Rozdział 4

45 6 0
                                    

  Było już znacznie po północy. Komisarz Edward Nowaczyński spał w swoim łóżku z piękną żoną u boku, kiedy niespodziewanie zadzwonił telefon leżący na nocnej szafce.

  Od piętnastu lat pracował w Wydziale Zabójstw i takie telefony nie robiły już na nim większego wrażenia. Odbierał je przynajmniej raz dziennie. O różnych porach dnia i nocy. To było normalne. Jednak czasami potrafiło nieźle wyprowadzić człowieka z równowagi. Jego żona nigdy nie mogła się pogodzić z ciągłą nieobecnością męża. Nowaczyński poświęcał swoje życie sprawom innych, zupełnie obcych ludzi, często nawet nie zauważając, co dzieje się w jego własnym życiu. Na to niestety nie mógł już nic poradzić. To było jego przeznaczenie i od zawsze o tym wiedział.

  Tej nocy też wyszedł z sypialni żeby odebrać telefon.

  – Co jest? – zapytał zaspanym, półprzytomnym głosem.

  – Stary, musisz natychmiast tu przyjechać.

  – Ale gdzie i co się w ogóle stało? – wrócił do sypialni żeby wziąć spodnie oraz klucze do samochodu, jednocześnie nie przerywając rozmowy.

  – Park Szczęśliwicki. Młoda kobieta, na oko koło trzydziestki, porzucona w krzakach. Prawdopodobnie nie żyje od kilku godzin. Czekam na ciebie. Masz dziesięć minut. – tajemniczy rozmówca nagle przerwał połączenie.

  Nowaczyński mieszkał na Ochocie, kilkaset metrów od głównej bramy parku. Nie mógł uwierzyć, że nie słyszał sygnałów policyjnych radiowozów. W momencie kiedy miał już wychodzić z pokoju, jego małżonka podniosła głowę i przetarła zaspane oczy.

  – Gdzie jedziesz?

  – Pilne wezwanie. Nie martw się, wkrótce wrócę. – wyszeptał, żeby nie budzić dzieci.

  Miał ich troje. Dwóch synów, którzy koniecznie chcieli iść w jego ślady i małą księżniczkę, oczko w głowie tatusia.

  – Kiedy? Za tydzień? – w głosie żony usłyszał nieskrywany żal.

  – Jutro. – odparł spokojnie. Podszedł do niej i złożył na jej czole czuły pocałunek.

  – Nie rozśmieszaj mnie.

  Komisarz wyszedł z mieszkania, po czym ruszył prosto do garażu. Wsiadł do samochodu i wyjechał na ulicę. Dopiero teraz zauważył, że coś naprawdę się stało. Wszędzie stały służbowe samochody. Od świateł bolały go oczy. Dawno czegoś takiego nie widział. Został zatrzymany na blokadzie, gdzie musiał okazać odznakę i dopiero wtedy mógł spokojnie ruszyć dalej. Dojechał do bramy parku, gdzie wysiadł z samochodu. Na zewnątrz zaczął padać deszcz, jakby pogoda odczuwała ponurą atmosferę sytuacji i próbowała się do niej dostosować. Na aurę nie zwracał zupełnie uwagi. Dla niego było to tylko kolejne wezwanie, nic więcej.

  Podszedł do kolegi z wydziału i przywitał go skinieniem głowy.

  – Wiadomo już kto to? – zapytał, podchodząc bliżej.

  – Sylwia Łukaszewska, lat trzydzieści jeden. Mężatka, matka dwójki dzieci.

„Teraz to już półsierot”, przez głowę komisarza momentalnie przeszła przygnębiająca myśl.

  – Ślady walki?

  – Żadnych. Ktoś skręcił jej kark. „Bardzo sprawnie i profesjonalnie”, jak wstępnie z oględzin stwierdził nasz lekarz-patolog. Widać w pełni ufała sprawcy i pozwoliła mu podejść bardzo blisko.  

  – Są jacyś świadkowie? – zadawał kolejne z rutynowych pytań, zupełnie nie spodziewając się uzyskania jakichkolwiek zaskakujących odpowiedzi.

  – Nikt nic nie widział.

  Obydwaj zauważalnie wciągnęli powietrze. Był tylko jeden podejrzany. Mąż. Motywów mógł mieć wiele.

  – Dobra, powiedz chłopakom, że bardzo szczegółowo przeszukujemy teren. Szukamy jakichś śladów, tropów, punktów zaczepienia, czegokolwiek.

  – Tak jest panie komisarzu. – przytaknął wyraźnie rozbawiony jego rozmówca, co nie mogło ujść uwadze.

   Komisarz Lewandowski, ksywka Lewak. Nieodstępny towarzysz każdej jego sprawy. Partner w zawiłościach dochodzeniowej pracy; w życiu prywatnym po prostu przyjaciel.

  – Wal się. – skwitował Edward, czym jeszcze bardziej podsycił dobry humor Lewaka.

~~~
  Kilka minut później czterdziestu facetów, przemokniętych do szpiku kości drobiazgowo przeszukiwało miejsce zbrodni. Na czele szli Nowaczyński i Lewandowski. Nic nie mogło im umknąć. Szukanie czegoś w nocy nie było dobrym pomysłem, ale nie wiedzieli co jeszcze mogą w tym momencie zrobić. Męża denatki aresztują rano. Nie mogli do tej pory siedzieć bezczynnie. Ciało zostało już zabrane do sekcji zwłok.

  – Kurwa. – rozległo się nagle wśród ogólnej ciszy. – Kolejna.
  Wśród mężczyzn rozległ się pomruk. Wszyscy wiedzieli, co to oznacza. To nie mógł być przypadek, lecz nic nie było jeszcze przesądzone.  Zebrali się wokół ciała. Leżało na chodniku przy ławce, z głową zwróconą do betonu i gdyby nie obfita kałuża krwi pomyśleli by, że ktoś po prostu się przewrócił.

  – Wezwijcie techników. – krzyknął ktoś po lewej.

  – No to się chłopaki wkurwią.

  Edward dłonią w rękawiczce sprawdził puls, jakby z nadzieją, że kobieta żyje. Nic. Cisza. Martwa.

  Już wtedy podejrzewał z czym, a w zasadzie z kim, mogą mieć do czynienia, ale chciał wierzyć, że to może tylko cholerny przypadek. Odszukał wzrokiem swojego partnera i skinął do niego głową. Ten ruszył od razu w jego stronę.

  – Słuchaj, zostań tu i poczekaj na chłopaków, ja wezmę kilku ludzi i przeszukamy resztę terenu. Gdybyśmy coś jeszcze znaleźli, dam Ci znać, więc trzymaj telefon przy dupie. – zdecydował.

  – Dobra… zaraz, czekaj Edek. Spójrz, na przegub dłoni. Widzisz to, co ja?

– Faktycznie, taka sama jak u tej pierwszej. Brawo, punkt dla Ciebie. Chyba się starzeję, że tego od razu nie zauważyłem. Gorzej, że ta biżuteria zdaje się potwierdzać teorię, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą…   

  Znów ruszyli w dużych odstępach od siebie, szukając między drzewami i ławkami. Każdy wiedział czego szukają, ale nikt nie powiedział tego głośno. Przecież gdyby była tu jeszcze jedna kobieta, ktoś wcześniej by to zgłosił. W tym miejscu dziennie mogły spacerować tysiące osób. Przez kilkaset metrów nie znaleźli nic. W momencie kiedy ukazało się im wyjście z parku, wzrok komisarza padł na pobliski odcinek alejki. Coś tam leżało. Chciał wierzyć, że to nie jest to o czym pomyślał…

  Podszedł bliżej. Nieokreślony początkowo kształt zaczął zdradzać wyraźnie ludzkie cechy. Uklęknął na jedno kolano. Dotknął czegoś. Odgarnął z twarzy włosy i zrozumiał, że to kolejna młoda kobieta. Odruchowo sprawdził czy żyje, ale to była tylko przykra, cholernie irytująca formalność... Była martwa co najmniej od kilku godzin. I znowu obecność tej eleganckiej błyskotki…

  Wyciągnął telefon i powiadomił kogo trzeba.  Zostawił przy ciele kilku ludzi, sam odwrócił się i odszedł. Najbardziej poruszyło go to, że te kobiety były niewiele młodsze od jego żony. Nie chciał myśleć, co czułby na miejscu mężów, narzeczonych, czy partnerów tych kobiet. Nauczył się już nie przynosić brudów pracy do domu. Wiedział jednak, że za każdym razem gdy spojrzy na żonę, przypomną mu się te młode ofiary. Nie mógł opędzić się od natarczywych myśli, czy aby na pewno wybranka jego serca i towarzyszka życia jest w tym momencie całkowicie bezpieczna… gdziekolwiek by się teraz znajdowała.

  Nie miał wyboru. Poczekał do rana. Wrócił do domu, ale wyszedł jeszcze zanim wszyscy domownicy zdążyli się na serio obudzić. Pojechał prosto na komendę,  żeby przeanalizować wszystko co wiedział i od czegoś zacząć w tym śledztwie. 

  Lewandowski czekał już na niego w drzwiach.

– Mamy wstępne personalia tych kobiet. Na razie nie udało się ustalić nic poza ich adresami – powiedział na jednym wydechu, jakby się bał opóźnienia we własnej wypowiedzi.

  – Więc jak się nazywały? – Edward zmierzył go wzrokiem.
 
  – Andżelika Kowal. – podał zdjęcie tej, którą znaleźli na samym końcu. – Iwona Matuszkiewicz. – kolejna była ta z podciętym gardłem. – I Sylwia Łukaszewska. – trzecia fotografia przedstawiała kobietę znalezioną w krzakach.

  – Co z ich rodzinami?

  – Właśnie tego musisz się dowiedzieć – oznajmił Lewak i mrugnął.

  – A ty co, bąki będziesz zbijał?

  – He he, ależ skąd. Spróbuję ustalić co robiły w parku, w nocy – powiedział i zniknął.

   Edward miał do zrobienia coś bardzo ważnego. Jako policjant prowadzący sprawę musiał powiadomić o wszystkim rodziny zmarłych. Potem zawsze jest tak samo: nagła zmiana emocji, płacz, rozpacz, zwątpienie, strach w przeszklonych oczach, rozdygotane dłonie. Wszystkie tragiczne doznania na raz, w przytłaczającej mieszance tragicznych doznań, zaserwowane w różnych proporcjach. Czyjś świat nagle wali się w gruzy. A on jest bezsilnym świadkiem tego wszystkiego. Widzi na własne oczy, że ktoś w jednej chwili przestaje dostrzegać sens życia. On czasami też… skoro tak łatwo jest go kogoś  pozbawić.
  To dopiero początek. Najgorsze są noce. Koszmarne wizje mają się wtedy czym karmić. Ryzyko zawodowe, które powoli trawi człowieka od środka, wdziera się do psychiki, stopniowo zmienia twoje zachowania. I weryfikuje, jak długo jesteś w stanie tak wytrzymać.   

~~~
  Od zbrodni minęło kilka tygodni. Żadnych nowych poszlak. Nikt nic nie widział. Nikt nic nie wie. Tylko jeden łączący je element, który równie dobrze mógł być przypadkiem. Główni podejrzani mają naprawdę mocne alibi. Nikt nie wierzył, że trzy osoby zostały zamordowane przypadkowo, w tym samym miejscu, tego samego dnia. Dodatkowo te trzy identyczne bransoletki... Nie dawały komisarzom spokoju. Wszystko wskazywało na to, że w terenie pojawił się jakiś nowy seryjny morderca, kolejny zdrowo upośledzony popapraniec, z jakąś chorą wizją zaprowadzenia nowego ładu w społeczeństwie. Albo czegoś  zgoła innego. Niemniej perspektywa ujęcia tego czarnego charakteru, będącego jakimś współcześnie zmodyfikowanym wcieleniem londyńskiego Kuby Rozpruwacza, rysowała się dla stróżów prawa wyjątkowo mgliście i odlegle.

  Jeden trop prowadził do strażnika pobliskiego osiedla, ale można go było połączyć tylko z jedną denatką. Dlaczego miałby zabijać dwie pozostałe? Na to pytanie nie znali odpowiedzi. Mężczyzna został więc wypuszczony. Szukali sprawcy, który znałby wszystkie, ale to nie było takie łatwe. Można było domniemywać, że prawdopodobnie każda z nich miała romans, ale nie wiedziano z kim. Nowaczyński nie wierzył, że wszystkie umawiały się z tym samym facetem. W tak dużym mieście jak Warszawa to nie było możliwe. Poza tym z perspektywy zabójcy zwyczajnie nie było rozsądne dokonywać tego w jednym miejscu. Zbyt duże ryzyko, tak się przynajmniej śledczym wydawało.

  Najbardziej komisarzowi nie dawały spokoju wspomnienia twarzy dzieci, które usłyszały, że ich matki już nigdy nie wrócą do domów. Iwona miała syna, jego ojciec nie żył od półtora roku, więc to wykluczało go z grona podejrzanych. Mąż Sylwii w przybliżonym czasie popełnienia zbrodni spał, kompletnie zalany w trupa, a dziećmi pary opiekowała się jej matka. Był jeszcze jeden fakt...  Andżelika Kowal była w ciąży. Ojciec dziecka mógł ją zabić, bo nie chciała poddać się aborcji. Problem w tym, że znalezienie biologicznego ojca graniczyło z cudem. 
  Do tego ten wątek potencjalnego romansu wszystkich trzech kobiet. W przypadku jednej z nich wyglądał na niemal pewny. Po wykonaniu szczegółowej sekcji zwłok okazało się bowiem, że Sylwia na około kilka do kilkunastu godzin przed zgonem odbyła stosunek płciowy. Nie stwierdzono jednak obecności  nawet śladowych ilości męskiego nasienia w drogach rodnych. Tajemniczy kochanek musiał być zatem bardzo ostrożny w swoich miłosnych igraszkach. Sprawa wyglądała na naprawdę trudną.

  Nowaczyński stał w swoim gabinecie i rozmawiał przez telefon z partnerem, który od kilku dni przebywał na zwolnieniu lekarskim.

  – Masz coś nowego? – zapytał znajomy, choć nieco nosowy z racji ewidentnych dolegliwości zdrowotnych, głos w słuchawce.

  – Nic, jesteśmy w totalnej dupie. Żadnych nowych dowodów. A być może nie umiemy po prostu należycie wykorzystać tego, co już mamy – narzekał.

  – Przecież mamy jeszcze czas. Może coś się pojawi, jakaś nowa nitka prowadząca do właściwego kłębka – uspokajał Lewak.

  – Wierzysz w to? Za kilka tygodni postępowanie w tej sprawie zostanie zakończone z powodu braku dowodów. Za pieprzone dwadzieścia lat ulegnie przedawnieniu, a my nigdy nie dowiemy się kto to zrobił. Obiecałem tym dzieciom, że zabójca ich matek pójdzie siedzieć, do jasnej cholery! Mam nie dotrzymać słowa? Nie wiem jak ty się z tym czujesz, ale mi to nie da spokoju. Nigdy. – Nowaczyński wiedział, że tak właśnie będzie i za wszelką cenę starał się tego uniknąć.

  – Cóż, mnie również nie będzie łatwo się z tym pogodzić… Trudno, trzeba żyć dalej. Nie one pierwsze i nie ostatnie – wymamrotał.

  – Pieprzysz tak, jakby los bliskich tych dziewczyn zupełnie cię nie obchodził. Nie przejdę na emeryturę z gównianym uczuciem, że nic nie zrobiłem żeby w końcu rozwiązać i doprowadzić tę sprawę do końca. Dlatego przestań się opierdalać na tym L4 i wracaj do fabryki, potrzebuję twojej pomocy w toku dalszego dochodzenia.  

  – Po pierwsze do emerytury masz jeszcze daleko, po drugie...

  Przerwało pukanie do drzwi. Nowaczyński odłożył słuchawkę na blat biurka i odwrócił się, by po chwili ujrzeć pytające oblicze jednego z młodszych policjantów w szczelinie framugi. Kiwnął głową i funkcjonariusz wszedł do pokoju.

  – Panie komisarzu, jakiś mężczyzna pytał o pana. Podobno to coś pilnego.

  – Dobrze, zaraz przyjdę.

  Złapał za telefon i powiedział:

  – Muszę kończyć, pogadamy jak w końcu wrócisz do pracy.

  Rozłączył się i poszedł za młodszym kolegą. Przy wejściu do budynku czekał na niego mężczyzna, mniej więcej w jego wieku. Był wysoki, jego twarz wyglądała na zmęczoną życiem, a może tylko ostatnimi jego doświadczeniami. 

  – Co pana do mnie sprowadza?

  – Moja żona... Ona zaginęła – z trudem wymamrotał człowiek i zauważalnie zaczął słabnąć na własnych nogach.

  Nowaczyński błyskawicznie wsparł go i uchronił przed niechybnym upadkiem. Prawdopodobnie jego gość usłyszał o całej sprawie w radiu i teraz martwił się, że to samo mogło spotkać jego żonę. Pomógł mu ochłonąć, po czym obydwaj udali się do pokoju przesłuchań.

  – Kiedy ostatni raz widział pan żonę? – zapytał.

  – Dwa dni temu.

  – Gdzie wtedy była?

  – W domu, w kuchni, zajmowała się naszą córeczką.

  – Co stało się później? – Nowaczyński popadał już w coraz większy amok i nie słuchał odpowiedzi. Za bardzo zaczynało to wszystko przypominać utarty schemat…

  – Kiedy wróciłem… do domu… z pracy znaczy się… już jej nie było. Była… tylko nasza córka. Myślałem, że żona… gdzieś wyszła. – mężczyzna był w ewidentnym szoku, na co wskazywał jego nieskładny sposób wysławiania się.

  Chciał wierzyć, że te dwie sprawy nie są ze sobą w żaden sposób połączone, ale musiał to wnikliwie sprawdzić. W tym celu opuścił pomieszczenie gdzie dotąd przebywali;  chciał bowiem sprawdzić adres tych ludzi. Jeśli to będzie Ochota, to aż bał sobie wyobrazić, co jeszcze on i jego współpracownicy mogą znaleźć po raz kolejny w Parku Szczęśliwickim.
Kiedy tak chwilowo stał zamyślony na korytarzu, do pokoju przesłuchań wbiegła dziewczynka, na oko dziesięcioletnia, z intensywnie kruczoczarnymi włosami oraz jasnymi, błękitnymi oczami niczym krystalicznie czysta morska toń. W jednej chwili dał się usłyszeć jej wyraźny, spontanicznie rozentuzjazmowany okrzyk:

  – Taatooo!

  Rzuciła się, by objąć wątłymi ramionkami mężczyznę, który cicho popłakiwał na krześle w ciemnym pokoju.

  Komisarz jeszcze bardziej zasępił się. „Kolejna sprawa do rozwiązania. Albo dalsze ogniwo tej samej. I kolejne dziecko, któremu grozi częściowe sieroctwo… Tak dalej być nie może”. Nowy przypływ determinacji jeszcze bardziej utwierdził go w przekonaniu, że to co zostało rozpoczęte – musi zostać doprowadzone do ostatecznego finału.
 

Przedawnienie [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz