Chwiejnym krokiem wszedł w głąb sali. Naprawdę nie wiedział w jaki sposób przekazać Orochimaru złą wiadomość.
Złą wiadomość?
Okropną wiadomość, której wydźwięku raczej nic nie złagodzi.
Przed Madare wyrwał się Jiraiya. Zajął miejsce przy łóżku wężookiego i zaczął zadawać pytania.
"Jak się czujesz? Coś cię boli? Nic poważnego się nie stało?"
Młody Uchiha sądził, że to on będzie pytał bladoskórego o rzeczy, na które prawdziwej odpowiedzi mogła udzielić tylko osoba zajmująca się Orochimaru.
Jego lekarz, pielęgniarka...
Zdał sobie sprawę, że wężooki nie był ubezpieczony. Będzie musiał zapłacić za pobyt w szpitalu i za wszystkie leki.
Biedactwo.
A przecież powinien się ubezpieczyć. Czy to nie był wymóg do jazdy konnej i do startowania w zawodach?
Nieważne.
Po chwili zrozumiał, o czym myśli. Zachowywał się okropnie. Nikt nie mógł tego zobaczyć, ale... czy on właśnie traktował Orochimaru jak o wiele gorszego od siebie?
Odrzucił taką myśl i podszedł do szpitalnego łóżka. Za nim podeszli Tsunade i Hiruzen.
Usiadł na jednym z krzeseł i czekał, aż ludzie z Konohy zakończą rozmowę z wężookim.
Orochimaru nie był chętny do rozmowy. Na pytanie, które mu zadawano, odpowiadał: "dobrze", "nie wiem", "nie pamiętam", "tak" lub "nie"...
A każdą swoją wypowiedź kończył;
"...ale co z Pythonem?"
Początkowo, słysząc to, Madara miał wyrzuty sumienia. Przecież to przez niego doszło do tego wszystkiego. Mógł nie zostawiać Orochimaru.
Był takim idiotą.
A teraz musiał powiedzieć to wszystko bladoskóremu. Nie mógł się z tego wycofać, to będzie jego kara.
Ale dlaczego przez odpokutowanie błędu Madary Orochimaru ma cierpieć najmocniej?
Próbował o tym nie myśleć. Nie patrzył na wężookiego, chociaż czuł jego wzrok na sobie. Skupiał swoje spojrzenie na bieli pokoju. Na bandażach w szafkach, na ścianach, suficie, kafelkach...
Nie chciał, żeby jeździec poznał prawdę. Wtedy straci nadzieję.
A chyba tylko ona mu została.
Później formułka o stanie Pythona, którą wężooki nałogowo powtarzał, martwiła Madare. A jeśli tak mu już zostanie? Jeśli uderzył się w głowę, chociaż miał kask i nie uda się go wyleczyć?
Ale te obawy szybko minęły. Lekarze już by mu o tym powiedzieli.
Chyba, że oni też ukrywali przed ludźmi nieprzyjemną prawdę.
Znowu skupił się na szczegółach sali, żeby przestać niepotrzebnie panikować.
A Jiraiya, Tsunade i Hiruzen wciąż podtrzymywali rozmowę.
Słyszał jak sprawnie unikali tematu Pythona. Opowiadali o wszystkim, a kiedy Orochimaru pytał o swojego konia zbyt często, kierowali rozmowę na całkiem inny tor.
Irytowało to Madare. Tak bezczelnie mydlili mu oczy. Chowali swoje uczucia za sztucznymi uśmiechami.
Jak oni mogli trzymać wężookiego w takiej niepewności?
Ale mimo wszystko młody Uchiha zazdrościł mu przyjaciół, bo starali się być dla niego dobrymi. Problemów Madary nikt nigdy nie owijał w bawełnę, dlatego naprawdę nie mógł pojąć dlaczego to robią.
Odważył się spojrzeć na bladoskórego.
Wciąż był słaby, ale widać było, że delikatnie się uśmiecha.
I w tym momencie w Madarze coś pękło.
Wstał i wszyscy zwrócili na niego swoje oczy.
Znów wypełniła go mieszanina negatywnych uczuć.
Zazdrość, gniew, nienawiść...
Orochimaru dzielił się swoim uśmiechem tylko z Pythonem i z Madarą. A teraz jeszcze inni mogli go zobaczyć "radosnego".
Myślał, że jest tylko jego przyjacielem, teraz ludzie ze stadniny próbowali mu odebrać jego cel.
-Wyjdźcie stąd - zwrócił się do nich. Nie podnosił głosu, ale wszyscy dookoła wyczuli jego zdenerwowanie. Posłuchali go.
Kiedy byli w sali sami, tylko Madara z Orochimaru, w końcu spojrzał w jego oczy. Spróbował się uśmiechać.
-Stwierdziłem, że potrzebujesz odpoczynku - miał nadzieję, że brzmiał łagodniej.
-Oh... tak... dziękuję, - nie uśmiechał się już tak pewnie jak wcześniej. Uchiha podszedł do jego łóżka i usiadł na boku. Wciąż utrzymywali kontakt wzrokowy - mógłbyś mi coś powiedzieć?
-A co takiego...? - był już spokojny i cieszył się, że Orochimaru czuje się dobrze. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby stracił tak wyjątkowego przyjaciela. Musiał przyznać, że wężooki wprowadził w jego życie sporo przygód i optymizmu... dzięki niemu Madara był bardziej towarzyski i o wiele chętniej wychodził z domu...
-Co z Pythonem?
Mógł się spodziewać tego pytania, właściwie to mógł być go pewnym, ale i tak usłyszenie go, sprawiło, że Madarze zaschło w gardle.
Co mu powiedzieć?
-Ma się dobrze, nie jest głodny i nic mu nie grozi, - zaczął i dopiero kiedy to powiedział, dotarło do niego, jak bardzo nie chce wyjawić Orochimaru prawdy. Ale musi to zrobić. Wziął głęboki wdech i dodał - ale nie tutaj...
Zapanowała cisza, którą po chwili przerwał cichy śmiech bladoskórego.
-To chyba logiczne, że nie tutaj, jesteśmy przecież w szpitalu, ale cieszę się, że...-
-On nie żyje - przerwał mu. Musiał to zrobić, chociaż bardzo nie chciał. Miał niesamowitą ochotę uciec stąd, lecz wiedział, że Orochimaru będzie teraz potrzebował wsparcia.
-Żartujesz... - zaczął po chwili nieprzyjemnej ciszy - Przecież miał tylko coś z nogą! On jest w stajni, prawda? Tylko sprawdzacie, czy mógłbym się na coś takiego nabrać...
Nie odzywał się, lepiej żeby poczekał, aż wężooki trochę się uspokoi.
-...ale ja dobrze wiem, że on tam jest. To mój koń. Byłem przy nim i wiem, że nic złego nie mogło mu się stać...
Słuchał go, ale powoli miał dość...
Był zbyt niecierpliwy.
Nie chciał tego robić, ale nie umiał nad sobą zapanować.
-Przestań! - krzyknął - On nie żyje. I nic nie przywróci mu życia. Musiał zostać uśpiony, rozumiesz? Miał złamaną nogę! - nie wiedział, czy powinien był mówić mu coś takiego. Może powinien skłamać, że zginął z innego powodu? I tak było już za późno.
Później zapanowała cisza.
Długa, nieprzyjemna cisza.
I Madara zrobił coś, czego później żałował.
Wyszedł.
Przepraszam, że taki krótki ;-;
Jestem wciąż na wyjeździe i pisałam to w autobusie :T
Ale starałam się ;^;
Dziękuję za przeczytanie ^^ <3

CZYTASZ
Riders || MadaOro
Fanfiction[Zawieszone, soon kontynuuje] /Można czytać nie będąc w fandomie/ [Ostrzeżenia: boyxboy] Madara pochodzi z bogatej rodziny, która utrzymuje się z wygrywania w wyścigach samochodowych i motorowych wysokiej rangi. Jest przyzwyczajony, że dostaje w...