13.Wszyscy

157 18 53
                                    

Wspomnienia

Siedzę z Wielkim Billem na ławce w parku pełnym śniegu jak cała nasza okolica. Gadamy o codziennych sprawach. Jest kilka dni po Sylwestrze, przyjaciel żali się, że jeszcze nie doszedł do siebie po imprezie. Ja natomiast mam zajebiście dobry humor. Czekamy na resztę przyjaciół i jedziemy zjeżdżać na sankach, chociaż myślę, że możemy być już na to trochę za starzy. Tradycyjnie rodzice Karoliny wyjechali po świętach, więc balowaliśmy u niej, ale było dość kameralnie.

– No i słuchaj. – Odwracam się do Billa, kontynuuję historię z imprezy. – U Karolinki w domu jest piwnica i pralnia, ale przecież ty to wiesz, bo to dom twojej dziewczyny. Zostałem tam wysłany po czyste ubrania po tym, jak Ola na mnie zwymiotowała. Więc zszedłem, włożyłem moje brudne ciuchy do pralki, nagle pojawia się kuzynka twojej dziewczyny, kurde jak ona miała na imię, chyba...

– Kinga – przerywa mi przyjaciel.

– Kiniaaa, nigdy nie mogę zapamiętać imion, choćbym bardzo się starał. Kiedyś będę miał przez to pewnie jakiś przypał. No, mniejsza, przychodzi z dupy i się na mnie rzuca i wiesz, gdzie to zrobiliśmy? – pytam, ale nie zostawiam ani chwili na odpowiedź. – Na jebanej pralce, wiesz stary dodatkowe wibracje.

– Ale masz branie, bracie, jak ty to robisz? – pyta sarkastycznie Wielki Bill, a ja wiem, że chłopak nie przepada za moimi wyskokami, mimo to nigdy mnie nie ocenia. Dlatego go kocham.

– Sam nie wiem, może to i racja, że mam branie. Obawiam się tylko, że nigdy nie spotkam kogoś takiego jak dla ciebie Karolinka. Och, jak wy się kochacie, wiem, bo słyszałem w Sylwestra – tylko żartuję, ale na twarzy Billa pojawia się rumieniec. Może dlatego, że jest z minus dziesięć stopni.

– Masz może fajkę? – pyta przyjaciel, zmieniając temat.

– Pewnie, że mam, ty mój byczku – drażnię się, a częstując fajką, całuję go w policzek. – Wiesz co, bracie, ja już chyba znalazłem swoją Karolinkę, ty nią jesteś.

Chichramy się, jakbyśmy byli pod wpływem jakichś środków odurzających. Zza ławki wychodzi dziewczyna Wielkiego Billa z wielkimi różowymi sankami, mówiąc:

– Słyszałam, że coś o mnie gadaliście, mam nadzieję, że same dobre rzeczy, prawda, Kryspinie?

Kiedy chłopak dostrzega Karolinkę, na jego twarzy pojawia się wielki uśmiech, a w oczach błysk. Wielki Bill wstaje, całuje dziewczynę w czoło i proponuje, żeby usiadła.

– Gdybym was nie znał, nie wierzyłbym w miłość. Prędzej umrę niż wy się rozstaniecie – mówię, a moje zakochańce dają sobie namiętnego buziaka.

Czekamy na resztę przyjaciół, a ja sobie myślę, jaki czasami świat potrafi być piękny. Nasza obskurna wieś zamieniła się na kilka dni w świąteczne miasteczko z filmu. Świeci mocne słońce, którym się rozkoszuję, bo znając pogodę, nie zobaczę go ponownie zbyt szybko. Nic tylko powiedzieć "chwilo trwaj wiecznie".

– Kurwa mać – mówię, bo nagle przypominam sobie o najważniejszym. – Nie wziąłem sanek.

– Wybierasz się na sanki bez sanek? – pyta Karolinka i głośno się śmieje. – Nie martw się, moje są na tyle duże, że oboje się zmieścimy.

– Jesteście dla mnie tacy kochani, czy nie chcielibyście przyjąć mnie do swojego związku? – pytam przyjaciół.

Nie zdążają mi jednak odpowiedzieć, bo po drugiej stronie parku dostrzegam znaną mi sylwetkę i krzyczę:

– Heeeeeej!

Mężczyzna się odwraca, zaczyna do nas iść, dopiero wtedy poznaję, że to przecież Dawid. Kumpel wita się z nami, patrzy na sanki, po czym mówi:

A little party never killed nobodyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz