ROZDZIAŁ 34

342 17 37
                                    

*ASHLEY*
Przesunęłam opuszkami palców po fioletowym siniaku na linii żuchwy wokalisty. Było mi ciężko spojrzeć mu w oczy.
Nie skłamię, jeśli powiem, że nasza relacja była toksyczna. Potrafiliśmy kłócić się do zdarcia gardeł jednego dnia, a następnego kochać się jak nikt inny. Izzy miał rację, mówiąc, że Rose był typem samotnika. Nie przywykł do drugiej osoby, z którą dzielił decyzje. Miałam jednak wrażenie, że odkryłam w tym na pozór zamkniętym chłopaku coś, co było ukryte bardzo głęboko. Axl był zdolny do miłości. Czasami po prostu nie do końca umiał ją okazać.

- Ała - jego syknięcie wyrwało mnie z zamyślenia.

Zobaczyłam krew na swoich palcach.

- Poczekaj - powiedziałam, po czym skoczyłam do łazienki po plastry.

Był środek nocy, dlatego też nie chciałam obudzić śpiących już, po koncercie, muzyków. Po rozmowie z Izzym wróciłam do pokoju, znalazłam siedzącego bez ruchu na łóżku Rose'a. Duża ilość środków przeciwbólowych, które zażył przed występem przestała działać, dlatego miał trudności z jakimkolwiek działaniem. Ian naprawdę nieźle go urządził. O ile twarz można było zakryć lekkim makijażem, tak siniaki na rękach czy brzuchu powoli zaczęły przybierać krwistoczerwony kolor.

Długo rozmawialiśmy. Axl miał problem z wyrażaniem swoich uczuć, dlatego naprawdę byłam wdzięczna, że chociaż próbował się otwierać.
*
- Zostaw - odsunęłam ręce chłopaka, który próbował powstrzymać mnie przed opatrzeniem mu rozcięcia.

- Musimy to robić? - mruknął.

- Trzeba było pomyśleć, zanim rzuciłeś się z pięściami na tego kretyna.

- Nie żałuję - westchnął, odwracając głowę, co pozwoliło mi na zaklejenie rany.

Czwarta dwadzieścia. Za oknem rozpościerał się widok na Manhattan. Nie było to miasto, które wraz ze zmrokiem zapadało w sen. Życie tętniło tutaj całą dobę, pozwalając odkryć swoje uroki o każdej porze.

- Chciałbym tu kiedyś zamieszkać - usłyszałam głos wokalisty. Stał za mną, opierając podbródek na moim ramieniu. - Wychodzimy.

Co on znowu wymyśla?

- Axl, jesteś zmęczony, jest czwarta nad ranem. Jakie wychodzimy?

- Ubieraj się - powiedział tonem nie wymagającym odpowiedzi.

Czasami ten chłopak naprawdę mnie zaskakiwał. Narzuciłam na ramiona skórzaną kurtkę, a po dziesięciu minutach byliśmy u celu.
Znaleźliśmy się przy rzece Hudson, gdzie można było usiąść na drewnianych ławeczkach. Przed nami rozciągał się widok na falującą powierzchnię wody, za nami natomiast górowały wysokie budynki Manhattanu.

Myliłam się, myśląc, że będziemy tu sami. Niedaleko nas siedziała grupka młodzieży, popijając tanie piwo i śmiejąc się przy tym głośno. Moją uwagę przykuła jedna dziewczyna. Jako jedyna nie uczestniczyła żywo w dyskusji grupy, stała oparta o barierki, wpatrując się w wodę.

- Myślisz, że byłbym dobrym ojcem?

Spojrzałam na Rose'a, porzucając myśli o nastolatce. Napotykając jego intensywne spojrzenie, przeszyło mnie dziwne uczucie.

- Axl, masz dopiero dwadzieścia cztery lata - zaczęłam, nie rozumiejąc, do czego zmierza ten temat. - Nie wiem.

Kiwnął głową w zamyśleniu, pozostawiając mnie bez odpowiedzi.

- Bardzo chciałbym mieć kiedyś dzieci - zaczął. - Być dla nich dobrym rodzicem. Lepszym niż mój ojciec. Dałbym im wszystko. A gdy wyjeżdżalibyśmy w trasę, myślałbym tylko o tym, że zobaczą tatę w telewizji.

Mówił to, nie spuszczając ze mnie wzroku. Naprawdę wierzył w swoje słowa.
Uśmiechnęłam się. Potrafiłam wyobrazić sobie rudzielca w roli ojca. Nienawidził pseudofanów robiących rozbój na jego koncertach. Ale przy dzieciach zachowywał się zupełnie inaczej. Śmiał się do nich, pokazując tę niedostępną, uroczą cząstkę siebie.

- Wierzę, że pewnego dnia będziesz najwspanialszym tatą na świecie - powiedziałam, ujmując jego twarz w swoje dłonie.

- Zamieszkamy tu kiedyś razem? - zapytał.

Przepraszam, czy dzisiaj jest dzień ustalania przyszłości pana Rose'a?

- Axl, nie wiem - zaśmiałam się nerwowo. - To dalekie plany.

- Wspinamy się na szczyt tego świata, Williams - odparł, odsuwając kosmyk włosów, który opadał mi na twarz. - Jeszcze chwila i będziemy mogli mieć wszystko.

Cieszyłam się, że widział życie w tak jasnych barwach. Miał jednak rację. Koncerty na wschodnim wybrzeżu tak naprawdę dopiero rozpoczęły ich karierę.

- Będziemy mieć koncerty w Europie. Pojedziemy do Paryża, Ash! - Mówił to wszystko, ciesząc się jak mały chłopiec z gwiazdkowych prezentów. - Nie chciałabyś pojechać do Paryża?

- Chciałabym.

Złapał moje dłonie, przykłając je sobie do klatki piersiowej. Odchyliwszy głowę, spojrzał w bezchmurne niebo. Światło księżyca oświetlało jego twarz.

- Nie mam pierścionka i nie klękam nawet przed samym Bogiem. Ale wierzę w jedno. Wierzę w naszą miłość. Ashley Marie Williams, czy zostaniesz najpiękniejszą żoną wokalisty najbardziej zajebistego zespołu na świecie?
__________________________
              KONIEC
__________________________
Dzień dobry, kochani! Nie skłamię, jeśli powiem, że ani trochę nie planowałam tutaj wrócić, a co dopiero dokończyć opowiadanie. Ale stęskniłam się, a i Wam się należy. Dziękuję za wszystko, byliście moją największą motywacją, którą planuję w najbliższym czasie przenieść na coś innego, kto wie, może coś jeszcze się tutaj pojawi? Buziaki, kocham!

Little Patience |GN'ROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz