Episode 3

100 11 1
                                    

O szóstej trzydzieści siedem pokój Williama wypełnił śpiew Hugh Jackmana i refren piosenki The Other Side z Króla Rozrywki.

Daniels otworzył oczy, po czym od razu je zamknął, krzywiąc się niemiłosiernie. Kto, do jasnej cholery, wymyślił okna na pół pokoju? Tak jakby przez normalne okna nie wpadała wystarczająca ilość słońca. I to jeszcze od strony wschodu!

Chłopak przekręcił się na drugą stronę, uciekając od atakujących go promieni. Przypomniała mu się wczorajsza krótka dyskusja na temat braku słońca w Londynie. Będzie musiał spotkać się jeszcze raz z Dyrygentem i poważnie to obgadać.

Jackman był już w połowie refrenu, kiedy Sharon usłyszał, jak ktoś odzywa się niemrawo:

— Wyłączcie to gówno.

Poczuł, że ktoś obok niego poruszył się, ale muzyka nie przestała grać. Daniels znów spróbował otworzyć oczy, ale wzrok jak na złość miał zamglony. Po chwili jednak rozpoznał sterczące na wszystkie strony czarne włosy Willa leżącego obok, który po omacku próbował znaleźć szafkę nocną, widocznie nie zdając sobie sprawy, że ta stoi po drugiej stronie łóżka.

Do piosenki dołączył Zac Efron. Sharon lubił tę zwrotkę. Nie dane mu było jednak posłuchać jej do końca, bo ktoś wyłączył telefon. Daniels podniósł wzrok i dostrzegł stojącego obok łóżka Barrona przyglądającego się komórce Edwardsa.

— Twój ojciec dzwonił — odezwał się, patrząc na Williama. Kiedy ten nie otworzył oczu, ani nie przejawił jakiejkolwiek chęci przyswojenia tej informacji, Samuel rzucił telefonem w jego ramię.

— Co chcesz...? — mruknął Edwards, chowając się pod kołdrę.

— Twój ojciec. Dzwonił. Przed siódmą rano — przedstawił sprawę Barron. — Coś jest na rzeczy — powiedział.

— Może chciał mi życzyć powodzenia na eliminacjach — parsknął ironicznie Will. Przez kołdrę, która tłumiła słowa chłopaka, Samuel ledwo zrozumiał, co powiedział. Westchnął ciężko.

— Jeśli ty do niego nie oddzwonisz, ja to zrobię — postanowił.

— To byłoby ciekawe, biorąc pod uwagę, że jest przed siódmą rano, a ty dzwonisz z jego telefonu — usłyszeli rozbawiony głos Damiana.

William wyłonił się spod kołdry z nieprzychylnym wyrazem twarzy. Odebrał Barronowi telefon. Daniels dopiero teraz zauważył, że Samuel jest już w pełni ubrany, co znaczyło, że musiał obudzić się już wcześniej. Przypomniały mu się jego wczorajsze słowa. Ja wierzę w Boga. Czy przysłowie kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje mogło mieć aż taką siłę przekazu?

Will przekręcił się na plecy, wybierając numer do ojca. Daniels zmarszczył brwi. Barron jasno zasugerował, że to nietypowe, by Jonathan Edwards dzwonił do syna o tej godzinie, więc coś musiało się stać, a tymczasem William wydawał się całkowicie niewzruszony.

W pokoju zapadła cisza tak głucha, że słychać było pojedyncze sygnały wydobywające się z głośnika telefonu. W końcu osoba po drugiej stronie odebrała, a Samuel wziął się za mozolny obowiązek zmuszenia Damiana do wstania z materaca i szykowania się do szkoły.

— Cześć, tato — mruknął Will. — Nie. I tak za chwilę bym wstał — powiedział, choć zrobił to tak zmęczonym głosem, że Daniels nie był w stanie uwierzyć w jego ostatnie zdanie. — Do Blackpool? — To brzmiało jak nieme powtórzenie, a nie pytanie. — Po cholerę do Blackpool? Nie, nie pamiętam. — Chwila ciszy. — Mam Facebooka, ale nie mam go wśród znajomych, Boże — jęknął, przejeżdżając dłonią po twarzy. — Jak chcesz, to proszę cię bardzo, Blackpool wita, czy coś tam. Ale ja nie będę tam jechał — stwierdził ozięble. — Dwadzieścia jeden? Patrz, jak ten czas leci — rzucił z ironią. — Nie, poważnie, tato, nie chcę tam jechać. Będzie mama i w ogóle. Będzie zadawać niezręczne pytania, jak zwykle, a potem zrzuci całą winę na mnie, bo przecież tak rzadko mnie widuje.

Skład Przedstawicieli Prozaicznych OsobliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz