-Rozdział 3-

326 20 6
                                    

 — Słuchaj, możesz wybrać albo rybę, albo kurczaka. Wybór jest prostszy, niż myślisz.

— A co, jeśli wezmę rybę, wy weźmiecie kurczaka, a potem stwierdzę, że kurczak był lepszą opcją?

— Wtedy zjesz swoją rybkę ze świadomością, że popełniłaś błąd.

Prowadziłam tę durną rozmowę z Eileen, moją przyjaciółką, w przerwie obiadowej między zajęciami. Była strasznie niezdecydowana. Od dawna nie jadła ryby i — nie ściemniam — zapomniała już, czy jej smakuje. Miała na nią ochotę, więc po cholerę od dziesięciu minut stała przy bufecie i blokowała kolejkę?

— Dobrze. Dobrze. Wiesz co, wezmę tę rybę. Raz się żyje — powiedziała z tak zaciętą miną, że wyglądała, jakby właśnie szła na wojnę.

— No brawo, Eileen, jestem z ciebie dumna.

Puściła moją ironiczną uwagę mimo uszu. Idąc w stronę okienka, by zapłacić za obiad, zaczęła rozglądać się po stołówce. Wyjrzała za moje ramię, a kiedy z powrotem obróciła głowę, jej różowe włosy uderzyły mnie w twarz.

— Auć?

— Sorki. Wypatruję Cole'a. Widziałaś go? Napisał, że idzie na stołówkę, a jeszcze go nie ma.

— Czyżby twój książę wystawił cię do wiatru?

Posłała mi oburzone spojrzenie.

— On nigdy nie wystawia mnie do wiatru. — Dziwnym trafem wiedziałam, że właśnie to powie. Jej związek z Cole'em trwał od prawie roku, a wciąż była na etapie stąpania po ziemi jak po chmurce i uśmiechania się za każdym razem, gdy ktoś wypowiadał imię jej chłopaka. Była zakochana na całego. I może nie było tego po mnie widać, ale cieszyłam się z jej szczęścia.

— Tam jest. — Ręce miałam zajęte tacą z jedzeniem, więc ruchem głowy wskazałam w kierunku drzwi. — Dopiero wszedł.

Zapiszczała z radości. Dosłownie.  Z a p i s z c z a ł a .

Cole był już na trzecim roku studiów, więc znał budynek uniwersytetu w Bedfordshire o wiele lepiej niż my. My należałyśmy do grona świeżej krwi, więc na początku nauki Cole z chęcią oprowadził nas po uczelni, wyjaśnił, co gdzie się znajduje, i opowiedział trochę o historii tego miejsca. Uniwersytet w Bedfordshire znajdował się w mieście Luton, oddalonym od Watford o niecałe pół godziny drogi. To było dla mnie istotne — ta niewielka odległość od domu. Oczywiście nie dlatego, że nie chciałam opuszczać rodziny — dla jej opuszczenia chętnie zamieszkałabym w kampusie — ale chodziło mi głównie o przyjaciółki. Eileen i Lindsey nie zamierzały wyjeżdżać z naszego rodzinnego miasta na długo i mieszkać gdzieś indziej, więc postanowiły dojeżdżać na uczelnię, co nie było problemem. Może głupio to zabrzmi, ale nie miałam ochoty postępować inaczej. Gdybym ja zamieszkała w kampusie, a one zostały w Watford, widywałabym je naprawdę rzadko, a praca w lodziarni w weekendy nie poprawiała sytuacji. Dlatego też od wakacji odkładałam pieniądze na wynajem mieszkania (może znalazłby się też jakiś współlokator), by nie musieć opuszczać przyjaciółek, a jedynie matkę i ojczyma. Taki był mój plan, którego trzymałam się kurczowo i który trzymał mnie — w nadziei na lepszą przyszłość.

— Cole! — Różowowłosa pomachała ręką do swojego chłopaka, zmierzając w kierunku stolika. Siedziała już przy nim Lindsey.

Czarnowłosy uśmiechnął się promiennie, podszedł do Eileen i złożył na jej ustach długi pocałunek.

— Dzień dobry, Pando — przywitał się. Do dziś nie miałam pojęcia, dlaczego tak do niej mówił. Ale widocznie bardzo to lubiła.

— Witaj, Wampirku — odparła. „Wampir" z kolei wziął się od wyglądu chłopaka. Był niezwykle blady, o intensywnym spojrzeniu, a większość ubrań, jakie zakładał, była w kolorze czerwieni i czerni. W dodatku ich pierwsze spotkanie miało miejsce nocą, w lesie. Tak, nie musicie mi mówić — ja też uważałam to za szalone. — Wzięłam dla ciebie rybę. Nie chciałam być jedyną, która ją je.

Nigdy przed wieczoremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz