Rozdział 10

2.1K 162 189
                                    

Pov. Stark

Zerknąłem przelotnie na zegar, wychodząc ze swojego pokoju i zamykając za sobą drzwi, po czym od razu skierowałem się do sypialni Petera. Było już późno i chciałem przypilnować dzieciaka, żeby poszedł spać. Skoro chciał iść jutro do szkoły, musiał rano wstać. W zasadzie... przez resztę dnia zachowywał się dość dziwnie. Kiedy tylko skończyli oglądać z Natashą serial, uciekł do pokoju i tyle go widzieliśmy. Od tego czasu nie pokazał się nikomu na oczy. Ehh... i jeszcze to podbite oko. Nie chciało mi się wierzyć w tę historyjkę z balustradą. Naprawdę bałem się, że ten cały Flash, znów dręczył mi dzieciaka, a on nic mi nie mówi. Ale... Peter powiedziałby mi, prawda? W końcu... dlaczego miałby to ukrywać? Rozmawialiśmy o tym wiele razy i wyraźnie mi obiecał.

Już nigdy więcej żadnych kłamstw. 

Nie musiał już kłamać. Przecież wiedział dobrze, że ze wszystkim mu pomogę. Że nigdy nie będzie zdany tylko na siebie. Ehh... a może to prawda? Może po prostu byłem nadopiekuńczy i wszędzie doszukiwałem się zagrożeń? W końcu... teraz wszystko było dobrze. Nie miałem się czym martwić, prawda? A poza tym...

-Panie Stark, pan Parker ma atak paniki- oznajmiła beznamiętnie sztuczna inteligencja, a ja niemalże natychmiast ruszyłem biegiem przez korytarz, dopadając do drzwi jego pokoju. Gwałtownie je otworzyłem i wpadłem do środka. Nie było go tam. Rozejrzałem się z uwagą. Nie było go. Poczułem, jak wnętrzności podchodzą mi do gardła. Chyba nie postanowił wyjść przez okno, albo pójść na dach, prawda?

-Jarvis... g-gdzie jest Peter?- spytałem słabo. 

-W warsztacie, sir- mechaniczny głos odparł niemalże natychmiast, a ja, nie trudząc się wymyślaniem odpowiedzi, wybiegłem z pokoju dzieciaka. W momencie, w którym mój chłopiec przeżywał atak paniki i potrzebował mojej pomocy, winda zdawała się być dla mnie bardzo powolna, dlatego zbiegłem po schodach, kilka razy potykając się o swoje nogi. Wiedziałem, że pewnie nie wydarzyło się nic niebezpiecznego. Żeby wywołać panikę tego dzieciaka, naprawdę nie trzeba było dużo. Wystarczyła minuta spóźnienia na śniadanie. Teraz też najpewniej stało się coś błahego. Szybko przejrzałem w głowie mój plan dnia i doszedłem do wniosku, że nie, nie powinienem być teraz w warsztacie. Chociaż, ostatnio cały plan dnia został bezpowrotnie zniszczony. A Peter nie mógł do tego przywyknąć. Także nie był w niebezpieczeństwie. Ale on cierpiał. A ja nienawidziłem, kiedy Peter cierpiał.

Wpadłem do warsztatu i rozejrzałem się. Zdawało się, że nikogo tu nie ma, ale Jarvis nigdy się nie myli. Szczególnie, że po całym warsztacie roznosiło się cichutkie pochlipywanie i ciężki oddech. Postawiłem kilka kroków w głąb pomieszczenia, aż w końcu, moim oczom ukazał się drobny dzieciak, skulony w kącie. Peter bujał się na piętach, ciężko oddychając, zupełnie jak mały chłopiec. Poczułem bolesne ukłucie w sercu na ten widok. Szybko podszedłem do niego i klęknąłem obok.

-Pete...- mruknąłem, głaszcząc dzieciaka po ramieniu. Młodszy jakby zachłysnął się powietrzem, czując dotyk. Nie wiedziałem, czy tkwił właśnie w jakimś koszmarze, więc szybko zabrałem rękę- hej, to tylko ja, Tony. Wszystko w porządku, no już- powiedziałem szybko. Peter podniósł na mnie załzawione spojrzenie i pociągnął nosem.

-P-P-Pan S-Stark?- wydukał. Uśmiechnąłem się ciepło, po czym przytuliłem chłopca do siebie. Tym razem pozwolił na to, bez słowa przysuwając się bliżej mnie.

-Tak, malutki, to ja. No już, spokojnie, oddychaj- wyszeptałem, gładząc go po włosach i plecach jednocześnie. Młodszy zaczął kręcić głową, na nowo zaczynając hiperwentylację. W moich oczach zagościł strach. On się udusi, jeśli tak dalej pójdzie- Peter, błagam dzieciaku, oddychaj- powiedziałem, tuląc go mocno do siebie.

MelancholiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz