Rozdzał I- Loren

52 5 0
                                    

Nigdy nie lubiłam ludzi, zawsze wolałam zostać w domu, niż iść na kolejną imprezę. Nie kręciła mnie adrenalina, alkohol, papierosy, zataczający się koledzy i głośna muzyka. Naprawdę wolałam poczytać książkę czy obejrzeć jakiś fajny serial.

Nie miałam więc problemu z samotnością, lubiłam ją. Nigdy nie narzekałam na brak znajomych, których naprawdę nie miałam. Znałam ludzi, ale oni mnie nie i to mnie nie martwiło.

Wszystkie przerwy w podstawówce i gimnazjum przesiedziałam na słuchaniu muzyki i czytaniu kilkakrotnie książek z ubogich szkolnych bibliotek.

Nie chodziło o to, że bałam się ludzi i trudno było mi nawiązywać relacje. Po prostu ich nie lubiłam, uważałam, że większość to niewarte przygłupy, którzy śmieją się ze wszystkiego, nie mają swojego zdania i są próżni. Dzisiaj każdy patrzy na pieniądze, na to jak wyglądamy. Nie mając znajomych nie musiałam się tym przejmować.

Nie byłam jednak samotna. Mam naprawdę wspaniałych rodziców, na których zawsze mogę polegać. Są oni moimi najlepszymi przyjaciółmi. Jestem jedynaczką, więc zawsze byli we mnie wpatrzeni.

Całe moje życie było spokojne, bezstresowe i przyjemne. Lubiłam je. Wszystko jednak obróciło się do góry nogami, gdy do sąsiedztwa wprowadziła się Madeline, a ja poszłam do liceum.

Mieszkam niedaleko od nowej szkoły i znam dobrze okolicę. Nie mam więc problemu ze spóźnieniem na pierwszą lekcję. Nie mogę jednak uznać tego za zaletę, gdyż nigdy nie mam wymówki na przespanie budzika.

Zbliżał się pierwszy dzień szkoły, wszystko miałam już przygotowane. Nowy plecak z granatowym breloczkiem, pastelowe mazaki, zestaw cienkopisów, zeszyty, a nawet podręczniki. Zawsze muszę mieć wszystkimi dopięte na ostatni guzik.

Wieczorem wyprasowałam sobie czarną sukienkę z białym kołnierzykiem i dobrałam biżuterię. Jak zawsze klasycznie- białe perły, które dostałam od dziadków na 16 urodziny. Położyłam się wcześniej, by zdążyć na 10 na apel.

-Loren, wstawaj jest 7! Robię jajecznicę!- krzyknęła moja mama, jak zwykle budząc mnie przed budzikiem
- Już idę- odpowiedziałam jeszcze zachrypniętym głosem

Jak zwykle piękne, królewskie śniadanie. Jajecznica, boczek, twaróg, pokrojone świeże warzywa i idealnie posłodzona herbata. Moja mama jest specjalistką od śniadań. Tylko ona u nas w domu je przygotowuje. Reszta należy do mojego taty. Można więc powiedzieć, że ma gorzej, ale tata prowadzi ogromną firmę kateringową, więc nie musi przejmować się gotowaniem.

Zjadłam, wzięłam szybki prysznic i wysuszyłam głowę. Ubrałam się w sukienkę, a włosy spięłam w idealnie ulizany kok. Zrobiłam lekki, ale staranny makijaż. Lubię się malować, ale nigdy nie przesadzam. Uważam, że mniej znaczy więcej, a naturalność jest podstawą w moim makijażu. Ma być ładnie i z klasą. Nałożyłam korektor pod oczy, zasłaniają moje cienie, lekki podkład i róż. Lekko musnęłam policzki rozświetlaczem, wyczesałam brwi i podkreśliłam końce rzęs. Ubrałam rajstopy, niskie szpileczki, nową torebkę, którą tata przywiózł mi z Paryża i ruszyłam do wyjścia.

Rodzice posypali mnie jeszcze komplementami, a tata zawiózł pod same wejście do szkoły.

Czułam na sobie wzrok. Czy już nikogo nie podważą rodzice? Wiem, że może trochę przesadził, stając wielkim mercedesem przed samym wejściem, ale nie znaczy to, że muszą się na mnie gapić.

A może się rozmazałam? Przyspieszyłam więc kroku i szybko znalazłam najbliższą łazienkę. Wszystko było w porządku. Maskara na swoim miejscu, kosmyki włosów nie odstawały, a sukienka idealnie przylegała. Chodziło więc chyba o tą podwózkę.

Nie znałam nikogo, więc pośpiesznie ruszyłam do auli i zajęłam miejsce w ostatnim rzędzie wytyczonym dla klasy 1a.

Rozszerzałam matematykę i fizykę. Lubiłam te przedmioty. Wiem, niektórzy uważają mnie za nienormalną, ale one jakoś zawsze mi dobrze wchodziły. Poza tym, rozumiejąc je nie musiałam się dużo uczyć, nie miałam problemu z wbijaniem w siebie regułek, które i tak zawsze wypadają z głowy. Nie lubię więc biologii czy historii. Jest tam tyle zagmatwanych faktów, które mieszają się ze sobą, doprowadzając do szaleństwa.

Moja klasa zaczęła się zbierać. Miałam już wcześniej listę osób, więc ostatni tydzień wakacji spędziłam na obczajaniu ich na Facebooku i Instagramie.

Zauważyłam blondynkę, która ma profilowe z filtrem w motylki ze Snapchata, wysokiego bruneta w okularach, który jest piłkarzem i wysoką brunetkę, Madeline, której imię chyba jako jedyne zapamiętałam, bo tak ma na imię moja mama.

Miałam ładne dziewczyny w klasie. W gimnazjum czułam się dość pewnie, tutaj jestem trochę zmieszana. Nie uważam, że jestem brzydka, lubię siebie. Jestem dość niska, mam blond włosy i duże niebieskie oczy, przez które czasem nazywają mnie husky, bo to naprawdę intensywny niebieski. Nigdy za to nie lubiłam swojej karnacji. Po wakacjach za granicą wszyscy zawsze pytali moich rodziców czy byłam tam z nimi. Oni zawsze mieli piękną opaleniznę, a ja pozostawałam bladym tyłkiem.

Na sali było dość głośno, każdy zajmował miejsca i z podekscytowaniem rozglądał się po sali. Nagle wszyscy zamilkli, gdy usłyszeliśmy uderzający o scenę stukot szpilek Pani Dyrektor Chester. To trochę wychudzona blondynka z wielkimi fioletowymi okularami. Znałam ją, przyjaźni się z moją babcią od dzieciństwa.

Apel nie trwał długo i po około 20 minutach ruszyliśmy do swoich klas. Szłam sama za tłumem, by dojść do słynnej klasy 72, w której podobno nie jedna para straciła cnotę. Nie rozumiem tego. Jak można zrobić to w szkole?! Nie dość, że to nieodpowiedzialne, to głupie. Dlaczego chcą się stresować, że jakiś nauczyciel może zaraz zapukać do drzwi?

Do sali weszłam ostatnia, więc usiadłam przy jedynej wolnej ławce, przy której nikt nie siedział. Moja wychowawczyni to Pani Christina, uczy matematyki, więc będziemy z nią spędzać większość lekcji. Zaczęła sprawdzać obecność. Nazywam się Bridge, więc zawsze jestem na początku dziennika. Pani Chrisina zatrzymała się jednak w połowie listy, gdy wyczytała Madeline Nilbertson.

Wszyscy na siebie popatrzyli, bo to trochę dziwne, że ktoś jest nieobecny w pierwszy dzień szkoły.

W tym momencie do klasy wbiegła wysoka, naprawdę ładna brunetka. To była chyba ta Madeline. Miała na sobie serio wysokie szpilki, na których nie wiem jak mogła biec i obcisłą, podkreślającą kształty, ale wciąż odpowiednią do uroczystości sukienkę. Miała idealne, białe zęby i prezentowała się naprawdę nieziemsko.

- Dzień dobry, naprawdę strasznie przepraszam za spóźnienie. Po apelu zupełnie zgubiłam się w tłumie i nie mogłam was odnaleźć. Naprawdę bardzo przepraszam. - powiedziała ze skruchą Madeline
- Nic się nie stało, dużo cię nie ominęło, zajmij miejsce- powiedziała nasza wychowawczyni, wskazując na miejsce obok mnie.

Madeline wydawała mi się bardzo sympatyczna, ale nie w moim typie. Ona była taka wesoła, uśmiechnięta, tryskająca energią, a ja cicha, spokojna i pewnie sprawiająca wrażenie niedostępnej. Chciałam ją poznać, co było trochę dziwne, bo ja przecież nie przepadam za ludźmi, ale ona miała w sobie coś, co przyciągało.

Usiadła obok mnie i podała mi rękę

-Część, jestem Madeline.

Hot chocolateWhere stories live. Discover now