Rozdział 7

220 23 2
                                        

Chwiejnym krokiem wszedł w głąb sali. Naprawdę nie wiedział w jaki sposób przekazać Orochimaru złą wiadomość.

Złą wiadomość?

Okropną wiadomość, której wydźwięku raczej nic nie złagodzi.

Przed Madare wyrwał się Jiraiya. Zajął miejsce przy łóżku wężookiego i zaczął zadawać pytania.

"Jak się czujesz? Coś cię boli? Nic poważnego się nie stało?"

Młody Uchiha sądził, że to on będzie pytał bladoskórego o rzeczy, na które prawdziwej odpowiedzi mogła udzielić tylko osoba zajmująca się Orochimaru.

Jego lekarz, pielęgniarka...

Zdał sobie sprawę, że wężooki nie był ubezpieczony. Będzie musiał zapłacić za pobyt w szpitalu i za wszystkie leki.

Biedactwo.

A przecież powinien się ubezpieczyć. Czy to nie był wymóg do jazdy konnej i do startowania w zawodach?

Nieważne.

Po chwili zrozumiał, o czym myśli. Zachowywał się okropnie. Nikt nie mógł tego zobaczyć, ale... czy on właśnie traktował Orochimaru jak o wiele gorszego od siebie?

Odrzucił taką myśl i podszedł do szpitalnego łóżka. Za nim podeszli Tsunade i Hiruzen.

Usiadł na jednym z krzeseł i czekał, aż ludzie z Konohy zakończą rozmowę z wężookim.

Orochimaru nie był chętny do rozmowy. Na pytanie, które mu zadawano, odpowiadał: "dobrze", "nie wiem", "nie pamiętam", "tak" lub "nie"...

A każdą swoją wypowiedź kończył;

"...ale co z Pythonem?"

Początkowo, słysząc to, Madara miał wyrzuty sumienia. Przecież to przez niego doszło do tego wszystkiego. Mógł nie zostawiać Orochimaru.

Był takim idiotą.

A teraz musiał powiedzieć to wszystko bladoskóremu. Nie mógł się z tego wycofać, to będzie jego kara.

Ale dlaczego przez odpokutowanie błędu Madary Orochimaru ma cierpieć najmocniej?

Próbował o tym nie myśleć. Nie patrzył na wężookiego, chociaż czuł jego wzrok na sobie. Skupiał swoje spojrzenie na bieli pokoju. Na bandażach w szafkach, na ścianach, suficie, kafelkach...

Nie chciał, żeby jeździec poznał prawdę. Wtedy straci nadzieję.

A chyba tylko ona mu została.

Później formułka o stanie Pythona, którą wężooki nałogowo powtarzał, martwiła Madare. A jeśli tak mu już zostanie? Jeśli uderzył się w głowę, chociaż miał kask i nie uda się go wyleczyć?

Ale te obawy szybko minęły. Lekarze już by mu o tym powiedzieli.

Chyba, że oni też ukrywali przed ludźmi nieprzyjemną prawdę.

Znowu skupił się na szczegółach sali, żeby przestać niepotrzebnie panikować.

A Jiraiya, Tsunade i Hiruzen wciąż podtrzymywali rozmowę.

Słyszał jak sprawnie unikali tematu Pythona. Opowiadali o wszystkim, a kiedy Orochimaru pytał o swojego konia zbyt często, kierowali rozmowę na całkiem inny tor.

Irytowało to Madare. Tak bezczelnie mydlili mu oczy. Chowali swoje uczucia za sztucznymi uśmiechami.

Jak oni mogli trzymać wężookiego w takiej niepewności?

Ale mimo wszystko młody Uchiha zazdrościł mu przyjaciół, bo starali się być dla niego dobrymi. Problemów Madary nikt nigdy nie owijał w bawełnę, dlatego naprawdę nie mógł pojąć dlaczego to robią.

Odważył się spojrzeć na bladoskórego.

Wciąż był słaby, ale widać było, że delikatnie się uśmiecha.

I w tym momencie w Madarze coś pękło.

Wstał i wszyscy zwrócili na niego swoje oczy.

Znów wypełniła go mieszanina negatywnych uczuć.

Zazdrość, gniew, nienawiść...

Orochimaru dzielił się swoim uśmiechem tylko z Pythonem i z Madarą. A teraz jeszcze inni mogli go zobaczyć "radosnego".

Myślał, że jest tylko jego przyjacielem, teraz ludzie ze stadniny próbowali mu odebrać jego cel.

-Wyjdźcie stąd - zwrócił się do nich. Nie podnosił głosu, ale wszyscy dookoła wyczuli jego zdenerwowanie. Posłuchali go.

Kiedy byli w sali sami, tylko Madara z Orochimaru, w końcu spojrzał w jego oczy. Spróbował się uśmiechać.

-Stwierdziłem, że potrzebujesz odpoczynku - miał nadzieję, że brzmiał łagodniej.

-Oh... tak... dziękuję, - nie uśmiechał się już tak pewnie jak wcześniej. Uchiha podszedł do jego łóżka i usiadł na boku. Wciąż utrzymywali kontakt wzrokowy - mógłbyś mi coś powiedzieć?

-A co takiego...? - był już spokojny i cieszył się, że Orochimaru czuje się dobrze. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby stracił tak wyjątkowego przyjaciela. Musiał przyznać, że wężooki wprowadził w jego życie sporo przygód i optymizmu... dzięki niemu Madara był bardziej towarzyski i o wiele chętniej wychodził z domu...

-Co z Pythonem?

Mógł się spodziewać tego pytania, właściwie to mógł być go pewnym, ale i tak usłyszenie go, sprawiło, że Madarze zaschło w gardle.

Co mu powiedzieć?

-Ma się dobrze, nie jest głodny i nic mu nie grozi, - zaczął i dopiero kiedy to powiedział, dotarło do niego, jak bardzo nie chce wyjawić Orochimaru prawdy. Ale musi to zrobić. Wziął głęboki wdech i dodał - ale nie tutaj...

Zapanowała cisza, którą po chwili przerwał cichy śmiech bladoskórego.

-To chyba logiczne, że nie tutaj, jesteśmy przecież w szpitalu, ale cieszę się, że...-

-On nie żyje - przerwał mu. Musiał to zrobić, chociaż bardzo nie chciał. Miał niesamowitą ochotę uciec stąd, lecz wiedział, że Orochimaru będzie teraz potrzebował wsparcia.

-Żartujesz... - zaczął po chwili nieprzyjemnej ciszy - Przecież miał tylko coś z nogą! On jest w stajni, prawda? Tylko sprawdzacie, czy mógłbym się na coś takiego nabrać...

Nie odzywał się, lepiej żeby poczekał, aż wężooki trochę się uspokoi.

-...ale ja dobrze wiem, że on tam jest. To mój koń. Byłem przy nim i wiem, że nic złego nie mogło mu się stać...

Słuchał go, ale powoli miał dość...

Był zbyt niecierpliwy.

Nie chciał tego robić, ale nie umiał nad sobą zapanować.

-Przestań! - krzyknął - On nie żyje. I nic nie przywróci mu życia. Musiał zostać uśpiony, rozumiesz? Miał złamaną nogę!  - nie wiedział, czy powinien był mówić mu coś takiego. Może powinien skłamać, że zginął z innego powodu? I tak było już za późno.

Później zapanowała cisza.

Długa, nieprzyjemna cisza.

I Madara zrobił coś, czego później żałował.

Wyszedł.

Przepraszam, że taki krótki ;-;
Jestem wciąż na wyjeździe i pisałam to w autobusie :T
Ale starałam się ;^;
Dziękuję za przeczytanie ^^ <3


Riders || MadaOroOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz