Rozdział 21

1.6K 122 106
                                    


Pov. Peter

Nie wiedziałem co robić. Pan Stark powiedział, że nie muszę opowiadać o wszystkim na policji, ale wiedziałem, że tego chciał. I... to było naprawdę niesamowite, że on tego chciał. Że pan Stark chciał o mnie walczyć. Dla mnie. Jeszcze nigdy nikt o mnie nie walczył. Nikomu nie zależało na mnie tak bardzo jak jemu. Dla nikogo nie byłem na tyle wartościowy, żeby poświęcać na mnie czas, energię i chcieć wywalczyć dla mnie sprawiedliwość. Ale dla pana Starka byłem wartościowy. On patrzył na mnie i nie widział tylko bezużytecznego, niepotrzebnego nikomu dzieciaka. Widział kogoś, o kogo warto walczyć. Naprawdę go kochałem. I czasami łapałem się na myśleniu, iż chciałbym, żeby był moim ojcem. Choć miałem naprawdę cudownego ojca. Ale... gdyby to pan Stark nim był... całe moje życie wyglądałoby inaczej. On by mnie kochał. Od samego początku. Byłbym tak bardzo szczęśliwy. Przez całe życie. To wszystko, co się teraz dzieje nie miałoby miejsca, bo pan Stark nigdy, przenigdy nie pozwoliłby, żeby stało mi się coś złego. Nawet gdybym dostał moce, on dalej kochałby mnie i troszczył się tak jak teraz. A skoro kochał mnie nawet gdy nie byłem jego dzieckiem, to jak ważny byłbym dla niego jako syn?

Westchnąłem cicho i wstałem z łóżka. Była siódma. Najwyższy czas. Rozejrzałem się i ze zdziwieniem przyjąłem, że nie leżałem w swoim łóżku. No tak, w nocy przyszedłem do pana Starka. Byłem żałosny. Mój opiekun, który poświęcał dla mnie cały swój czas w ciągu dnia, musiał znosić jeszcze to, że przychodziłem do niego w nocy, gdy miałem zły sen. Dlaczego nie potrafiłem przestać? Choć obiecywałem sobie tyle razy, że przestanę być dla niego kłopotem, nadal to robiłem. Nadal zatruwałem mu życie na wszystkie możliwe sposoby. Nadal marnował na mnie czas, wychodził ze spotkań, nie opuszczał wieży i nie spał w nocy. Nie umiałem przestać. Byłem od niego uzależniony i choć zdawałem sobie sprawę z tego, jak absurdalne to jest, tylko przy nim czułem się naprawdę bezpiecznie. Tylko przy nim nie myślałem o zagrożeniach.

Siedem kroków do drzwi.

Piętnaście kroków na korytarzu.

Cztery kroki od drzwi do szafy.

Bielizna, wygodny dres, czarna koszulka, niebieska bluza z logo firmy.

Osiem kroków do łazienki.

Trzy kroki do zlewu.

Umyć zęby, oczy, nie trudzić się układaniem włosów.

Uśmiech.

Dobry?

Tak, nawet całkiem niezły. Nie tak fałszywy jak kiedyś.

Ubrać się.

Siódma trzynaście.

Trzy kroki do drzwi.

Dwanaście kroków do drzwi.

Nigdy nie miał tak wielkiego pokoju.

Trzydzieści kroków do kuchni.

Siódma piętnaście.

-Dzień dobry, panie Stark- powiedziałem, odwzajemniając ciepły uśmiech, który posłał mi milioner.

-Cześć, mały. Jak się spało?- rzucił, a ja spłonąłem niezbyt efektownym rumieńcem. Mi było wygodnie. Ciepło, miło i bezpiecznie. Ale najpewniej nie można było powiedzieć tego samego o moim opiekunie. Budziłem go w nocy. I nie tylko wtedy, kiedy ja się budziłem, ale również gdy miałem koszmar i wierciłem się przez sen.

-Dobrze- powiedziałem cicho- naprawdę dobrze. Ja... przepraszam, że do pana przychodzę. Mogę przestać, jeśli pan chce, naprawdę, to nic takiego, jeśli...

MelancholiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz