-Rozdział 15-

245 16 7
                                    

Obejrzałam film „Teoria wszystkiego" o Stephenie Hawkingu i byłam tak poruszona życiem tego człowieka, że aż musiałam poczytać w Internecie ważne słowa, które wypowiedział. Jedno zdanie spodobało mi się szczególnie. „Ziemia jest średnią planetą, okrążającą przeciętną gwiazdę, położoną na skraju zwyczajnej galaktyki spiralnej, jednej z ponad miliona galaktyk w obserwowanej części wszechświata". Nawet tak wybitny człowiek wiedział, że nasza planeta nie jest niczym niezwykłym. A mnie dziwili się, że nie dostrzegam jej ogromnej wartości. Może byłam równie wybitna co Hawking?

No cóż, pewnie nie, ale warto czasem pocieszyć samego siebie. Bo kto inny poprawi nam humor tak dobrze jak my sami?

Trwała luźna niedziela. Z przyczyny obfitych opadów śniegu (meteorolodzy zapowiadali, że wkrótce się one skończą) Bruce postanowił zamknąć lodziarnię, bo firmy w Anglii nigdy nie były przygotowane na tego typu pogodę. Co za szkoda! Tego dnia mogłam chodzić w piżamie calutką dobę, nie martwiąc się zupełnie niczym. Już zapomniałam, jakie to uczucie, nie musieć przywiązywać wagi do wyglądu, bo w tym momencie absolutnie dla nikogo nie musiałam się starać. Podobało mi się to. Jedyne, co ze sobą zrobiłam, to uczesałam włosy, bo rosły w zawrotnym tempie i zaczynały przypominać swego rodzaju miszmasz. Sięgały mi już mniej więcej do połowy szyi i w sumie podobała mi się ta długość — nie były ani za krótkie, ani za długie i sprawiały, że moja twarz wyglądała na bardziej smukłą.

Siedziałam właśnie w swojej pracowni za zasłoną, a miękkie światło lampki otulało całą powierzchnię drewnianego stołu, przy którym pracowałam. Zajmowałam się doszywaniem rękawów do swetra, który przygotowywałam dla Caleba na święta. Pracowałam nad nim już od kilku dni, bo akurat tego zajęcia nie chciałam odkładać na ostatnią chwilę. Do przyjazdu brata zostały jeszcze niecałe dwa tygodnie, a skoro on miał mi podarować sweter, ja nie zamierzałam pozostawać mu dłużna. Tyle że sweter dla niego będzie bardziej samodzielną pracą od tego mojego, choć to w sumie nie miało znaczenia. Liczył się efekt.

Wkuwałam właśnie igłę w wełniany materiał, kiedy rozdzwoniła się moja komórka.

— Hej, Bec! — przywitała się radośnie Eileen, przedłużając śpiewnie samogłoskę w słowie „hej".

— No, cześć. Czyżby zaszczyt mnie kopnął, że tak wielka osobistość telefonuje do mnie w porze obiadu?

Parsknęła śmiechem.

— Ty to jak coś powiesz... Dzwonię, żeby zapytać, czy masz czas.

— Zależy, na co ten mój czas planujesz wkrótce przeznaczyć.

— Na coś, czego nigdy nie odmawiasz. Zakupy!

Jęknęłam cicho. Dzisiejszy dzień nie należał do tych typu mam-ochotę-wyjść-do-ludzi. Nie. Z pewnością nie.

— Ale to nie byle jakie zakupy! — ciągnęła, zanim miałam szansę się odezwać. — To przedświąteczne zakupy, na których  m u s i s z  się zjawić.

— Przedświąteczne? Zwykle robimy zakupy na święta tydzień przed nimi. Co najwyżej.

— Oj, no wiem. Ale Lindsey racjonalnie stwierdziła, że teraz w sklepach będzie mniejszy tłum. Będziemy mieć z głowy i nie wykupią nam wszystkiego.

Trwa śnieżyca, wiecie o tym?

— Aktualnie śnieg tylko lekko prószy — zauważyła. Aż wyjrzałam przez okno za zasłoną. Niestety, miała rację. Widocznie wielogodzinna zamieć akurat teraz postanowiła ustać, byśmy mogły wybrać się na zakupy.

Wzięłam głęboki oddech.

— Niech wam będzie. — Usłyszałam, jak nabiera głośno powietrza, ale szybko jej przerwałam. — Od razu mówię, że nie mam dziś nastroju na wychodzenie z domu. Będę marudzić.

Nigdy przed wieczoremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz