Pov. Stark-Może pan wracać do wieży, panie Stark- oznajmił chłopiec, gdy wysiadł z samochodu. Zmarszczyłem delikatnie brwi. Nie spodziewałem się tego, szczerze mówiąc. W ogóle, cała ta sytuacja wydawała mi się dziwna. Jeszcze wczoraj rano błagał mnie, żeby nie iść do szkoły, a teraz, pomimo braku przymusu, sam zdecydował, że chce tu przyjść. I teraz jeszcze to? Mogę wracać? Naprawdę nie boi się zostać sam?
-Em... jesteś pewien, mały?- spytałem cicho, bojąc się, że Peterowi chodzi tylko o to, żebym nie tracił czasu. A przecież nie musiał się o to martwić. Najważniejsze było, żeby czuł się bezpiecznie- mam ze sobą laptop, mogę pracować tutaj, więc to nie problem, naprawdę, a poza tym...
-N-Nie... naprawdę, poradzę sobie- mruknął Peter, spuszczając wzrok. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się nad czymś. W końcu wziął głęboki oddech i podniósł na mnie niepewne spojrzenie- mam przecież telefon. Zadzwonię, jeśli coś się stanie- dodał, po czym posłał mi nieśmiały uśmiech. Odwzajemniłem go, choć nie byłem pewien tej decyzji. Obawy i strach Petera to jedno. Moje obawy i strach to drugie.
-Na pewno go masz?- upewniłem się, unosząc jedną brew i posyłając chłopcu niepewne spojrzenie.
-Tak- mruknął miękko, po czym uśmiechnął się lekko i odwrócił, żeby odejść.
-A leki?!- zawołałem za nim. Młodszy zatrzymał się gwałtownie, schował dłoń do kieszeni, a po chwili odwrócił się do mnie i potrząsnął pudełkiem.
-Też- powiedział. Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową, na potwierdzenie przyjęcia tego faktu do wiadomości. Młodszy znów odwrócił się, chcąc odejść.
-A zegarek?!- znów go zatrzymałem. Peter odwrócił się na pięcie i widocznie powstrzymał od przewrócenia oczami.
-W plecaku- rzucił krótko, znów podchodząc do samochodu. Kiwnąłem lekko głową. No tak. Lepiej, żeby dzieciaki w szkole nie zauważył drogiego zegarka, jeśli na razie chcemy utrzymać adopcję w tajemnicy. Zrobiłem go Peterowi, żeby w każdej chwili mógł mnie wezwać jednym wciśnięciem. No a ja w każdej chwili mogłem go namierzyć.
-No dobrze... to leć, Pete- mruknąłem. Chłopiec uśmiechnął się lekko i kiwnął głową. Odwrócił się i już miał odejść, jednak w tym momencie przypomniałem sobie o czymś- Peter! Czekaj!- zawołałem, na co młodszy znów spojrzał w moją stronę i podszedł do samochodu, wyraźnie zniechęcony. Tak, na jego miejscu też miałbym już dość. Posłałem mu przepraszające spojrzenie, na które Peter odpowiedział drobnym uśmiechem.
-Tak?- spytał.
-Masz coś do jedzenia?- młodszy zmarszczył lekko brwi i spojrzał na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy. Przez chwilę przyglądał mi się, jakby czekał na szyderczy śmiech.
-D-Do jedzenia?- spytał cicho. Zmarszczyłem delikatnie brwi, nie rozumiejąc tego zdziwienia.
-Em... no tak. Drugie śniadanie. Żebyś nie był głodny- powiedziałem z uśmiechem. Chłopiec przez chwilę przyglądał mi się z niedowierzaniem. Mało brakowało, żeby w jego oczach zaświeciły się łzy.
-Ja... n-nigdy nie... nie dostawałem jedzenia do szkoły...- szepnął cicho. Natychmiast zganiłem się w myślach za tą bezmyślność. No pewnie, to oczywiste, że nigdy nie dostawał jedzenia do szkoły. Ani jego matka, ani Deadpool nie dbali o to. Dzieciak nie znał takiej troski.
-A teraz będziesz dostawał- powiedziałem szybko z uśmiechem, nie chcąc, by Peter znów popadł w ten smutny, melancholijny nastrój. To się często działo. Zbyt często. Wydarzenia z przeszłości wracały do niego, czasem przyprawiając o atak paniki, a czasem wprawiając jedynie w zły humor, ale to nigdy nie było nic dobrego.
CZYTASZ
Melancholia
Fiksi PenggemarUWAGA!!! Jest to kontynuacja książki pt."Doskonały Kłamca" "Myślałem... myślałem, że jeśli zamknę tego skurwysyna... to uwolnię Petera. Dlaczego... mimo to, on wciąż... wciąż mu podlega? Co mam zrobić, żeby Deadpool zniknął z życia mojego dziecka...