gonił. A ten nieodłączny towarzysz dnia codziennego nie zawsze jest dobrym doradcą. Zwłaszcza, kiedy przeradza się w wymuszony pośpiech. Brak rozwiązania tej zagadki właśnie teraz, w ciągu najbliższych dni, będzie oznaczał tylko jedno: sprawca tej zbrodni pozostanie na wolności. Bez wymierzenia sprawiedliwości. Bez konsekwencji, jakie powinien ponieść za czyny, których się dopuścił. W tym momencie wszystkie wieloletnie wysiłki śledczych pójdą na marne. Potem będzie można liczyć już tylko na cud.

 

Przedawnienie [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz