Or the worst of your sins

104 21 38
                                    

Dochodziło południe gdy dzieci radośnie bawiły się na zewnątrz śniegiem, a z nieba prószyły delikatnie jego białe płatki, przykrywające całe Detroit, przypominając o zbliżającej się rocznicy rewolucji. 

Uznać można by było iż świat zaczął tętnić życiem z pełną parą, czego nie można było powiedzieć o zmarnowanym brunecie, zasiadającym w sali przesłuchań od białego rana. Tak, zdecydowanie musiał im wyjawić wszystko, a im szybciej to zrobi, tym szybciej osiągnie swój cel - bynajmniej w swoim mniemaniu. 

Jednak czy na pewno pozwolą mu po tym odejść? Gdy dowiedzą się, gdy tylko odkryją jak wielkim i brudnym jest kłamcą, czy pozwolą mu szybko odjeść? Może postanowią go gdzieś zamknąć i męczyć przez wieczność jako pokutę za jego grzechy. 

Czyż nie tym był? Grzesznikiem? Nigdy nie wierzył w Boga, prawdę powiedziawszy wciąż wykluczał nawet taką możliwość. Jednak musiał mieć choć krztynę nadziei, chociaż odrobinę aby móc trzymać się tej naiwnej wymówki, kiepskiego pocieszenia że on gdzieś tam jest. Możliwe że jest teraz z swoim prawdziwym synem i żoną, może nawet i z Sumo. Musiał gdzieś być. Nie mógł tak po prostu zniknąć. Opuścić ciało i przepaść, pozwalając by zabarwione na czerwono życie powoli z niego ulatywało. W niebie, piekle, czyśćcu, gdziekolwiek. Musiał przecież gdzieś być. Gdzieś gzie on nigdy nie trafi. Czy to dlatego że nie miał duszy? Może był zbyt mechaniczny? Może zrobił coś  źle? Pewnie nie zasłużył na bycie z nim. Dostał życie wieczne. Nie musiał umierać, mógł się nigdy nie zestarzeć. Trwać, przez wieczność i oglądać jak świat przemija a śmierć zbiera swoje żniwa, bezpieczne go omijając. 

Oddałby swoje życie bez mrugnięcia okiem, byleby przywrócić jego. 

Jednak czy nie było by to zbyt kapryśne? Śmiało, można było nim zacząć gardzić, nie miał nic przeciwko. W końcu nigdy nie cenił życia. Nie swojego. 

Hank też nie widział sensu w życiu. Czasie jego przemijania. Prawdopodobnie gdyby rewolucja androidów odbyła się miesiąc później, Connor nigdy nie spotkałby go na posterunku, prędzej w kostnicy, wyniszczonego przez świat i system. 

Jednak cały czas spędzony z nim wydawał mu się ledwie mrugnięciem oka. Całe siedemnaście lat. Za mało by poczuć satysfakcję, za dużo by nie czuć pustki. 

ⱼᵤż zₐwₛzₑ będzᵢₑₛz cₕcᵢₐł zₙₐₗₑźć ₛₑₙₛ, ₛₐₘ ₜₒ ₙₐ ₛᵢₑbᵢₑ ₛₚᵣₒwₐdzᵢłₑś, ₜₒ ₜwₒⱼₐ ₖₐᵣₐ Cₒₙₙₒᵣ.

Zawsze to tylko moja wina, huh? - Pomyślał lecz zanim cokolwiek miało chociażby wskazywać na zbliżającą się odpowiedź Amandy, drzwi automatycznie się uchyliły, ukazując detektywa z ostatniego razu. 

Gdyby nie nowo nabyte wory pod oczami - z pewnością nie ułatwia chłopakowi pracy - mógłby rzec iż czarnooki praktycznie się nie zmienił. 

- Do zamknięcia tej sprawy potrzebuję jedynie twojej odpowiedzi na jedno pytanie. Dasz radę? - Spytał prosto z mostu Rayan, siadając na krześle na przeciwko piwnookiego. 

Oczywiście, ostatnim razem zareagował zdecydowanie zbyt wysokim poziomem stresu, przez co przesłuchanie musiało zostać natychmiast zakończone - Chwała nowym prawom dla androidów. 

- Pewnie. - Odparł cicho w odpowiedzi, bawiąc się palcami pod stołem. 

- Dobrze więc. - Detektyw westchnął, po czym powoli zadał pytanie. - Jak znalazłeś się zamknięty w trumnie, razem z Hankiem Andersonem? '

- Ja...-  Zawahał się. Na samą myśl że musi poruszyć temat straty, praktycznie czuł się znacznie mniejszy niż w rzeczywistości a jego ciężar jakby magicznie się zwiększał, dodając nie przyjemne uczucie w brzuchu. Po chwili wypuścił powietrze. Teraz albo nigdy. - Dwanaście lat temu,  Hank ukończył siedemdziesiąt lat... Od zawsze był narwany, nawet podeszły wiek nie był w stanie zmusić go do spokojnego życia. Kochał żyć niezdrową pełnią życia. Wiele razy namawiałem go do zmiany stylu życia, ograniczałem cholesterol, chowałem alkohol, namawiałem do spacerów. Nie mogłem go jednak powstrzymywać w stu procentach, nie chciałem aby ten blask w jego oczach zgasł zaledwie kilka lat po odzyskaniu go. Może powinienem. 

Wake up again | D:BHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz