-Rozdział 9-

306 16 8
                                    

W środę na uczelnianych schodach wpadłam na Aleksa. Nie widziałam go od niedzieli i wolałam, by tak pozostało. Wciąż zachodziłam w głowę, jak do tego doszło, że powiedziałam mu o sobie tak dużo. W sumie powinno być to dość oczyszczające, ale wcale nie czułam się lepiej. Wręcz przeciwnie; miałam wrażenie, jakbym obnażyła przed nim swój najbardziej wstydliwy sekret, więc kiedy teraz na mnie patrzył, nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy.

— Okej, zrobimy tak — zaczął, unosząc moją brodę, bym na niego spojrzała — dzisiaj wieczorem zabiorę cię w naprawdę fajne miejsce, które z pewnością nie wyda ci się szare.

Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu.

— Po co?

— Bo chcę to zrobić.

— Ale ja nie chcę. — Wyrwałam się, bo nadal trzymał dłoń na mojej brodzie. — Myślałam, że wyraziłam się dość jasno.

— Będziesz musiała powtórzyć jeszcze wiele razy, bym zrozumiał — odparł, uśmiechając się łagodnie.

Dlaczego on cały czas się uśmiechał?!

— Wieczorem będę zajęta. — Posłałam mu sztuczny, krzywy uśmieszek. — Przykro mi.

— Co będziesz robić?

— Nie będę na to odpowiadać, do diabła. Nie masz własnych spraw czy jak?

Zarumienił się.

— Przepraszam — mruknął. — Nie chcę być wścibski, naprawdę. Chcę tylko ci pomóc.

— Nie pomaga się komuś, kto tego nie potrzebuje.

— Nie odpuścisz, co?

— A ty? Powinieneś był zrobić to już dawno temu.

— Może — przyznał. — Może powinienem był, ale tego nie zrobiłem, a teraz już nie wiem, jak.

To było tak bardzo szczere, że aż mnie zabolało. Chłopak wyglądał na prawdziwie zagubionego. Widać było, że chciał do mnie dotrzeć i zamierzał być cierpliwy, ale ja niezwykle utrudniałam mu to zadanie. Nie widziałam sensu, by przestawać, ale, cholera, parę osób nam się przyglądało i byłam pewna, że smutny wzrok Aleksa wzbudzał w nich chęć nienawidzenia mnie za to, że doprowadzałam go do takiego stanu.

— No dobra — westchnęłam i przewróciłam oczami. W jego oczach pojawiły się iskierki. — Ale zgadzam się tylko dlatego, że wiem, że gdybym tego nie zrobiła, przyszedłbyś pod mój dom i walił w okno kamieniami.

Skrzywił się.

— Aż tak to chyba nie — zaśmiał się.

— Ale coś podobnego na pewno byś zrobił.

— Pewnie tak.

— Teraz możesz już sobie iść — oznajmiłam, machając mu ostentacyjnie ręką na pożegnanie przed twarzą.

— A co, przynoszę ci wstyd? — zapytał, chyba żartując.

— Ty nie, ale ten twój uśmiech już owszem. Psujesz moją reputację, koleś.

Zamiast zmniejszyć, jego wyszczerz się powiększył.

Wspaniale.

— To do zobaczenia, Becky. — Pomachał mi, a kiedy wchodził na górę, zaraz w pogawędkę wciągnął go jakiś chłopak.

Miałam ochotę walnąć głową o ścianę. Właśnie dobrowolnie zgodziłam się na pójście z Aleksem Bóg wie gdzie, a znając jego, będzie to miejsce równie radosne jak on sam. Ta wizja mnie przerażała. Oby nie zabierał mnie do jakiegoś wesołego miasteczka czy ogrodu botanicznego, bo chyba zejdę na zawał czy równie zaskakujący atak. Nigdy nie chodziłam w takie miejsca, bo widok zbyt wielu zadowolonych twarzy wprawiał mnie w dziwny nastrój, trochę ponury. To absurd, oczywiście, i sama nie do końca wiedziałam, jak to wytłumaczyć, ale tak właśnie było.

Nigdy przed wieczoremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz