-Rozdział 4-

291 17 9
                                    

W Battle Axes jak zwykle panował zaduch. Klimatyzacja zamontowana w środku pomieszczenia nie zdawała egzaminu, kiedy miała do czynienia z dziesiątkami tłoczących się przy barze i przy drewnianych stolikach ludzi. Pub z zewnątrz, jak i wewnątrz, wyglądał niczym swojska, wiejska chatka. Miałam wrażenie, jakbym przyszła tutaj nie tylko po to, by napić się i posłuchać lecącej w tle muzyki country, ale także by spotkać się z jakimś dawno niewidzianym wujkiem. Tyle że żaden z moich krewnych nie mieszkał na skrzyżowaniu dwóch dróg ani w na cichym uboczu, z dala od miejskiej aglomeracji, tak jak było w przypadku Battle Axes. Uwielbiałam to miejsce. Piwo było tanie, niektóre przystawki darmowe, a ludzie — niezwykle sympatyczni. I nie pytali o to, jak się mam; po prostu podsuwali kufel piwa, nalewali do pełna i wznosili toast. Przyjeżdżałam tu — do Borehamwood — by się wyciszyć i zapomnieć na moment o tym, że należę gdziekolwiek. Tutaj nie byłam dziewczyną z Watford, nie byłam córką Lucille Miller ani pracownicą Creams Cafe Watford. Byłam jedynie kimś, kto — tak jak większość zebranego tutaj tłumu — chciał odpocząć od bycia sobą.

I tutaj, w tym pubie, udawało mi się to zawsze.

Aż do teraz.

— Hej, ty jesteś Rebecca?

Z szybkością godną leniwca mój wzrok z grubego kufla, na którym zaciskałam blade palce, prześliznął się na twarz chłopaka zajmującego stołek obok mnie.

— Nie — odparłam chłodno i z powrotem opuściłam wzrok. Nie miałam ochoty na rozmowy. Ani z nim, ani z nikim innym. Nawet z barmanem posługiwałam się jedynie gestami, wskazując na kufel i robiąc błagalną minę.

— Nie? A zdawało mi się, że chodzisz z moją siostrą na te same zajęcia. Ostatnio nawet wpadłaś na mnie na korytarzu. Wisisz mi koszulkę, bo przez to, że wylałaś na mnie sok, nie chce się doprać.

— Niczego ci nie wiszę — warknęłam, chociaż powinnam była siedzieć cicho. Mówienie było niepotrzebną stratą energii.

— Owszem, wisisz. To była moja ulubiona. Ojciec kupił mi ją na takim pchlim targu, a dzień później okazało się, że...

— Czy wyglądam ci na kogoś, kto ma ochotę wysłuchiwać historii z twojego życia? I to jeszcze jakichś dotyczących durnej koszulki?

— Szczerze? Nie bardzo.

— No właśnie. Więc z łaski swojej siedź cicho.

Zamilkł. Na chwilę.

— Co robisz tutaj całkiem sama?

Chryste Panie.

— Nie jestem sama. Tu jest wielu ludzi.

— Większość z nich to faceci po pięćdziesiątce, którym nie chce się wysłuchiwać od żon, że mają nie pić piwa przed telewizorem, więc przychodzą tu.

— Ja też nie chcę pić piwa przed telewizorem. Dlatego przychodzę tu.

Pokiwał głową.

— Coś w tym jest. Picie piwa samemu nie jest zbyt przyjemne. Ja jestem tu pierwszy raz. Swoją drogą nie spodziewałem się, że cię tu spotkam, wiesz? To jakby zrządzenie losu. Przechodziłem tylko obok, niedaleko mieszka mój wujek i... — Przestałam go słuchać jakoś w tym momencie. Zastanawiałam się, ile gadał po alkoholu, skoro teraz nie wypił ani łyka, a już prawił jak katarynka.

Dopiero teraz mu się przyjrzałam. Miał ciemne, kręcone włosy, a jego jasnobrązowa skóra zdawała się błyszczeć. Musiałam przyznać, że nie był najbrzydszy. I całkiem ładnie pachniał. To, że byłam podchmielona i nagle naszła mnie ochota na pojechanie z nim w siną dal, zaczęło mnie niepokoić.

Nigdy przed wieczoremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz