-Rozdział 25-

242 19 0
                                    

Do szpitala jechałam pięć godzin, a może pięć lat. Nie wiem. Wiem jedynie, że czas wlókł się niemiłosiernie, gdy w głowie odtwarzałam różnorakie scenariusze tego, co mogłam zastać w szpitalu i tego, co się wydarzyło, że w ogóle zmierzałam właśnie tam.

Wypadłam z samochodu, aż uderzyło mnie powietrze, tego dnia wyjątkowo zimne i ostre. Deszcz wciąż mocno padał, jakby niebo było równie załamane, co ja. Cała zbladłam. Drżały mi ręce, głowa pulsowała od natrętnych, gorzkich myśli kąsających mój umysł niczym piranie, mimo to z uniesioną głową maszerowałam przez parking przed szpitalem, stukając obcasami o kostkę. Miałam wrażenie, jakbym poruszała się w ślimaczym tempie, dlatego umysł wciąż krzyczał: „Szybciej! Szybciej!".

Pchnęłam szklane drzwi, wpadłam na jakiegoś lekarza, ale to nieważne, bo moim celem była recepcja. Nie zarejestrowałam wyglądu kobiety siedzącej za ladą, pamiętam jedynie, że jej głos był niski i nieprzyjemny. Gdy zapytałam o Alexandra O'Malley, wskazała mi dłonią korytarz i kazała iść naprzód. Nie zapamiętałam, jaki numer sali mi podyktowała, bo nagle zobaczyłam tatę Aleksa. Stał na końcu korytarza, przygarbiony, zupełnie jakby ktoś ułożył na jego ramionach cały ciężar tego miasta. A może nawet i większy.

Przełknęłam ślinę. Serce waliło mi w piersi, ale usilnie starałam się nie zatrzymywać, choć jedyne, na co miałam ochotę, to zemdleć.

Kiedy stanęłam przed nim, wolno uniósł głowę. Nie byłam gotowa, by zobaczyć jego wzrok. Smutny. Załamany. Pełen bólu. Nigdy nie wyglądał na tak wykończonego. Zmarszczki na jego twarzy się pogłębiły, a kilkudniowy zarost wyostrzył.

Bez słów powitania zamknął mnie w uścisku i zaczął kręcić głową.

— Co się stało? — spytałam, zbyt cicho, bo głos mnie zawodził.

Odsunął się ode mnie i spuścił wzrok.

— Kiedy jechał do ciebie, miał wypadek — powiedział, a moje serce jakby pokryło się szronem. Przeszedł mnie dreszcz. Pragnęłam spytać o szczegóły, ale głos zamarł mi w gardle. Na szczęście pan O'Malley kontynuował: — Nie wiem dokładnie, co się wydarzyło, policja została zawiadomiona przez jednego ze świadków i teraz bada tę sprawę. — Spojrzał na drewniane drzwi obok nas. — Właśnie robią mu badania. Pierwsze, co mi powiedzieli, to to, że dzięki Bogu nie doszło do wewnętrznych obrażeń. Podejrzewają wstrząs mózgu i kilka złamań. Wciąż się upewniają — mówił to opanowanym głosem, choć domyślałam się, że to tylko pozory.

Osunęłam się na krzesło, bo nogi się pode mną ugięły.

— Wypadek — powtórzyłam. Jeśli trucizna byłaby dźwiękiem, brzmiałaby dokładnie jak to słowo. W tej chwili przedostawała się do mojego wnętrza; czułam ją w żyłach, kościach, myślach.

Znałam ten wyraz aż nazbyt dobrze.

Nie zabiłaś taty, Bec. To był wypadek.

W y p a d e k .

Poczułam, że robi mi się niedobrze.

Przecież ja i Alex powinniśmy być teraz na randce. Miał mnie zabrać w miejsce niespodziankę. Chciałam mu powiedzieć, że go kocham.

O nie.

Nigdy nie powiedziałam mu, że go kocham.

W moich oczach stanęły łzy.

— Hej — odezwał się miękko pan O'Malley. Ukucnął przede mną i ścisnął moją rękę. — Wszystko będzie dobrze. To twardy chłopak. Ma to po swojej matce, więc nic mu nie będzie.

Nigdy przed wieczoremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz