Rozdział 7

2.2K 160 178
                                    


Pov. Stark

-Co z małym?- spytał Clint, gdy tylko wszedłem do salonu. Westchnąłem ciężko i opadłem na fotel, dając upust całemu zmęczeniu.

-Zasnął- mruknąłem, odchylając głowę na skórzane oparcie i zamykając oczy. Głowa mnie bolała od tego wszystkiego. To był błąd i teraz to wiedziałem. Powinienem był go posłuchać, kiedy mówił, że jeszcze nie chce iść do szkoły. Przecież by mnie nie okłamał. Należało zaczekać, aż sam stwierdzi, że to już czas. A teraz... nie był gotowy. To było za szybko. On o tym wiedział. A ja go nie posłuchałem. Po prostu kazałem mu iść, myśląc, że robię coś dobrego. Że to mu wyjdzie na dobre. Nie wyszło. Przeżył przeze mnie kolejną traumę i teraz pójście do szkoły będzie jeszcze trudniejsze.

-Dzwoniłeś do szkoły?- spytała Nat. Zawsze kiedy jej wypowiedź dotyczyła Petera, jej głos był taki... troskliwy. Jakby mówiła o swoim rodzonym dziecku.

-Mhm... tak, dzwoniłem przed chwilą. Zwolniłem go do końca dnia- powiedziałem cicho, wciąż mając zamknięte oczy.

-A do...- zaczęła, jednak nie dałem jej skończyć, wiedząc dobrze, o co chce zapytać.

-Zadzwonię później i załatwię mu kolejne zwolnienie- oświadczyłem stanowczo. Znów zapadła cisza. Wszyscy się o niego martwiliśmy. Wszyscy pokochaliśmy tego dzieciaka i już nikt nie wyobrażał by sobie wieży bez niego. Najlepiej obrazował to fakt, że każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu dostosował swoje życie i nawyki do planu Petera, żeby tylko czuł się tu dobrze.

-Tony... co tam się stało? Że aż musiałeś po niego jechać?- spytał Steve, splatając dłonie na kolanach. Wziąłem głęboki oddech i przeczesałem włosy dłońmi.

-Nie mam pojęcia. Peter nie chciał mi nic powiedzieć. Po prostu... siedziałem pod szkołą, a on nagle wpadł mi do samochodu i zaczął błagać, żebym zabrał go do domu i...

-Czekaj czekaj- przerwał mi Steve, a ja posłałem mu nieco zirytowane spojrzenie- jak to siedziałeś pod szkołą?- spytał, unosząc jedną brew.

-Em... Peter panikował, więc obiecałem mu, że będę poczekam na parkingu- wyjaśniłem krótko. Blondyn westchnął ciężko i pokręcił głową.

Pov. Peter

Podniosłem się gwałtownie do siadu, głośno oddychając. Znowu. To się znowu działo. Jęknąłem, przyciskając dłonie do twarzy i opadając na poduszkę. Znowu koszmary. Znowu bar. Znowu... Deadpool.

-Jarvis, gdzie jest pan Stark?- spytałem, z zamkniętymi oczami.

-W salonie, panie Parker- usłyszałem odpowiedź i pokiwałem głową. Ciche, niezadowolone miauknięcie dobiegło mnie z pod kołdry. Odchyliłem ją i uśmiechnąłem się lekko, widząc kota, który wyszedł szybko i ułożył się na moich nogach. Zerknąłem na zegar. Szesnasta zero trzy. Westchnąłem ciężko. To mi się nie podobało. Źle się czułem. O tej porze powinienem być na siłowni. A teraz... teraz nie wiedziałem nawet która godzina. Wszystko było nie tak. Nie tak jak powinno być. Nie tak jak należało. Nie chciałem iść do szkoły i nie chciałem spać w dzień. Nie chciałem przerywać tego wszystkiego. Nie chciałem robić tego wszystkiego. Nie chciałem... zaczynać od nowa. Czułem, że już nic nie jest stałe i bezpieczne tak jak wcześniej. Teraz znów wszystko zaczynało być nagłe i niespodziewane. Nie chciałem wracać do takiego życia. Do życia w niepewności i strachu.

Wstałem ciężko z łóżka i przeciągnąłem się, a Avi wydał z siebie oburzone fuknięcie, po czym czmychnął do swojego legowiska. Westchnąłem ciężko. Nie spałem nawet dwudziestu minut.

-Pieprzone koszmary- mruknąłem pod nosem, ruszając mozolnie w stronę drzwi. Musiałem porozmawiać z panem Starkiem. Przeprosić go i podziękować. Nie chciałem być dla niego problemem. Naprawdę nie chciałem. Ale... chyba naprawdę mu nie przeszkadzałem. Ciągle mi to powtarzał. Zapewniał mnie, że mu na mnie zależy i nie jestem kłopotem. Że... że jestem członkiem rodziny. I naprawdę coraz bardziej się tak czułem. Nie jak gość, intruz, tylko jak mieszkaniec i członek rodziny. Ktoś, kto ma prawo tu być tak samo jak wszyscy inni. Kogo nikt nie może wyrzucić. Czułem... czułem, że to mój dom. Po prostu dom.

MelancholiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz