Piekło. Nie że Piekło, że miejsce, gdzie budowane są kamienice dla tych najbardziej grzesznych i pozbawionych kręgosłupa moralnego (bo nie mieć tego anatomicznego to słabo trochę) jednostek.
Bardziej chodziło o piekący ból, który promieniował i kumulował w sobie wszystko i nic, będąc wszystkim i niczym jednocześnie. Przyćmiewał każde najmniejsze doznanie, dominując wszystko w jego ciele, wprawiając w nieznośne pulsowanie. Niech spierdala być wszystkim i niczym gdzie indziej.
Atsumu czuł go całym ciałem i każdym mięśniem. Ból wypełniał wszystkie tkanki budujące inne struktury i komórki, z których były tkanki.
Wszystko pulsowało, jak gdyby chciało pokazać, że jest żywe, że ma swój własny pierdolony puls, który przyspieszył do niebezpiecznie wysokiego poziomu i wprawiał krew w tak zajebistą cyrkulację, że parzył sam fakt jej posiadania. Kurwa, niech to się skończy.
Krew piekła i piekło ciało i świadomość, że zjebał to, co jeszcze wczoraj mogło mieć jakiś potencjał. Nie potrafił już spojrzeć na drugą stronę boiska, więc po prostu ruszył się z miejsca w kierunku zgoła przeciwnym, niż zawsze i w zupełnie innym celu niż zazwyczaj.
Na ogół biegł do Kiyoomiego, wysłuchując jego narzekania i przycinek, jakimi go obdarzał (czasami coś go ruszało, czasami nie) i prosił o wykorzystanie szansy na cofnięcie tego, co zrobił.
Sama świadomość, że istniała zawsze jakaś szansa na przywrócenie rzeczy do stanu poprzedniego, była pokrzepiająca i dawała przyjemne poczucie, że zawsze może cofnąć to, do czego doprowadziła go jego pieprzona ambicja. Ale nie chciał już tego powtarzać.
Szedł szybkim krokiem, nie zważając na to, że piekło i zmierzał przed siebie bez większego powodu (czy zawsze coś musi mieć jakoś powód?).
Po prostu szedł, wbił ręce w kieszenie, żeby je ukryć i zapomnieć, że właśnie nimi wygrał tego wieczoru trzy jebane razy, zawodząc zarówno Sakusę, jak i swoją złudną nadzieję, że wczorajszy dzień był jakimś krokiem naprzód. Chuja nie naprzód, bo cofał się już od dłuższego czasu, tylko nie chciał tego zauważyć.
Dlatego szedł teraz chodnikiem, depcząc po liniach i nie zważał na to, że kiedyś próbował w jakikolwiek sposób je omijać. Było już za późno na omijanie linii i udawanie, że będzie dobrze i że ma to w ogóle jakiś sens. Szedł tylko po liniach, bo i tak nie miało to najmniejszego znaczenia.
Nawet perspektywa wykorzystania ostatniej posiadanej szansy nie miała już sensu. Dwie poprzednie wprowadziły jedynie chaos w jego odczucia i skomplikowały ich relację, więc następna wymyślona przez chłopaka prośba mogła być jeszcze gorsza w skutkach. Dlatego Miya nie zamierzał nawet o nią prosić.
Gdyby na samym początku wiedział, na co się zgadza, zapewne odmówiłby tej pierdolonej zabawy, czy jakkolwiek by to inaczej nie nazwać. Najzwyczajniej w świecie zakończyłby to, kiedy jeszcze nie czuł w sobie tego wszystkiego, kiedy o nim myślał.
Ale teraz niestety to czuł i było już za późno, a wszelkie nagromadzone emocje piekły i nie chciały odpuścić.
Blondyn wbił wzrok w niebo, jakby szukając w nim sposobu na stłamszenie wyrzutów sumienia, że znów kogoś zawiódł, bo zagłuszenie trawiącego go od lat problemu było ważniejsze i bardziej naglące.
Niebo jednak pełne było jasnych punkcików, które obserwowały go milczące, kiedy on złamał daną chłopakowi dzień wcześniej nadzieję. Niech spierdalają milczeć gdzie indziej.
W akcie braku jakiejkolwiek podpowiedzi, że strony gwiazd zerknął z wyrzutem na księżyc. A Księżyc wyjątkowo pięknie świecił tej nocy. Niech on też się pierdoli.
CZYTASZ
Siedem ostatnich ~ Sakuatsu
Fanfiction❝Był to pierwszy raz, kiedy nie czuł się samotny w swoim pokoju pomimo sztalugi, która przypominała mu o minionych dniach i nienaprawionych nigdy błędach. Pierwszy raz zaraz po pierwszej wygranej, która przybliżyła jedynie koniec tej znajomości.❞ ◆◆...