Episode 23

41 2 0
                                    

W piątek osiemnastego grudnia w Londynie zaczął prószyć śnieg.

Daniels wziął to osobiście za bardzo doby znak. W końcu, co mogło zwiastować powodzenie Zimowego Balu lepiej, niż śnieg budujący wspaniały, świąteczny, wręcz magiczny klimat? Mimo że nie były to żadne śladowe ilości, chłopak i tak zatrzymał się na moment przy oknie tarasowym apartamentu Edwardsów, by przyjrzeć się spadającym płatkom.

— Myślisz, że będzie go na tyle dużo, żeby zrobić wojnę na śnieżki? — spytał sarkastycznie, zwracając się do Barrona siedzącego na kanapie.

Chłopak oderwał wzrok od telewizora, w którym leciał jakiś nie za bardzo interesujący Sharona program na National Geographic, po czym uśmiechnął się kpiąco.

— Uwierz mi, naprawdę nie chcesz zastać Williama i Damiana w ferworze wojny na śnieżki — zapewnił z rozbawieniem Sam.

— A gdyby kazać im grać w jednej drużynie? Ty i ja przeciwko nim? Musieliby współpracować — stwierdził z entuzjazmem Sharon, tak jakby naprawdę wierzył w fenomen tego pomysłu.

Samuel roześmiał się cicho.

— Wybacz, ale nie bawię się w takie rzeczy. Może poproś Anne? Z jej refleksem Łowczyni na pewno wygracie — zauważył z sarkazmem.

— Już widzę, jak biega razem z nami, rzucając w ludzi bryłami śniegu — skomentował z ironią Daniels, nie przestając się uśmiechać.

— W takim wypadku będziecie musieli grać dwóch na jednego — zauważył Barron, wracając do programu w telewizji.

— Wybrałbym Damiana, jak sądzę — zamyślił się Daniels. — Mam z nim treningi footballu, nie zamierzam mu stawać na drodze w kwestii rywalizacji — wyznał z zadumą.

Samuel popatrzył na niego z powagą na twarzy.

— Chcesz doprowadzić Williama do zgonu? — spytał z wyrzutem.

— Faktycznie, nie byłoby to koleżeńskie — zgodził się Sharon, kiwając głową.

W tej samej chwili po schodach zszedł William. Zatrzymał się w holu przed lustrem, skąd było go widać w salonie. Miał na sobie idealnie skrojony — jakżeby inaczej, w końcu był robiony na zamówienie — ciemno-szmaragdowy garnitur, a pod nim białą koszulę oraz jeszcze niezawiązany, luźno zwisający czarny krawat. Zaczął go wiązać przed lustrem, całkowicie skupiony na ów zadaniu.

Samuel wstał z kanapy, tak jakby chciał podejść do przyjaciela, ale zatrzymał się w pół kroku. Obserwował go przez dłuższą chwilę, do końca tego nieświadom, aż wreszcie usłyszał głos Sharona gdzieś obok:

— Pan się gapi, doktorze.

Odwrócił wzrok, by popatrzeć na uśmiechającego się złośliwie Danielsa. Sam Barron również nie mógł pohamować unoszących się w uśmiechu kącików ust. Pokręcił głową, jakby chciał spróbować ukryć ów fakt, ale nic nie powiedział.

— Dobra, panowie, teraz moja kolej na metamorfozę — stwierdził Sharon, zmierzając w stronę schodów, by również przebrać się w elegancki strój. Razem z Edwardsem i Barronem połączyli wcześniej siły, by znikąd skombinować mu cały zestaw na bal. Sponsorem białej koszuli był oczywiście Samuel, zaś ze swojej szafy Daniels wyciągnął brązową marynarkę i całkiem dopasowane do niej spodnie. William natomiast użyczył mu krawatu i idealnie wypastowanych, czarnych, skórzanych butów.

Gdy Sharon zniknął na piętrze, Samuel odczekał jeszcze chwilę, aż wolnym krokiem ruszył w stronę Williama stojącego w holu. Zatrzymał się metr za nim, widząc jak przyjaciel siłuje się z krawatem.

Skład Przedstawicieli Prozaicznych OsobliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz