Iwona wyszła za mąż mając zaledwie dziewiętnaście lat; nie dlatego, że musiała. Była naprawdę zakochana i wspólnie z narzeczonym uznali, że nie ma na co czekać. Później bez większych przeszkód skończyła studia i zaczęła pracę. W małżeństwie wszystko układało się tak jak chciała: nie kłócili się zbyt często, a nawet jeśli się zdarzyło, to już po kilku minutach godzili się w bardzo namiętny sposób. Zostali rodzicami i nagle pojawiła się choroba. Rak płuc z przerzutami na inne organy wewnętrzne. Nie mogła patrzeć jak jej wybranek się męczy, od początku odmawiał leczenia. Musiała patrzeć jak niknie w oczach. Pewnego dnia po prostu się nie obudził; ale ona wiedziała, że cierpiał.
Półtora roku temu została wdową. Na dodatek miała pod opieką małe dziecko. Po śmierci męża kompletnie się załamała; co prawda pomagała jej matka, ale to nie było to samo. Nie była już sobą. Kochała swojego męża i nie mogła uwierzyć, że zniknął z jej życia na zawsze. Było jej ciężko, nie pomagała terapia. Nie pomagały przyjaciółki, które nie widząc jej zainteresowania równie szybko zniknęły z jej życia. Została sama. Przy życiu trzymała ją jedynie myśl, że ma syna. Ma dla kogo istnieć i funkcjonować: tu i teraz. Widziała w nim męża: mieli te same oczy, taki sam kolor włosów i ten sam zaraźliwy, promienny uśmiech.
Kilka miesięcy później go poznała; pojawił się w jej życiu kiedy potrzebowała zrozumienia i wsparcia. Zaakceptował jej syna i od tamtej pory spotykali się regularnie; najczęściej w soboty, bo tylko wtedy miał czas. Tłumaczył się, że dużo pracuje, ale ona czuła, że coś jest nie tak. Nie pytała jednak żeby go niepotrzebnie nie denerwować. Był porywczy i często krzyczał, ale kiedy było trzeba zamieniał się w potulnego „misia”. Służył wówczas swoim opiekuńczym ramieniem, kiedy musiała i chciała się wyżalić.
Mieszkała razem z mamą na jednym z osiedli na warszawskiej Ochocie. Mieszkanie, które kupili razem z mężem zaraz po ślubie, było małe, niemniej przytulne i funkcjonalne. Dwa pokoje, kuchnia oraz łazienka. Nie potrzebowała do szczęścia niczego więcej. Nie byłaby w stanie zmienić miejsca zamieszkania, chciała żeby te ściany i meble na każdym kroku przypominały jej z kim je wybierała. Ona tego potrzebowała. Wiedziała, że kochanek nigdy nie da jej tyle uczucia, co zmarły mąż.
Pracowała w bibliotece – może nie było to szczytem jej marzeń, ale lubiła tę pracę. Zawsze mogła liczyć w niej na chwile spokoju; ponadto otaczały ją książki, które tak bardzo uwielbiała. Niedawno dostała od kochanka bransoletkę ze złotym serduszkiem: niby nic szczególnego, ale sprawiło jej to taką radość, że patrzyła na nią w każdej wolnej chwili. Koleżanki zazdrościły jej tej błyskotki i to jej się podobało.
~~~
Tego ranka wszystko odbywało się tak jak zawsze. Obudziła synka, głaszcząc go po policzku. Podała mu śniadanie, a sama udała się do łazienki, żeby przygotować się do wyjścia. Później sama zjadła posiłek i kiedy już mieli wychodzić, niespodziewanie zadzwonił telefon. Wróciła więc do pokoju żeby odebrać.– Słucham? – zapytała podnosząc słuchawkę. Mówiła szeptem, żeby nie obudzić mamy śpiącej w pokoju obok.
– Cześć, to ja. Co robisz dziś po pracy? – usłyszała znajomy głos i na jej twarzy pojawił się autentyczny uśmiech.
– W sumie to nic, a czemu pytasz?
– Spotkajmy się o 17:30 w Parku Szczęśliwickim. Mam dla ciebie niespodziankę.
– Dobrze, w takim razie do zobaczenia – uśmiechnęła się, choć miała świadomość, że on nie może tego zobaczyć.
Połączenie zostało zakończone i razem z synem wyszła z domu. Zaprowadziła chłopca do przedszkola, gdzie jak zawsze pożegnała całusem w czoło i zapewniła, że odbierze go po wyjściu z pracy.
CZYTASZ
Przedawnienie [ZAKOŃCZONE]
Mystery / Thriller2000 rok: Trzy młode kobiety zostają zamordowane wracając z pracy do domu. Morderca nie zostaje odnaleziony, jakimś cudem udaje mu się zatuszować swój udział w sprawie. Wszystkie kobiety łączy tajemniczy mężczyzna. Kilka tygodni później pewien...