Rozdział 9

2.1K 164 181
                                    


Pov. Peter

Podskoczyłem, gdy usłyszałem odbijający się od ścian dźwięk. Rozejrzałem się z paniką w oczach, a po chwili zobaczyłem, że mój telefon wibruje na podłodze. Przez chwilę wpatrywałem się w niego pustym spojrzeniem, jakby nie do końca docierało do mnie, co powinienem teraz zrobić. Nagle otrzeźwiałem. Szybko podniosłem komórkę z zimnych kafelek i odebrałem, nie czytając nawet, kto dzwoni.

-T-Tak?- mruknąłem słabo.

-Pete, gdzie ty jesteś dzieciaku? Czekam już piętnaście minut, wszyscy wyszli- usłyszałem głos pana Starka i zesztywniałem. Czekał na mnie... rzeczywiście, lekcje już się skończyły...

-P-Przepraszam!- krzyknąłem od razu. Na pewno jest zły. Jest wściekły. Musiał na mnie czekać. Miałem mu nie sprawiać kłopotów! A teraz...

-Pete, mały, spokojnie, wszystko w porządku. Po prostu się martwiłem, dzieciaku- zapewnił, najpewniej uśmiechając się przy tym. Zamknąłem na chwilę oczy. Martwił się. Siedział tam i martwił się o mnie. Czekał na mnie i martwił się o takiego bezużytecznego gówniarza jak ja.

-J-Już idę... p-prze-praszam, panie Stark... już idę...- wyjąkałem, po czym rozłączyłem się, nie czekając na odpowiedź. Spojrzałem na swój telefon. Moja dolna warga zadrżała, gdy zorientowałem się, że ma zbitą szybkę. Był nowy. Od pana Starka. Będzie zły, kiedy to zobaczy. Na pewno. Zacząłem w pośpiechu zbierać swoje rzeczy i pakować do mokrego plecaka. Niektóre moje książki miały porwane okładki, a zeszyty były podeptane, ale nie zwracałem teraz na to uwagi. Spieszyłem się, żeby pan Stark nie musiał już dłużej czekać.

Wstałem i na chwiejnych nogach stanąłem nad zlewem, z plecakiem przewieszonym przez ramię. Przemyłem twarz, starając się pozbyć oznak płaczu. Założyłem kaptur, żeby na wszelki wypadek zakryć czerwone oczy. Dosłownie wypadłem z łazienki i pognałem korytarzem prosto do wyjścia. Wybiegłem ze szkoły, przeskakując co trzeci stopień w dół i szybko odpadłem do czarnego samochodu. Otworzyłem drzwi, usiadłem na miejscu pasażera, szybko zapiąłem pasy i przytuliłem do siebie plecak.

-P-Przepraszam...- pisnąłem, zaciskając powieki i chowając twarz w materiale plecaka.

-Nic się nie stało... Pete...- powiedział zdezorientowany pan Stark, po czym położył mi rękę na ramieniu- cześć, mały- mruknął, a ja kiwnąłem jedynie głową- hej, Pete... w porządku, dzieciaku?- spytał łagodnie, gładząc mnie lekko po głowie.

-Mhm...- mruknąłem.

-Gdzie byłeś, Pete?- jego głos wciąż był miękki i łagodny. Nie było tam ani grama złości czy irytacji.

-Ja...- zacząłem niepewnie. Tak bardzo nie chciałem kłamać. Naprawdę nie chciałem. Nie znowu. Ale... nie mogłem mu powiedzieć prawdy. Jeszcze dwa dni temu, w ogóle bym się nie zastanawiał, ale teraz... miałem w głowie słowa Kapitana i wiedziałem, że po prostu nie mogę mu tego powiedzieć i pozwolić, żeby znów trafił na mnie tyle czasu- z-zagadałem się z kolegą- skłamałem cicho.

-Z kolegą?- zesztywniałem, słysząc to. Nie wierzył mi? Wiedział, że kłamię?

-Mhm...- mruknąłem.

-Czyli nie było tak źle, co mały?- uśmiechnął się starszy- widzisz? Mówiłem, że będzie fajnie- powiedział wesoło, a ja zadrżałem.

-T-Tak...- szepnąłem. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu milioner się odezwał.

-Spojrzysz na mnie, Pete?- spytał łagodnie, chwytając w dwa palce kraniec kaptura i ściągając go delikatnie z mojej głowy- hej, mały... no już, pokaż się, Peter- powiedział, unosząc mój podbródek. W końcu zostałem zmuszony, żeby wbić spojrzenie w pana Starka. Moja dolna warga zadrżała, gdy zobaczyłem, jak uśmiech znika z twarzy mężczyzny. Został zastąpiony troską i niedowierzaniem- Jezu, dzieciaku, co ci się stało?- spytał, oglądając mnie dokładnie.

MelancholiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz