Śniło mi się, że moi rodzice zginęli w wypadku, a przez długi których nie byłam w stanie spłacić... sprzedano dom. Zostałam bezdomna. Jakby z pomocą jakiegoś magicznego zaklęcia zniknęła wszystkim z pamięci. Nikt mnie nie pamiętał... nawet kiedy poszłam do mojej babci, ona spytała mnie tylko jak się nazywam i stwierdziła że nie zna nikogo takiego. Szlajałam się w spódniczce do kolan i swetrze. Było zimno. Bardzo zimno. Wolnym krokiem zmierzałam do parku. Usiadłam na ławce. Chyba zasnęłam. Kiedy otworzyłam oczy poczułam jak zimny powiew wiatru otula moje policzki. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że to co przed chwilą wydawało się okropnym koszmarem było rzeczywistością. Byłam bardzo zziębnięta. Nie czułam dłoni ani stóp. Próbowałam się nieco ogrzać słuchając na nie, ale to nic nie pomogło. Śnieg powoli opadał na ławkę i na stojącą nieopodal rudą wiwiórkę, która swoją drogą powinna już spać. Wydawała się być w podobnej sytuacji... Wstałam i podeszła m bliżej. Nie uciekła. Najwyraźniej przyglądała mi się już wcześniej i uznała że nie stanowię dla niej zagrożenia. Spojrzała na mnie, a później wskoczyła na moje kolana i wtuliła się w mój sweter. Przytuliłam ją. Poczułam między nami jakąś więź. Dwa wyrzutki przypadkiem spotykające się w parku. Niesamowite. Ogrzewałyśmy się wzajemnie w tę zimną i ciemną noc...