*ASHLEY*
- Tak? Czyli możemy się spotkać w piątek? Tak, okej. Do widzenia.Wszyscy, jak w transie, przysłuchiwaliśmy się rozmowie Hudsona. Zadzwonił sam prezes wytwórni, która była zainteresowana wydaniem nowego albumu Gunsów.
Było to o tyle ważne, ponieważ w ten sposób mogli zarobić trochę pieniędzy, a także bardziej się rozwinąć. Wiadomo - nowa płyta, więcej koncertów, kontraktów, zaproszeń.- Spotkamy się dwudziestego. Powiedział, że bardzo chce nas usłyszeć na żywo - rzekł Mulat.
Wszyscy na tę wiadomość odetchnęli z ulgą. Duff ze Stevenem stuknęli się symbolicznie butelkami i upili łyk alkoholu. Byli szczęśliwi, bo podtrzymała się w nich nadzieja na większe zarobki. Gunsi nie należeli do osób, którym sława uderza do głowy, ale wiadomo - tutaj bez kasy raczej żyć się nie da.
Czułam się samotna, mimo iż obok mnie było dużo ludzi. Chyba dopiero teraz dotarło do mnie coś, co miało stać się już szesnaście lat temu. Że nie mam nikogo bliskiego. Jasne, byli Rachel, Izzy, reszta chłopaków. Ale ja potrzebowałam prawdziwej rodziny. Co ja sobie wyobrażałam? Że przylecę do Los Angeles i od tak znajdę ciotkę? Coś ten plan nie wychodził. Póki co dobrze mi się żyło - miałam gdzie spać, co jeść. Ale na co komu takie życie, kiedy nie ma się nim z kim dzielić?
Zamyślona, patrzyłam na wirujące kropelki w ekspresie do kawy. Ostatnio została ona stałym napojem w moim codziennym żywieniu. Bo przecież nie będę, tak jak moi koledzy, zapijać dosłownie wszystko alkoholem, prawda?
Gdy tak stałam oparta o blat, poczułam czyjeś ciepłe ręce na moich biodrach, aż lekko podskoczyłam z zaskoczenia. Domyślałam się, do kogo mogły należeć.
- Axl, odwal się. Nie mam ochoty na twoje gierki - rzekłam, odwracając się.
Wbiłam swoje spojrzenie w zielone oczy rudzielca. On jedynie uśmiechnął się zadziornie i sięgnął do szafki.
- Co, księżniczka dziś nie w nastroju?
- Jak się zaraz nie zamkniesz, to coś ci zrobię - odparłam.
Wokalista działał mi na nerwy, odkąd go poznałam. Naprawdę, czy to tak trudno zachować czasem trochę powagi i uprzejmości?
- Mam się bać? Groźnie to zabrzmiało. - Podszedł bliżej tak, że czułam jego oddech na swoim ramieniu i nie mogłam się ruszyć. Pieprzony blat.
- Posłuchaj mnie uważnie. Nie wiem, dlaczego taki jesteś. Może mnie oświecisz? Naprawdę, nie mam zamiaru ciągnąć tego, bo tobie nie wystarczają te dziesiątki lasek, które... Chyba nie muszę kończyć. Jeśli przeszkadza ci, że tutaj mieszkam, po prostu mi to powiedz. Wyjadę. Ale skoro nie, to z łaski swojej, zostaw mnie w spokoju.
Rose zdawał się być lekko zbity z tropu moim monologiem, a ten widok bardzo mnie usatysfakcjonował. Szybko przeszłam obok niego, wykorzystując chwilę jego nieuwagi. Zabrałam kubek z ciemną cieczą, po czym wyszłam z kuchni.
***
Stałam przy ladzie, co chwilę podając klientom zamówiony przez nich trunek. Już jakiś czas pracowałam w Roxy. Byłam cholernie wdzięczna Rachel, że załatwiła mi tę robotę. Nie narzekałam za zarobki, aczkolwiek nadal nie starczało na wynajęcie mieszkania. Wyglądało na to, że jeszcze trochę u chłopaków pomieszkam.- Martini, poproszę - usłyszałam. Ujrzawszy chłopaka przede mną, na chwilę zapomniałam, że świat się jednak nie zatrzymał. Brunet miał ciemne, duże oczy i piękny uśmiech. Byłam tak zachwycona i jednocześnie zaskoczona jego niecodzienną urodą, że wpatrywałam się w niego z otwartymi ustami. Zorientowawszy się, co tak naprawdę robię, spuściłam wzrok.
- Przepraszam, już podaję.
Nalałam do wysokiej szklanki drinka, po czym podałam mężczyźnie, uśmiechając się przy tym lekko. On przysunął ją do siebie, jednak nie odszedł do stolika. Realizując kolejne zamówienia, czułam na sobie jego wzrok, co trochę mnie krępowało. Dobiegała osiemnasta, czyli koniec mojej dniówki. Powiadomiłam szefową, po czym wyszłam zza barku.
- Może dałabyś się zaprosić na kawę? - zaproponował brunet bez zadawania.
- Właściwie, to... Dlaczego nie, jasne - odparłam, lekko zaskoczona. - Ashley - podałam mu rękę.
- Michael - w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko. - Jutro o piętnastej?
- W porządku. W takim razie do zobaczenia.
Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, ale w gruncie rzeczy cieszyłam się. Kto wie, co z tego wyniknie.
Wolnym krokiem wróciłam do Hell'a. W środku, jak co dzień, przywitał mnie wszechobecny bałagan - puste butelki po winie, końcówki papierosów, oraz wiele innych, bliżej niezidentyfikowanych rzeczy.
Na samym środku kanapy siedział Rose z jakąś dziewczyną. Nawet nie zwrócili uwagi, jak weszłam, ale to chyba dobrze. Co sobie będą przeszkadzać? Z łazienki właśnie wyszedł Saul. Jego burza loków ujarzmiona została pod niebieskim ręcznikiem, znajdującym się na jego głowie. Widząc mnie, uśmiechnął się szeroko i wkroczył do kuchni.
- Co dzisiaj jemy? - zapytał.
- To, co wczoraj, czyli nic. Nikt nie zrobił zakupów.
- Jakoś tak... Czasu nie było - odrzekł, drapiąc się po karku.
- No tak. Przecież ciężko znaleźć moment między jedną butelką whiskey, a drugą. Dobra, zaraz wrócę. Mogą być naleśniki?
*IZZY*
Impreza dopiero się rozkrecała, a wiele osób już nieźle się bawiło. Chyba nie muszę tłumaczyć, co mam na myśli. Steven siedział przy adapterze, puszczając wszystkim znane kawałki. Ja trzymałem się raczej na uboczu, nie zwracając niczyjej uwagi. Może oprócz Ashley, która zawsze na takich spotkaniach trzymała się blisko mnie. Jej obecność mi nie przeszkadzała. Mimo introwertycznej osobowości, lubiłem z nią rozmawiać. Była niezwykle inteligentną i doświadczoną osobą - znacznie różniąca się od kolegów z zespołu. Miło tak czasem odskoczyć od rzeczywistości narkotyków i brutalnego, zewnętrznego świata.Kątem oka zobaczyłem, co robi reszta zespołu. Mianowicie, proszę państwa, punkt programu - zabawa w butelkę. Obowiązek każdej imprezy. Jednak to nie jest najgorsze. Dołączyła do nich Ashley. Może zabrzmi to głupio, ale nie chciałem, żeby w to grała. Tak, bałem się o nią. Była taka mała i niewinna w tym wszystkim. A skaza na sercu, spowodowana tyloma latami w ośrodku, jeszcze to pogarszała.
Była pijana. Jej mętny wzrok tylko to potwierdzał. W sumie trudno się dziwić - jeśli nigdy się nie piło, to skutki są odczuwalne po jednej szklance whiskey. Kiedy nasze spojrzenia się zetknęły, dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i ruchem ręki zaprosiła do kółeczka. Chwilę się wahałem, ale w końcu postanowiłem dołączyć. Przecież nie mogłem zostawić jej samej.
Usiadłem blisko szatynki. Naprzeciwko znajdował się Rose, ciągle obejmujący jakąś blondynkę. Czyżby nowa wybranka Pana Najlepszego? Czy, jak zawsze, mała przygoda?
- Kto zaczyna? - zapytał śmiało Duff.
- Ja chcę. - Axl złapał zieloną, szklaną butelkę po najtańszym winie, po czym nią zakręcił.
Kurwa.
- No, Ashley... hmm... Izzy. - Rudzielec poruszył znacząco brwiami.
- Czy ciebie już do końca popieprzyło? - znowu odezwał się blondyn.
Był wyraźnie zdenerwowany. Lubił Williams. Szatynka momentalnie otrzeźwiała. Jej spojrzenie stało się tak przejrzyste, jak nigdy dotąd.
- Nie, wyzwanie to wyzwanie. Sama chciałam - odparła lekko drżącym głosem.
Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Nie chciałem jej skrzywdzić. Jednak, czy zwykły, nic nie znaczący pocałunek coś zmieni?
- Przepraszam. - Było to jedyne słowo, które od niej usłyszałem.
_______________
Cześć! Już siódmy rozdział za nami. Chciałam go dodać szybciej, i nawet mi się udało. Trzy tygodnie! Obiecuję, że będą częściej. Jak zwykle czekam na opinie w komentarzach, piszcie, czy się podoba, czy coś zmienić. Pozdrawiam!

CZYTASZ
Little Patience |GN'R
Fanfic1985r., LA Co zrobić, gdy los zesłał Cię do Los Angeles, a ty nie masz grosza przy duszy? W poszukiwaniu rodziny natrafiasz na zespół, który może stać się twoją jedyną nadzieją. Historia dwudziestoletniej Ashley, która całe życie spędziła w do...