9.Dawid

168 17 172
                                    

 Leżałem zakopany pod świeżo przebraną pościelą. Pachniała tym razem cytrusami, bo Irina bardzo lubiła eksperymentować z płynami do płukania. Ja jednak najbardziej lubiłem zapach lawendy, bo tak właśnie pachniał Eryk, który kradł perfumy swojej siostry i nimi się psikał. Zawsze na przerwach mieszał mi się ten zapach z dymem papierosowym i chociaż nigdy nie chciałem się do tego wcześniej przyznać, czekałem zawsze cały dzień, aby to poczuć. Na imprezie pachniał inaczej. Nie wiem czy to przez narkotyki, ale wtedy pachniał bardziej słodko. Jakby cały był oblany czekoladą, a ja nie mogłem się powstrzymać, aby go nie pocałować w szyję i zobaczyć, czy tak było w rzeczywistości.

Nie chciałem otwierać oczu, bo moje sny były tak piękne i słodkie, że rzeczywistość w porównaniu z nimi była beznadziejnością. W moim śnie, byłem nad jeziorem w naszym miasteczku i siedziałem na zimnej ziemi. Ale chociaż temperatura była na minusie, a tafla wody lekko zaczynała już zamarzać, mi było gorąco. Tak bardzo gorąco, jakby moje ciało było całe w płomieniach, ale nie takich jak te które sprawiały ból, kiedy się oparzyłeś. Były to przyjemne płomienie, które jakby rozgrzewały cię od środka i przechodziły na zewnątrz ciała. Obok mnie siedział Eryk i uśmiechał się jak anioł, a jego dłonie błądziły po moich plecach, i przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Ja nie pozostawałem mu dłużny i drażniąc go, poszedłem o krok dalej, wsuwając swoje zimne dłonie pod materiał jego koszulki. Nasze usta raz po raz odnajdywały siebie, jakby były perfekcyjną układanką i która w końcu po wieczności się odnalazła. W tym śnie byłem szczęśliwy i wolny. Nie bałem się niczego i chciałem trzymać w swoich ramionach chłopaka już cały czas, a nawet pójść z nim za rękę do osiedlowego sklepu i kupić porzeczkową setkę. Tak, żeby wszystkie stare baby wracające z kościoła zobaczyły to, a wierni fani Legii skopali mi tyłek, kiedy dzielnie broniłbym Eryka.

Ale otwieram w końcu oczy, słysząc hałas z dołu i zdaję sobie sprawę, że to wcale nie był sen. To nie był pieprzony sen, tylko wspomnienie tego co stało się kilka dni temu na imprezie, kiedy odprowadzałem Eryka do domu. A ja wcale nie byłem odważnym bohaterem jakiegoś komiksu, tylko zwykłym tchórzem, który bał się własnych uczuć i tego co ktoś by pomyślał na wiadomość, że podoba mi się chłopak.

- Wstawaj kochanie, twój kolega przyszedł i czeka już od godziny – powiedziała matka, a ja lekko podskoczyłem, bo nawet nie zauważyłem kiedy weszła.

- Skoro przychodzi o tej godzinie, to na pewno to nie mój kolega – mruknąłem sennie, obejmując poduszkę ramionami.

- Już jest czternasta – fuknęła kobieta – wstawaj w tej chwili! - zerwała ze mnie pościel, a ja jęknąłem cicho, bo nienawidziłem, kiedy tak robiła.

- Kobieto zlituj się nade mną! - zamknąłem z powrotem oczy – zawsze odsypiam w weekendy.

- To było nie kłaść się spać o czwartej nad ranem – powiedziała bezwzględnym tonem. Poklepała mnie kilka razy w głowę i w końcu wyszła. Z dołu ciągle dochodziły jakieś dźwięki, raz szmery rozmów a raz ktoś wybuchał śmiechem. Zastanawiałem się jaki mój kolega do kurwy nędzy, przychodzi o tej godzinie, kiedy wszyscy wiedzieli, że najczęściej śpię do siedemnastej. Może to Wojtek znowu przylazł pograć w Fife, bo nie mógł znieść myśli, że za każdym razem go ogrywam. Uśmiecham się z satysfakcją na tę myśl, ale nie zdążam nawet wstać, kiedy tanecznym krokiem do pokoju wchodzi, nie kto inny jak Eryk.

- Dzień dobry leniuszku, pora wstawać! - zawołał wesoło dziecinnym głosem, którym zawsze mówią w tych wszystkich programach dla dzieci.

- Mogłem się domyśleć, że tylko ty bez żadnych oporów przerwałbyś mój błogi czas odpoczynku – mruknąłem z przekąsem, a chłopak, jak gdyby nigdy nic usiadł po turecku w nogach łóżka.

A little party never killed nobodyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz