Rozdział 8

2K 158 127
                                    


Pov. Stark

-Może pan wracać do wieży, panie Stark- oznajmił chłopiec, gdy wysiadł z samochodu. Zmarszczyłem delikatnie brwi. Nie spodziewałem się tego, szczerze mówiąc. W ogóle, cała ta sytuacja wydawała mi się dziwna. Jeszcze wczoraj rano błagał mnie, żeby nie iść do szkoły, a teraz, pomimo braku przymusu, sam zdecydował, że chce tu przyjść. I teraz jeszcze to? Mogę wracać? Naprawdę nie boi się zostać sam?

-Em... jesteś pewien, mały?- spytałem cicho, bojąc się, że Peterowi chodzi tylko o to, żebym nie tracił czasu. A przecież nie musiał się o to martwić. Najważniejsze było, żeby czuł się bezpiecznie- mam ze sobą laptop, mogę pracować tutaj, więc to nie problem, naprawdę, a poza tym...

-N-Nie... naprawdę, poradzę sobie- mruknął Peter, spuszczając wzrok. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się nad czymś. W końcu wziął głęboki oddech i podniósł na mnie niepewne spojrzenie- mam przecież telefon. Zadzwonię, jeśli coś się stanie- dodał, po czym posłał mi nieśmiały uśmiech. Odwzajemniłem go, choć nie byłem pewien tej decyzji. Obawy i strach Petera to jedno. Moje obawy i strach to drugie.

-Na pewno go masz?- upewniłem się, unosząc jedną brew i posyłając chłopcu niepewne spojrzenie.

-Tak- mruknął miękko, po czym uśmiechnął się lekko i odwrócił, żeby odejść.

-A leki?!- zawołałem za nim. Młodszy zatrzymał się gwałtownie, schował dłoń do kieszeni, a po chwili odwrócił się do mnie i potrząsnął pudełkiem.

-Też- powiedział. Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową, na potwierdzenie przyjęcia tego faktu do wiadomości. Młodszy znów odwrócił się, chcąc odejść.

-A zegarek?!- znów go zatrzymałem. Peter odwrócił się na pięcie i widocznie powstrzymał od przewrócenia oczami.

-W plecaku- rzucił krótko, znów podchodząc do samochodu. Kiwnąłem lekko głową. No tak. Lepiej, żeby dzieciaki w szkole nie zauważył drogiego zegarka, jeśli na razie chcemy utrzymać adopcję w tajemnicy. Zrobiłem go Peterowi, żeby w każdej chwili mógł mnie wezwać jednym wciśnięciem. No a ja w każdej chwili mogłem go namierzyć.

-No dobrze... to leć, Pete- mruknąłem. Chłopiec uśmiechnął się lekko i kiwnął głową. Odwrócił się i już miał odejść, jednak w tym momencie przypomniałem sobie o czymś- Peter! Czekaj!- zawołałem, na co młodszy znów spojrzał w moją stronę i podszedł do samochodu, wyraźnie zniechęcony. Tak, na jego miejscu też miałbym już dość. Posłałem mu przepraszające spojrzenie, na które Peter odpowiedział drobnym uśmiechem.

-Tak?- spytał.

-Masz coś do jedzenia?- młodszy zmarszczył lekko brwi i spojrzał na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy. Przez chwilę przyglądał mi się, jakby czekał na szyderczy śmiech.

-D-Do jedzenia?- spytał cicho. Zmarszczyłem delikatnie brwi, nie rozumiejąc tego zdziwienia.

-Em... no tak. Drugie śniadanie. Żebyś nie był głodny- powiedziałem z uśmiechem. Chłopiec przez chwilę przyglądał mi się z niedowierzaniem. Mało brakowało, żeby w jego oczach zaświeciły się łzy.

-Ja... n-nigdy nie... nie dostawałem jedzenia do szkoły...- szepnął cicho. Natychmiast zganiłem się w myślach za tą bezmyślność. No pewnie, to oczywiste, że nigdy nie dostawał jedzenia do szkoły. Ani jego matka, ani Deadpool nie dbali o to. Dzieciak nie znał takiej troski.

-A teraz będziesz dostawał- powiedziałem szybko z uśmiechem, nie chcąc, by Peter znów popadł w ten smutny, melancholijny nastrój. To się często działo. Zbyt często. Wydarzenia z przeszłości wracały do niego, czasem przyprawiając o atak paniki, a czasem wprawiając jedynie w zły humor, ale to nigdy nie było nic dobrego.

MelancholiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz