Rozdział 15: 23 lutego 2020 roku

46 5 1
                                    

  Edward wybiegł z domu, gdy tylko usłyszał w słuchawce jęk Ewy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie była to reakcja wskazująca na jakąkolwiek przyjemność. Obawiał się, że jego partnerka może być ranna. Na pewno miała poważne kłopoty. Błyskawicznie wsiadł do samochodu i ruszył w stronę komendy. Nie przerwał połączenia; w każdej chwili mógł bowiem usłyszeć kolejne dźwięki świadczące o dalszym rozwoju wypadków… Niepokojących wypadków. Pożyczył od żony komórkę, żeby móc skontaktować się z dyżurnym, jeśli będzie taka potrzeba. Pędził jak na złamanie karku, nie zatrzymując się nawet na czerwonym świetle. Zdążył jednak poinformować kolegów z drogówki, że sprawa jest pilna i wobec tego nie ma czasu na takie rzeczy jak przestrzeganie obowiązujących zasad ruchu. Przez ten krótki czas współpracy naprawdę przywiązał się do tej młodej kobiety. Nie darował by sobie, gdyby coś jej się stało. Zaufała mu i świadomie do niego właśnie zadzwoniła, kiedy najwyraźniej grunt zaczął palić jej się pod nogami.

  Trzydzieści minut później wystrzelił już z auta pod Komendą Główną. Przez cały ten czas nasłuchując, słyszał tylko szuranie i czyjś zaburzony, przyśpieszony oddech. Obawiał się, że nastąpiło najgorsze. Wpadł do środka jak burza.

  – Wezwijcie techników, na wczoraj. Nie ma czasu na dyskusje czy wyjaśnienia. Będę u komendanta. Proszę, to cholernie ważne – powiedział do młodszego kolegi, którego o mały włos nie stratował w korytarzu.

  Sam popędził prosto do gabinetu przełożonego, mając nadzieję, że go zastanie. Nie zawracał sobie głowy pukaniem, od razu wparował do środka.

– Komendancie... – zdołał tylko wykrzesać z siebie, ewidentnie przyduszony zmęczeniem.

  – O, Edward. Miło z twojej strony, że nas odwiedzasz, ale nie trzeba było od razu tak biec. Zupełnie jakbyś na olimpiadzie biegł w sztafecie. Czy coś się stało? – zapytał mężczyzna wstając z fotela i podchodząc do podwładnego.

  – Sztafeta to mało powiedziane… Ewa jest w niebezpieczeństwie. Z tego co wiem, miała odwiedzić swojego ojca. Nie znam jego personaliów. Zadzwoniła do mnie i usłyszałem tylko jęk. Musimy jak najszybciej namierzyć jej telefon. – wypowiadał słowa z prędkością światła, choć wyjątkowo wyraźnie.

  – Hmm… To chyba nie należy do moich obowiązków. Zaraz wezwę chłopaków z technicznego.

  W międzyczasie rozległo się pukanie do drzwi. Po otwarciu sforsowała je dwójka młodszych na oko funkcjonariuszy; obydwaj w czarnych mundurach operacyjnych.

  – Słyszałem, że jesteśmy potrzebni. Młody, rozłóż niezbędny sprzęt. – powiedział wyższy z nich do stojącego za nim chłopaka. Ten z kolei zaczął drobiazgowo, lecz sprawnie preparować na biurku komputer wraz z okablowaniem.

  Kiedy Edward podawał mu aparat, w słuchawce rozległ się cykliczny dźwięk. Szybko przełączył na głośnomówiący. W pomieszczeniu wyraźnie dawało się teraz słyszeć słowa dwóch osób.

  – A więc jako policjantka pracowałaś nad tą sprawą... Bardzo interesujące. Myślałem, że Nowaczyński już dawno odpuścił. W końcu nie znalazł ciała twojej matki. Ludzie jego pokroju nie lubią własnych niepowodzeń.

  – Ją też zabiłeś, prawda? – ten głos na pewno należał do Ewy. Wskazywał, że jest zmęczona, być może poturbowana… I czegoś się boi.

  – To już nie twoja sprawa. A właśnie: wiesz dlaczego nie znalazł zwłok twojej matki? – ostentacyjnie zrobił chwilę przerwy, żeby zbudować atmosferę napięcia. – Ponieważ zakopałem tę sukę w naszym ogrodzie, dosyć głęboko. Dokładnie pod twoją starą piaskownicą. Chcesz zobaczyć? Pewnie zostały jeszcze jakieś kości. Dawno jej przecież nie widziałaś, a już niedługo do niej dołączysz.  – zaśmiał się okropnie, a cała czwórka zgromadzona w pokoju spojrzała po sobie ze wzburzeniem w oczach.

  – Jesteś obrzydliwy – kobiecą kwestię zakończyło obfite splunięcie, zapewne wymuszone doskwierającą raną.

  Następnym odgłosem, który usłyszeli było głuche echo. Znajomy dźwięk, choćby z filmów. Głuchy odgłos sążnistego uderzenia.

  – Dosyć tego posranego teatrzyku jednego aktora. Namierzycie jej telefon?

  – Jasne, żaden problem. Dajcie nam chwilkę.

  Jeden z obecnych techników wziął telefon i zaczął przy nim majstrować, sprzęgając go z laptopem. Zaraz w powietrzu zaczął wybrzmiewać monotonny, niemniej rytmiczny stukot uderzanej zwinnymi palcami klawiatury. Dla Edwarda dźwięk pojedynczego klawisza wydawał się trwać całą wieczność. A na pewno znacznie dłużej niż standardowy ułamek sekundy. W tym czasie, łamiąc typowo biurową melodię pracy przy tego rodzaju urządzeniach, postanowił skontaktować się z kolegą po fachu, który z reguły zawsze wszystko wiedział – z dyżurnym.

  – Cześć, masz chwilę? – zapytał.

  – Chwili raczej nie, ale pewnie mogę mieć to, czego potrzebujesz. – zaśmiał się w odpowiedzi rozmówca.

  – Numer telefonu do męża sierżant Ewy Biel. Możesz go dla mnie zdobyć?

  – Ok, już działam.

  Chwilę później znał już numer do niejakiego Dariusza i mógł poinformować go o tym, co właśnie miało miejsce. W międzyczasie jednak numer jego żony został już zlokalizowany.

  – Jest tutaj – starszy z techników wskazał palcem grupkę pikseli na pulsującym ekranie. – Zapiszę adres i prześlę go do „czarnych”. Trzeba ich wezwać, bo po tym co usłyszeliśmy, raczej mamy do czynienia z niezłym psychopatą.

  – Naturalnie. Nie będę przecież ryzykował zdrowia i życia pierwszego z brzegu patrolu, tylko dlatego, że był najbliżej. Osobiście poprowadzę chłopaków, a ty Edek wracaj do domu. Nie możesz się przemęczać. Nie po tym, co cię spotkało. – polecił komendant.

  – Wykluczone. Nie mogę jej zostawić, zaufała mi. Pojadę z wami, chcę być przy niej, gdy tam wejdziemy.

  Nikt z obecnych się nie sprzeciwiał. Ruszyli więc, żeby wziąć jeszcze kilku ludzi i wezwać kogo trzeba. „Czarni” pojawili się w pełnym pogotowiu dziesięć minut później, przygotowani na wszystkie możliwe warianty rozwoju sytuacji. Edward założył kamizelkę kuloodporną. Wyćwiczonym ruchem dłoni sprawdził nieodzowny w takich okolicznościach duet: pasek boczny wraz ze służbową bronią. Cały czas trzymał blisko siebie telefon. Żaden wydany przez niego odgłos nie mógł ujść jego uwadze.

  Do męża Ewy zadzwoni, gdy będzie już po wszystkim. Po co robić to teraz, gdy sprawa się jeszcze nie wyjaśniła. Do tego przerażony czy zdesperowany mąż mógł im tylko przeszkadzać zamiast pomóc.

  Zebrany zespół około dwudziestu pięciu ludzi czekał teraz na ostateczny rozkaz rozpoczęcia akcji. Nagle telefon znowu wyrzucił z siebie tembr męskiego głosu:

  – Co tak patrzysz, mała suko? Jesteś taka sama, jak twoja matka. Ona też myślała, że wszystko jej wolno. Każda w każdą, jesteście takie same. Pieprzone egoistki. Dlatego wkrótce skończysz dokładnie tak, jak ona.

  – Proszę, szybciej... – wyszeptała kobieta. Wydawało się, że płakała.

  Edward w głębi ducha przeklinał wszystkie procedury . To przez nie te ślimacze tempo. Czas naglił. Każda minuta była na wagę złota.

  – Co?! Telefon?! Z kim rozmawiasz?!

  Potem ciche kroki. Mocne, głuche uderzenie. Sygnał przerwanego połączenia.

  – Kurwa! Nie da się szybciej?! – krzyczał, chodząc nerwowo po korytarzu.

– Jest, właśnie dostaliśmy potwierdzenie rozkazu wejścia na teren posesji przy użyciu wszystkich potrzebnych środków. – oznajmił jeden z wyższych stopniem „czarnych”.

  – Dzięki Bogu. No to jazda.

  Jeden za drugim ruszyli do kilku stojących na parkingu samochodów. Komendant wraz z Edwardem zajęli miejsca w pierwszym samochodzie z  siedmioma ludźmi w czarnych uniformach. Na ich tle trochę się wyróżniali, ale nie aż tak, żeby przykuwać wzrok przypadkowych ludzi na ulicy. Jechali w ciszy, lecz komisarzowi cały czas kotłowało się w głowie. Myślał tylko o tym, by zdążyli na czas. By nic jej się nie stało. Chciał jedynie ujrzeć ją żywą. Całą i zdrową. Pędzili przed siebie główną ulicą na cichych sygnałach świetlnych, a wszystkie inne samochody ustępowały przed nimi, jak przed szarżującymi dzikimi zwierzętami. W sumie byli nawet kimś ważnym – byli policjantami dbającymi o porządek i bezpieczeństwo obywateli. W tej chwili liczyła się dla niego tylko jedna osoba, która równie dobrze mogła już leżeć martwa w domu swojego ojca–mordercy. Potrząsnął głową, próbując odgonić od siebie ponure myśli.

  Wjechali na odpowiednią ulicę. Rzeczony dom od razu rzucał się w oczy zewnętrzną elegancją i ogólnym wykończeniem. Garaż był otwarty. Cały budynek wyglądał spokojnie, niby zwyczajnie. Zupełnie jakby nic się nie działo. Z pozoru tak właśnie było, ale pozory, jak to one – często mylą. Po drodze rozdzielili zadania między siebie, więc teraz mogli sprawnie rozpocząć akcję okrążenia posesji. Na chodniku pojawiło się kilku gapiów, ale natychmiast zostali zawróceni przez zabezpieczających tyły. Edward ustawił się z kilkoma funkcjonariuszami przy drzwiach wejściowych. Po przeszukaniu garażu okazało się, że jest pusty. Bez żadnych podejrzanych śladów. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na umówiony znak weszli do środka niczym koszmarne zjawy, niemal zupełnie bezszelestnie. Niezaryglowane drzwi ustąpiły bez wahania. Wydawało się, że teraz ważyły się losy czyjegoś życia.

  Podzieli się na kilka grup, które bezzwłocznie – niczym pełzające macki ośmiornicy – rozpoczęły ostrożną infiltrację poszczególnych pomieszczeń. Na parterze nie było żywego ducha. Piętro również było puste. Nasunęła się myśl, czy aby nie pomylili domów, ale to było niemożliwe. Na podjeździe stał przecież samochód Ewy. I wtedy go olśniło. Jeśli Bogdan chciał ponownie zabawić się w podwórkowego grabarza, to obydwoje musieli być teraz w ogrodzie. Niemym gestem ręki wskazał pozostałym drzwi na taras. Sam ruszył przodem, jednak wkrótce został przez kogoś wyprzedzony. Jedna z grup poszła na około domu, żeby spotęgować efekt zaskoczenia i stanowić dodatkowe ubezpieczenie.

  Po chwili Edward nagle stanął. Spostrzegł scenę, która w jakimś sensie przyniosła mu wewnętrzną ulgę.

  Ewa, ciągle przy życiu, siedziała na ziemi związana i zakneblowana. Jej ojciec kopał coś w rodzaju grobu niemal koło jej nóg. W pewnym momencie uznał najwidoczniej, że pora na finał. Zamachnął się łopatą nad głową obezwładnionej kobiety i wtedy został zaatakowany od tyłu przez jednego z policjantów. Niedoszła ofiara rozejrzała się śmiertelnie zaskoczona. Mężczyzna zaczął się szamotać, lecz wtedy wokół zaroiło się od kolejnych czarnych postaci. Te ruszyły prosto na niego, krzycząc jeden przez drugiego.

  – Nie ruszaj się!

  – Na ziemię! Już!

  – Leż!

  – Zostaw to!

  Pochwycony człowiek, teraz już zupełnie zrezygnowany, leżał unieruchomiony na ziemi; zupełnie bezradny jak kilkuletnie dziecko. Edward w tym samym momencie podszedł do Ewy, rozwiązał ją delikatnie, po czym wyjął obfity knebel z posiniaczonych ust.

  W odpowiedzi zawiesiła mu się na szyi.

  – Edward, tak strasznie się bałam. Myślałam, że już po mnie… – płakała spazmatycznie.

  – Ciii… Nic złego ci się już nie stanie. Jestem przy tobie.

  Jej ręce były całe w drobnych otarciach. Na twarzy, oprócz ust, miała jeszcze wielkiego siniaka po mocnym uderzeniu, ale poza tym innych obrażeń nie sposób było dostrzec. „Dzięki Bogu” – pomyślał uspokojony komisarz prowadząc ją roztrzęsioną do samochodu.

  – Gdyby nie ty, pewnie leżałabym tam teraz martwa...

  – Jak mógłbym na to pozwolić? Wszystko słyszałem, więc jestem. – mężczyzna uśmiechnął się.

  Zostawił ją w pojeździe, by następnie wrócić na tył domu celem dokończenia sprawy sprzed lat. Podszedł do skutego mężczyzny i przykucnął nad leżącym. W oczach płonął mu gniew pomieszany z furią, ale i krystalicznie czysta satysfakcja. 

  – Bogdanie Zdrojewski. Jesteś zatrzymany za podejrzenie popełnienia zabójstw trzech swoich kochanek oraz żony. Masz prawo zachować milczenie. Wszystko co powiesz, może zostać wykorzystane przeciwko tobie.

Po chwili namysłu, ciągle świdrując wzrokiem złapanego oprawcę, dodał beznamiętnie:

  – Dzwoń sobie później do adwokata czy innej papugi, jeśli tylko chcesz. Ale przysięgam: jeśli jakimś cudem się z tego wywiniesz, to wiedz, że cię znajdę. I zwyczajnie zabiję.

 

Przedawnienie [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz