Rozdział 12: 21/22 lutego 2020 roku

26 6 0
                                    

  Ewa zdecydowała, że jednak zjawi się jeszcze dzisiaj u Edwarda. Jechała w absolutnej ciszy, nie zakłócając jej nawet radiem. Musiała pomyśleć o tym, czego właśnie była świadkiem. Piasecki zachowywał się podejrzanie i jedyne co przychodziło jej do głowy, to domniemanie, że może mieć coś wspólnego ze śmiercią Andżeliki. Dlaczego miałby natomiast zabić ponadto Iwonę i Sylwię? Na zbieg okoliczności raczej to nie wyglądało. Wzięła głęboki oddech i postanowiła, że nie będzie sama wyciągać żadnych wniosków. Poczekam, aż Edward potwierdzi moje obawy – pomyślała i sięgnęła po telefon.

  Wybrała numer dyżurnego na komendzie i cierpliwie czekała.

  – Pani sierżant, coś się stało? – zapytał zaskoczony mężczyzna.

  – Nie, spokojnie. Potrzebuję tylko, żebyś sprawdził dla mnie jedną rzecz. – odparła chłodno.

  –  Słucham uważnie.

   – Ilu mamy w mieście jubilerów, a raczej ilu ich było w 2000 roku. Da się to jakoś sprawdzić?

  – W urzędzie powinni figurować w odpowiednich rejestrach, więc jak najbardziej. Sprawdzę i dam znać najszybciej jak to możliwe.

  Kiwnęła głową, niemniej po chwili zorientowała się, że jej rozmówca nie mógł tego widzieć.

  – Dobrze, czekam zatem na konkretne dane – powiedziała na koniec.

  Kilka minut później była już pod szpitalem. Pora odwiedzin dawno minęła, ale gdy tylko pielęgniarka zobaczyła z kim ma do czynienia, wpuściła ją bez wahania. Skrupulatnie przypomniała jedynie o ograniczonym czasie wizyty z uwagi na dobro pacjenta. Ewa ruszyła więc schodami przed siebie. Krótki spacer zakończył się przed właściwymi drzwiami na odpowiednim piętrze. Zapukała.

  – Proszę. – usłyszała stłumione przyzwolenie.

  – Cześć – rzuciła, wchodząc do środka.

  – Wpuścili cię?

  – No wiesz... Ma się ten urok.

  – Właśnie widzę. 

  Usiadła na skraju łóżka, po czym sięgnęła do kieszeni. Wydobyła z niej gustowne pudełko z błyskotką.

  – Widziałeś to już, prawda?

  – Tak, ale skąd właściwie to masz?


  – Syn Iwony przywiózł to dzisiaj i powiedział, że o to musiało ci chodzić. – wyjaśniła. – Z kolei córka Sylwii przysłała mi zdjęcie bransoletki jej matki. Identycznej.

  – Rozumiem. I pojechałaś do Piaseckiego zapytać, czy Andżelika również miała coś takiego?

  – W rzeczy samej, ale nie był zbyt skory do rozmowy. Obiecał, że poszuka. Zauważyłam, że zachowywał się przy tym dziwnie.

  – To znaczy? – dopytał Edward.

  – Pośpieszał mnie, odwracał wzrok aby tylko nie spotkać mojego spojrzenia, mówił popędliwie. Jakby coś ukrywał, albo...

  – …albo bał się, że może być obserwowany. Po prostu zdarzył mu się gorszy dzień. Takie rzeczy przytrafiają się każdemu.

  – Mam inne odczucia względem niego.

  – Ha, niczym rasowy śledczy. Też kiedyś nagminnie takie miewałem wobec praktycznie każdego rozmówcy bez wyjątku, ale z wiekiem mi przeszło. Można tylko wpaść w paranoję. Spójrz na to logicznie. Po co miałby zabijać jeszcze dwie dalsze kobiety? Gdzie tu motyw, czy inny związek?

 
  – No właśnie, to burzy moją teorię. – spuściła lekko głowę z rezygnacją. – Czasami myślę, że nie damy rady rozwiązać tej sprawy.

– Może tak musi być.

  Rozmowę przerwał nagły dźwięk nowej wiadomości w telefonie Ewy. Wyglądało na to, że dyżurny spisał się tylko połowicznie: dwie dekady temu w stolicy działało blisko 120 większych zakładów jubilerskich. Tych małych rzekomo nie sposób było dokładnie policzyć. Nie mieli szans przesłuchać wszystkich właścicieli. Musieli znaleźć inny sposób żeby ustalić, kto wykonał te bransoletki. Może akcja na „chybił-trafił”, z wytypowaniem potencjalnych kandydatów…

  – A ty jak się czujesz? Kiedy cię wreszcie wypuszczą? – zmieniła temat, odsuwając majaczące w myślach widmo kolejnej nadchodzącej porażki.

  – Czuję się dobrze, z tym, że na pewno gorzej niż dwadzieścia lat temu. – zaśmiał się z własnego żartu i kontynuował swoją odpowiedź. – Mój lekarz stwierdził, że jutro powinni mnie wypuścić, ale z nimi to nigdy nie wiadomo.

  Na chwilę zapadła cisza.

  – Nie będziesz musiała się tu już tłuc w odwiedziny. – dokończył.

  Ona jednak nie miała ochoty na takie żarty. Błyskawicznie zawładnęło nią przeświadczenie, że nie robi absolutnie nic progresywnego, ażeby choć trochę przybliżyć się do rozwiązania zagadki.

  – Jedź do domu. Odpocznij. Zrobiłaś dziś kawał dobrej roboty. Nawet odrobinę ryzykownej, jeśli Piasecki rzeczywiście ma coś za uszami – pogładził ją opiekuńczo po ramieniu.


  Coś w niej drgnęło. Od zaginięcia matki nikt, poza Darkiem, jej w ten sposób nie dotykał – nawet własny ojciec. Pomijając już fakt, że w ogóle nie mieli ze sobą dobrych kontaktów. Ciągle obwiniała go o to, że matka się nie odnalazła.

  – Nic przecież nie zrobiłam. Nadal tkwię w miejscu.

  – Otóż nie, moja droga. Odkryłaś właśnie, że miały dokładnie takie same bransoletki. Możliwe, że wkrótce uda ci się finalnie znaleźć jubilera, u którego zostały kupione – usiłował ją pocieszyć.

  – Szczerze wątpię. W tym mieście jest za dużo takich zakładów.

  – Hmm… Można to spróbować rozegrać nieco inaczej. Na przykład wydrukować zdjęcie jednej z nich i rozesłać po tych punktach. Nasz jubiler bez problemu powinien rozpoznać swoje dzieło. Szczególnie jeśli sprzedał je w tylu egzemplarzach na raz.

  – Masz rację, to rzeczywiście dobry pomysł. Jutro to zrobię.

  – Zleć to lepiej chłopakom, sama nie dasz rady w jeden dzień.

    Pokiwała głową z uznaniem i wyszła. Naprawdę poczuła się zmęczona.

   Wróciła do domu najszybciej jak się dało. Wchodząc do sypialni czuła, że goni już resztkami sił. Dobrze, że wyczerpanie nie przeszkodziło jej w bezpiecznej podróży. Na łóżku momentalnie zasnęła, wtuliwszy się w drzemiącego męża.

~~~

  Nad ranem ze snu brutalnie wyrwał ją telefon. Kątem oka zerknęła na budzik, ale z jakiegoś powodu był wyłączony. Ręką wymacała miejsce, w którym leżało uporczywie dzwoniące urządzenie i zaspanymi oczami przeczytała numer. Nie kojarzyła go, ale odebrała.

  – Słucham… – rzuciła niepewnie na początek.

  – Dzień dobry. Z tej strony Maksymilian Piasecki. Dostałem pani numer na komendzie.

  – W jakiej sprawie dzwoni pan o tak wczesnej porze? – zapytała autentycznie zaskoczona.

  Usiadła na łóżku i wolną dłonią przetarła twarz.

  – Mam to, o co pani pytała. Znaczy się bransoletkę, którą naprawdę często nosiła Andżelika. Szukałem całą noc i w końcu się znalazła. Pomyślałem, że to o nią chodziło.

  – Tak. Kiedy mógłby mi ją pan przekazać?

  – Nawet zaraz. Możemy spotkać się gdzieś na mieście, albo poczekam na panią na komendzie skoro i tak już tu jestem.

  – Dobrze, w takim razie proszę tam zostać. Postaram się dotrzeć jak najszybciej.

  Rozłączyła się i dopiero wtedy zauważyła, że Darka nie ma koło niej. Czyżby znów zaczęli się od siebie oddalać, czy to tylko kolejna imaginacja jej wyobraźni? W łazience wzięła szybki prysznic, po czym w pośpiechu wybrała jakieś ubrania. Na dobrą sprawę nawet do siebie nie pasowały. Zeszła na dół, gdzie na kuchennym stole czekało na nią śniadanie oraz kartka z wiadomością. Małżonek oznajmiał, że musiał jechać wcześniej wskutek nagłego wezwania z pracy. Skoro to było takie niespodziewane, to jakim cudem zdążył jeszcze przygotować dla niej posiłek? Postanowiła jednak nie tracić czasu na tego rodzaju rozmyślania.

  Zjadła w pośpiechu i pojechała prosto do pracy. Spieszyła się jak mogła, żeby tylko Maksymilian nie czekał zbyt długo.

  Spotkała go przy recepcji. Na jego twarzy dało się już zauważyć oznaki lekkiego zniecierpliwienia. Gdy tylko wpadł na nią wzrokiem, wówczas od razu podszedł żeby przekazać jej pudełko.

  – Przepraszam, miałam po drodze małe problemy. – małe kłamstewko nie zaszkodzi, celem ukrycia własnej opieszałości.

  – Nic się nie stało. Mam nadzieję, że moja fatyga i uwieńczone sukcesem nocne poszukiwania nie pójdą na marne. – uśmiechnął się. – Chciałem też panią przeprosić za moje wczorajsze zachowanie. Miałem po prostu gorszy dzień... Przepraszam w związku z tym.

  – Nie ma za co. Takie dni zdarzają się każdemu. – od razu sobie pomyślała: czyżby jeden zero dla Edwarda?

  Maksymilian poprawił siwiejące już włosy i popatrzył na nią jakby chciał jeszcze coś powiedzieć. Skończyło się jednak tylko na pośpiesznym wyjściu. Nie wiedziała o co mogło mu chodzić, ale nie chciała dłużej bawić się sama z sobą w psychologa.

   Jak tylko rozmówca zniknął z pola widzenia, pobiegła natychmiast do swojego pokoju. Nieodparta ciekawość popędzała ją w chęci błyskawicznego zajrzenia do wnętrza otrzymanego pudełka. Na chwilę wstrzymała dech. Po chwili niecierpliwym oczom ukazała się okazała bransoletka – identyczna jak ta, którą widziała wczoraj.

  Westchnęła triumfalnie i wybrała numer Edwarda.

  – Cześć młoda. Skoro dzwonisz do mnie o tak wczesnej porze, to chyba masz jakiś piorunujący konkret? – usłyszała znajomy głos po drugiej stronie.

  – Trzecia taka sama. – nic więcej mówić nie musiała.

  – No to doskonale wiesz, co powinnaś teraz zrobić.

  I to by było na tyle. Wymiana kolejnych zdań była zbyteczna. Obydwoje dobrze wiedzieli, co to oznacza. Ewa wyszła z pokoju i ruszyła prosto do dyżurnego.

  Nie musiała wnikliwie tłumaczyć, o co biega. Po chwili została skierowana do właściwych osób w „firmie”. Wydruk pełną parą już po kilku minutach dostarczył stosownej ilości szczegółowych, dopiero co wykonanych zdjęć. Jakiś kolega po fachu zestawił je z odpowiednią listą zakładów jubilerskich w Warszawie. Pomyślny przebieg akcji miało zapewnić rozdanie na odprawie tak przygotowanych pakietów wszystkim patrolom, udającym się w kluczowe rejony miasta. Ewa sama wzięła kilka z nich i postanowiła osobiście jechać w teren. Nie mogła przecież pozwolić sobie na całodzienną bezczynność. Tlący się w niej do tej pory słaby płomyk nadziei rozniecił się na nowo. Odżyła wiara, że w końcu uchwyciła koniec nitki, który niechybnie zaprowadzi ją do kłębka. To oznaczałoby tylko jedno: że z pomocą trafnie wytypowanego jubilera sprawa może nabrać natychmiastowego rozmachu. Może nawet zakończy się jeszcze tego samego, kluczowego dnia. W najgorszym wypadku następnego.

 

Przedawnienie [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz