Rozdział 25

1.6K 105 109
                                    


Pov. Stark

To była ciężka noc. Bardzo ciężka. Nie zmrużyłem oka ani na chwilkę. Peter miał koszmary. Jak zwykle zresztą, tyle że tym razem, były najwidoczniej zdecydowanie bardziej realistyczne niż normalnie, bo o drugiej w nocy stanowczo odmówił powrotu do snu.  Poszliśmy więc do salonu. Jako że wciąż byliśmy w ubraniach, chłopiec przebrał się wcześniej w piżamę. Zrobiłem sobie mocną kawę i włączyłem dzieciakowi jego ukochane "Gwiezdne Wojny". Choć Peter był tym filmem zachwycony, ja jakoś nie dostrzegałem jego świetności. No cóż, najwidoczniej była to wiedza dla wybranych. Ale ja i tak nie mogłem skupić się na filmie. Kawa nie pomagała. Moja głowa wciąż opadała z wykończenia. Naprawdę chciało mi się spać, choć paradoksalnie nie mogłem zmrużyć oka. Zresztą, moje sny pewnie nie różniły by się bardzo od moich myśli. Cały czas patrzyłem na Petera i błagałem w duchu, żeby komendant zadzwonił i powiedział, że to fatalna pomyłka, a jego ojciec jednak nie żyje. Bo... nie miałem pojęcia, jak mógłbym mu o tym powiedzieć. I nie umiałem wyobrazić sobie, jak Peter na to zareaguje. To by był... kolejny porządny kopniak od życia. Czy ktoś uwziął się na niego? Kolejny element z pasma nieszczęść, którym jest życie tego chłopca. Było mi go tak strasznie żal. Już widziałem te łzy w jego oczach, kiedy się dowie. Nie... przecież ja nie mogłem do tego dopuścić. Nie wolno mi było, prawda? Byłem jego opiekunem. Byłem za niego odpowiedzialny. Miałem zadbać o jego szczęście, a... jego szczęście nie będzie miało prawa bytu, jeśli mu o tym powiem. Ja... po prostu nie mogłem tego zrobić. Nie umiałem. Teraz, kiedy wszystko zaczęło się względnie układać. Kiedy dostał dom. Dom, w którym wszyscy go kochają. Wszyscy go szanują. Chronią. Nikt by go tu nie skrzywdził. W którym ma wszystko. Może dostać co tylko zechce. Jako mój syn, może mieć wszystko. Może być kimkolwiek chce. Może iść na każde studia, jakie tylko sobie wymarzy. Nawet gdyby nie był tak diabelnie zdolny jak jest, mógłby zrobić absolutnie wszystko, bo jest dziedzicem całego majątku Starków. Mógłby nie pracować do końca życia, pławiąc się przy tym w dowolnych luksusach, bo nie ma możliwości, że wydałby wszystkie pieniądze które będzie miał. Ale teraz... teraz to się sypie. Bo zachciało mi się bawić w bohatera i gnębić demony przeszłości Petera. Ale... przecież chciałem dobrze. Chciałem mu pomóc. Chciałem, żeby wiedział, że warto o niego walczyć. Że na to zasługuje. Co teraz będzie?

Około piątej nad ranem, Peter zasnął z głową na moich kolanach. Pozwoliłem sobie wtedy na cichy szloch. Byłem w cholernej pułapce. Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Brutalna, zimna, druzgocząca prawda, czy kłamstwo, które utrzyma złudzenie szczęścia? Ale jeśli on dowie się, że to przed nim ukrywałem, nie wybaczy mi. A na pewno się dowie. I wtedy... będzie na mnie wściekły. Znienawidzi mnie. Już nigdy mi nie zaufa. Nigdy. I... to też byłoby okropne. Nie wiedziałem co robić.

Gdy chłopiec się obudził, żaden z nas się nie poruszył. Peter dalej leżał  z głową na moich kolanach i wpatrywał się w wyłączony telewizor. Drapałem go delikatnie po plecach, wlepiając spojrzenie w to samo miejsce. Ciche westchnienia dzieciaka były jedynym dowodem na to, że wciąż tu był. Nie dotykałem jego włosów. Za bardzo przeżywał to co się stało, żeby teraz poczuć dłoń we włosach. Spytałem, czy chce, żebym znów włączył jakiś film, ale Peter wybrał ciszę. Odpowiadała mu. Regenerował się w niej. Ja nie mogłem jej znieść. Była torturą. Okrutną. Nie mogłem uciec od myśli. Nawet na chwilę. Oboje nie mogliśmy. Siedzieliśmy tak dobre dwie godziny. Peter znów na chwilę przysnął. Nie na długo. A kiedy się obudził, znów patrzył na ścianę. Nawet nie myślałem o tym, żeby martwić się jego stanem. Nie próbowałem zaciągnąć go na śniadanie i wmusić w niego leki. Choć powinien je dostać.

I właśnie w ten sposób, przez moją cholerną nieodpowiedzialność, dotarliśmy do obecnego momentu.

-Pete, proszę, proszę cię dzieciaku, spójrz na mnie...- błagałem zmęczonym głosem, wpatrując się z bólem w wierzgającego dzieciaka. Peter szarpał się w objęciach Steve'a, warcząc pod nosem niezrozumiałe słowa. Leżeliśmy spokojnie, do momentu, w którym reszta weszła do salonu. Wtedy, jakby coś kliknęło, Peter poderwał się i z całej siły cisnął pilotem w telewizor. A ja już wiedziałem, co to oznacza.

MelancholiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz