Rozdział 1

3.4K 202 178
                                    

Pov. Stark

Dzień zaczął się zwyczajnie. Bardzo zwyczajnie. Tak jak każdy inny dzień. Można było powiedzieć, że poranek był wręcz nudny. Nudny w swojej zwyczajności i tym, jak bardzo nie różnił się od innych poranków. Ale nie mógł się różnić. Nic nie mogło odbiegać od normy. Nic nie mogło różnic się od innych poranków. Wyłamywać się w jakikolwiek sposób. Wszystko musiało być zwyczajne i przewidywalne. Zaplanowane. Nie odbiegające od starannie ułożonego harmonogramu. Czasami to było aż męczące.

Jak codziennie, siedziałem przy wysepce kuchennej, popijając swoją gorącą kawę i co jakiś czas podkradając z talerza młodszego grzanki z masłem, pokrojone na ćwiartki, dokładnie tak, jak Peter lubił. Z małym uśmiechem na twarzy obserwowałem uważnie chłopca siedzącego na stołku po drugiej stronie, który z roztrzepanymi włosami, podkrążonymi oczami i wielkim grymasem niewyspania na twarzy, mozolnie jadł śniadanie i odbrukiwał ciche "dzień dobry" wszystkim, którzy wchodzili do kuchni, by wziąć sobie coś do jedzenia i czym prędzej się z niej usunąć. Nawet jeśli chcieliby zostać, nie mogli tego zrobić. To by odbiegało od rutyny, a coś takiego było w wieży nie do pomyślenia. Brali więc jedynie swoją kawę i coś do jedzenia, by zaraz zniknąć za drzwiami. Peter był niewyspany. Ja tak samo, ale starałem się to ukryć jak tylko mogłem. Choćby korektorem na twarzy, który dostałem od Natashy, z załączonym szybkim kursem nakładania niewidocznej warstwy na twarz. Jednak ciemne sińce pod oczami chłopca by aż nazbyt wyraźne. To nie tak, że nie pozwoliłbym Peterowi spać dłużej. Mógł spać tak długo, jak tylko chciał, bo nie miał prawie żadnych obowiązków, ale ja równo o ósmej schodziłem do swojej firmy, a chłopiec koniecznie musiał zjeść ze mną śniadanie, więc chcąc nie chcąc, wstawał razem ze mną o siódmej. I tak każdego dnia. Każdego, bez wyjątku.

Mieliśmy w wieży rutynę, którą udało się nam wypracować przez ten miesiąc i to właśnie tej rutyny musieliśmy się trzymać. To było aż dziwne. Dawniej, wieża stanowiła istny chaos. Mieszkańcy byli nieprzewidywalni, trwała tu wieczna awantura, było głośno i nikt nigdy nie miał pojęcia, czego można spodziewać się dzisiejszego dnia. A teraz panował tu spokój. Cisza i porządek. Idealny porządek. Nienaturalny porządek. I każdy musiał się dostosować, czy tego chciał, czy nie. W mniejszym lub większym stopniu. I tak się akurat złożyło, że to ja musiałem się dostosować najbardziej. Rano wstawałem pierwszy, bo robiłem to pół godziny przed Peterem. Musiałem zakryć oznaki nieprzespanej nocy i wypić pierwszą kawę przed pobudką chłopca, choć on był absolutnie pewien, że pierwszą kawę piję przy śniadaniu. Nie chciałem, żeby wiedział, że nie wysypiam się z jego powodu. Nie miałem mu tego za złe. Nie mogłem mieć. To było zrozumiałe, a kiedy on mnie potrzebował, mogłem i całą noc spędzić przy jego łóżku, byle by tylko chłopiec spał spokojnie. Kiedy Peter wstawał, mycie i ubieranie zajmowało mu dokładnie piętnaście minut, także codziennie wychodził z pokoju o siódmej piętnaście. Na początku podziwiałem go za punktualność, ale teraz każdy z nas chodził jak w zegarku. Często nie musiałem nawet patrzeć na zegar, żeby wiedzieć doskonale która jest godzina. Wszystko musiało się zgadzać. Co do minuty. Steve wracał z biegania równo o siódmej trzydzieści, szedł do pokoju odświeżyć się, a potem, dokładnie o siódmej pięćdziesiąt pięć, schodził na dół. Razem z nim schodziła na dół Wdowa, która zostawała z Peterem gdy ja szedłem do firmy. Razem z dzieciakiem jedliśmy śniadanie, tylko we dwójkę. On pił herbatę malinową, a ja czarną, mocną kawę, żeby choć trochę się obudzić i nie wyglądać jak zombi. Drugą czarną, mocną kawę. Siadaliśmy do śniadania równo o siódmej dwadzieścia pięć. Przygotowanie posiłku zajmowało na ogół dziesięć minut. Czasami, kiedy Peter miał ochotę na coś niewymagającego aż tyle czasu na przygotowanie, tak jak na przykład dzisiaj, trzeba było na siłę przeciągać cały proces, żeby usiąść do stołu dokładnie o wyznaczonej godzinie. Nic nie mogło odbiegać od rutyny. Porządek dnia był wyjątkowo ważny. Wręcz najważniejszy. Peter wstając z łóżka musiał dokładnie wiedzieć czego się spodziewać dzisiejszego dnia. Nie może być żadnych niespodzianek. Nieważne, czy były pozytywne, czy nie. Peter musiał dokładnie wiedzieć, co się dziś zdarzy. W pierwszą sobotę po moim powrocie do firmy, który nastąpił dwa tygodnie temu, nie wstałem o siódmej, szczerze licząc, że w dzień wolny będę mógł odespać nieprzespaną noc. Jednak bardzo się przeliczyłem, bo po dwudziestu minutach, kiedy Peter zszedł do kuchni spodziewając się, że jak co rano będę tam na niego czekać, dostał ataku paniki i parę godzin zajęło mi uspokojenie go. Przez dziesięć minut kulił się na podłodze w kuchni, aż znalazł go Steve, który wrócił z biegania. Tak więc rutyna nie może się zmieniać, bez względu na dzień tygodnia. Choć, na moje szczęście, Peter nie miał nic przeciwko, bym zrezygnował z wyjścia do firmy, wręcz przeciwnie, nawet się ucieszył, że zostanę z nim na cały dzień. W zasadzie, za każdym razem, gdy oświadczałem Parkerowi, że dziś nie idę do pracy, bałem się, że młodszy dostanie ataku paniki, więc starałem się uprzedzać go dzień wcześniej, żeby ta sytuacja go nie zaskoczyła. Pomimo tego, jak niedorzeczne się to wydaje, Peter musiał mieć stały, niezmienny harmonogram dnia, a my wszyscy musieliśmy się do niego dostosować. Wszyscy wiedzieliśmy, że to jest sytuacja tymczasowa i prędzej czy później chłopiec będzie w stanie wrócić do normalnego życia, ale teraz... to trochę tak, jakby całą trauma, którą przeszedł od śmierci ojca, wszystkie te wydarzenia, które się na nim odbiły, wychodziły dopiero teraz. I właśnie w ten sposób się objawiały. Peter stał się wrażliwy. Bardzo wrażliwy. Każda nieoczekiwana sytuacja była skrajnie stresująca. A niestety w naszym przypadku było ich całkiem sporo. Kiedy pewnego dnia Peter, tak jak codziennie, wszedł do salonu, by poczytać książkę, nie spodziewał się, że zastanie tam całą drużynę i Fury'ego. Powinna tam być tylko Wdowa, bo według stałego harmonogramu, byłem jeszcze w firmie. To wszystko stało się tak nagle, że nie zdążyłem ostrzec chłopca, który, gdy tylko zauważył ciemnoskórego mężczyznę, po prostu osunął się na ziemię. Zemdlał. Co prawda, odzyskał przytomność niemalże od razu, ale sam fakt, że zareagował w ten sposób na nową sytuację był niepokojący. On zemdlał. A potem długo, bardzo długo nie mogłem go uspokoić. Resztę dnia Peter spędził w łóżku, blady jak pergamin, słuchając moich zapewnień o tym, że Fury nie przyszedł ani żeby zabrać go do Hellicariera, ani żeby oznajmić nam, że Deadpool uciekł i poluje na dzieciaka. Jednak to co bolało mnie najbardziej to to, że do końca dnia w jego oczach gościło to stare przerażenie, które towarzyszyło mu, gdy się poznaliśmy.

MelancholiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz