-Rozdział 2-

383 18 7
                                    

 „Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj" — ten cytat był jednym z moich ulubionych, więc umieściłam go w centralnej części tablicy korkowej. Ten Szekspir był niezwykłym gościem. W jakiś sposób zdołał napisać te słowa w swojej „Burzy" kilkaset lat temu, a były prawdziwe aż do teraz.

I idealnie pasowały do tego, co myślę.

Po wczorajszym incydencie w lodziarni czekałam na telefon od szefa. Nie mówił, że zadzwoni; czułam to w kościach. Był perfekcjonistą, a ja z pewnością nie pasowałam do określenia idealnej pracownicy. Alex miał rację — istniała możliwość, że Bruce mnie zwolni. Wcale bym się tym nie przejmowała, gdyby nie ta żółta, nieszczęsna karteczka na mojej tablicy. Bez pracy mogłam jedynie pomarzyć o nowym mieszkaniu. Tylko z tego powodu moje sumienie wyrzucało mi, że może i wczoraj wieczorem nie zachowałam się właściwie.

Jednak większa część mnie miała to gdzieś.

Zabrałam z komody słuchawki i ruszyłam ku wyjściu z pokoju. Mój codzienny rytuał wyglądał następująco: jakimś cudem zwlekałam się z łóżka, karmiłam chomika, szłam biegać, a potem jadłam śniadanie — najczęściej batonik muesli. Najgorszy był pierwszy punkt. Każdy, kto znał mnie lepiej, wiedział, że byłam śpiochem. Ostatnio jednak zaczęło brakować mi czasu na pogodzenie wszystkiego, co miałam zamiar robić w ciągu dnia, dlatego zaczęłam wstawać wcześniej. Nie miałam pojęcia, ile wytrzymam, funkcjonując w ten sposób, ale na razie się nie skarżyłam.

Wyszłam z pokoju i zbiegłam po schodach do salonu. Właściwie nie tylko do salonu, bo był on połączony z kuchnią i jadalnią. Wszystko, co znajdowało się na dole, było w jednym pomieszczeniu. Kuchnia oddzielona była jedynie półścianką, za którą stały blaty i stołki barowe. Zaraz obok, przy tej samej ścianie, umieszczony został ogromny stół ze szkła hartowanego, a przy nim — dwanaście krzeseł ze sztucznej, białej skóry. Zabawne, bo w domu mieszkało nas jedynie troje, ale według mamy posiadanie takiego stołu było obowiązkowe. Gdzieś przecież musiały siedzieć jej przyjaciółeczki, prawda? Teraz krzątała się po kuchni. Pewnie robiła jakieś ciasto, jak prawie każdej niedzieli, gdy akurat była w domu.

Dalej, bardziej po prawej stronie schodów, rozciągał się właściwy salon. W nim najbardziej rzucał się w oczy duży, biały kominek. Mama ustawiła na nim zdjęcia rodzinne, w tym moje z czasów przedszkolnych. Nienawidziłam tego, że codziennie czesała mnie wtedy w warkoczyki.

— Rebecco, twoja matka piecze ciasto. Mogłabyś jej pomóc. — Usłyszałam głos Henry'ego. Nawet na mnie nie patrzył, wzrok miał utkwiony w plazmie nad kominkiem.

— A co, z ciebie raczej kiepski cukiernik? — odparowałam, rozglądając się za butami sportowymi, które jeszcze wczoraj leżały grzecznie obok komody. No, gdzie jesteście?

— Nie najlepszy, jeśli mam być szczery — odparł. Nie wkurzał się na moje odzywki; zdążył się przyzwyczaić. Częściej je ignorował lub odpowiadał mi życzliwie. Wydawało mu się, że dzięki temu jest lepszy i że ma nade mną przewagę. Pozwalałam mu tak myśleć.

— Idę pobiegać — powiedziałam. — Mama sobie poradzi. Prawda, mamo? — zawołałam, by mnie usłyszała.

— Poradzę, ale twoje bieganie na nic się zda, kiedy już upiekę ten sernik i będziesz go jadła przez dwa następnie dni.

— Lepiej biegać, a potem się obżerać, niż nie biegać i na dodatek się obżerać, nie?

Udało mi się znaleźć buty, więc wsunęłam w nie stopy i wyszłam z domu. By odciąć się od zgiełku ulicy, włożyłam du uszu słuchawki i włączyłam odtwarzanie losowe mojej playlisty o nazwie „ucieczka". Nazwa pasowała perfekcyjnie, bo nic nie pomagało uciec od świata rzeczywistego tak jak ulubiona muzyka.

Nigdy przed wieczoremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz