Episode 27

57 3 0
                                    

Piątego lutego Barron skończył dziewiętnaście lat.

Jego tegoroczne urodziny wypadały w piątek, a co za tym idzie, impreza planowana była na sobotę, w dodatku w apartamencie Edwardsów — owszem, była to propozycja Williama, ale również jedyna możliwa opcja. Razem z Sharonem i Damianem wysłali wiadomości z zaproszeniem dosyć kameralnemu gronu osób ze szkoły, wiedząc, że Barron nie przepada za większymi, głośnymi imprezami.

Stwierdzili, że zaproszą Maggie — choć Daniels obawiał się, że dziewczyna przyprowadzi ze sobą Marry — oczywiście Anne i Dyrygenta — w końcu wypada go zaprosić, przecież Barron mieszkał u niego przez jakiś czas. A także kilku członków szkolnego koła matematyki, na które chodził Barron, ponieważ naprawdę lubił tamtych ludzi.

— Oho — skomentował sucho Damian — to już wiemy, jakiego rodzaju będzie to impreza — stwierdził, unosząc ręce w poddańczym geście. — Ja się wypisuję!

— Nigdzie się nie wypisujesz, bałwanie, to nie twoja impreza, nie masz prawa głosu — złajał go William, wysyłając wiadomości.

W rekompensacie Daniels pozwolił zaprosić Damianowi kilku znajomych z drużyny footballowej, między innymi Maxima i Bartha — przyjaźnili się z Damianem i uwielbiali Barrona, zresztą z wzajemnością. Miało wpaść też kilku profesorów ze szkoły, z którymi Samuel dogadywał się na poziomie naprawdę bliskim. Kiedy Sharon napisał do nich oficjalne maile, nauczyciele z radością odpisali, że zajrzą do nich, by złożyć Barronowi życzenia. Co by nie powiedzieć, jego wszyscy lubili.

Piątek piątego lutego nie był dniem nadzwyczajnym. Przyjaciele obdarowali Barrona całą kolekcją wszystkich albumów Florence + The Machine w wersji na płytach winylowych. Kiedy Samuel przypomniał im, że nie ma gramofonu, Damian odparł jedynie, że musi poczekać do gwiazdki i wzruszył ramionami. Po tym jakże uroczystym złożeniu życzeń, rozdzielili się, by pójść na lekcje. To Williamowi przypadł zaszczyt pójścia z Barronem, gdyż zaczynali zajęcia wspólną chemią. Każdego innego dnia Edwards najpewniej byłby wniebowzięty. Dziś jednak był cholernie zestresowany.

Próbował nie dać po sobie niczego poznać, ale Barron znał go zbyt dobrze, by nie dostrzec tego dziwnego samopoczucia przyjaciela. Kilka razy zapytał go, czy wszystko w porządku, a William uparcie podtrzymywał, że owszem, wszystko gra. Prawda była taka, że chciał jak najszybciej wyjść z sali.

Taki stan rzeczy ciągnął się w jego głowie aż do popołudnia, dopóki nie wrócił do domu. Dopiero tam zaznał chwilowego spokoju, intensywnie myśląc nad tym, czy faktycznie powinien robić to, co planował i co było powodem jego dzisiejszego zestresowanego stanu. Przecież mógł zapomnieć o tym pomyśle i najzwyczajniej w świecie odpuścić.
Z takimi myślami bił się aż do późnego wieczora, co chwila zmieniając zdanie. Wraz z wybiciem dziesiątej wieczorem zdecydował się jednak sięgnąć po telefon. Potem jeszcze dziesięć minut leżał na łóżku, wahając się nad kliknięciem napisu połącz, aż naprawdę to zrobił.

I miał cholernie wielką nadzieję, że Barron nie odbierze. Jeżeli tego nie zrobi, William będzie miał cały następny rok do zebrania się na odwagę.

Wsłuchiwał się w każdy sygnał, tak jakby miał być tym ostatnim. Aż w końcu urwał się, a osoba po drugiej stronie odebrała połączenie.

— Halo? — Usłyszał niski, ciepły głos Sama.

William rozpromienił się jak na komendę. Wciąż czuł, jak żołądek zaciska mu się w supeł, jednak wraz z pierwszym słowem Barrona zapomniał o pewnej części swoich problemów.

— Dobry wieczór, Doktorze — przywitał się radośnie.

— Dobrze cię słyszeć, Kapitanie — odparł Samuel. Brzmiał tak, jakby również szeroko się uśmiechał. To uradowało Edwardsa jeszcze bardziej. — Z czym do mnie dzwonisz? — spytał uprzejmie.

Skład Przedstawicieli Prozaicznych OsobliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz