X.

86 4 0
                                    

Zaraz po zakończeniu rozmowy z Candy'm, wróciłam do swojej sypialni, kładąc się na lekko niewygodne łóżko. Myślałam, że Klaun nie da mi dzisiaj usnąć, ale nasza rozmowa wcale nie była taka długa. Przytoczyłam mu słowa  Kage, a ten zaśmiał się i określił go słowami: naiwny prawiczek. Następnie rozczochrał mi włosy i wyszedł z budynku, znikając. Ja za to weszłam jeszcze do salonu i sprawdziłam czy Smiley śpi. Mężczyzna wtulił się mocno w kocyk którym go przykryła i cicho chrapał. Czasami nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo udawał kogoś kim nie jest. Po czarnowłosym można się było spodziewać wszystkiego. Był impulsywny, agresywny, zafiksowany na punkcie operacji, funkcjonowania ludzkiego ciała. To ostatnie odbierało mu resztki zdrowego rozsądku i stawał się kimś, kogo nie chciałam nigdy poznawać.

Pamiętam początki naszej znajomości. To było takie ludzkie i zwyczajne, ale tego potrzebowałam. Był inteligentny, rezolutny, a jego cały charakter pociągał mnie cholernie mocno. No i był przystojny. Może nie tak jak Jason, nie miał w sobie tej elegancji i wyjątkowości, ale mimo to ciężko było nie zawiesić na nim wzroku. Gęste, wiecznie rozczochrane włosy i piwne oczy, które przez mocne światło, stawały się wręcz czerwone. Nie należał do umięśnionych osób, bardziej swoją sylwetką przypominał anorektycznego Jeffa, niż lekko ubitego Tima, ale mimo to miał dużo siły, nieraz udowadniając to, przenosząc różne kartony, czy inne sprzęty, kiedy ja ledwo byłam w stanie podnieść je kilka centymetrów nad ziemią, żeby po chwili upadły z hukiem. Ale był szalony i nie potrafił się wyhamować tak jak moi bracia czy Jason. U niego zły dzień powodował, że potrafił zrobić mi krzywdę. Po prostu krzywo spał i coś mu nie pasowało w jego świecie. Tak jak Jason, ponad wszystko cenił swoją prywatność i zabawki, przez co aby wyprowadzić go z równowagi trzeba było spełnić wszystkie aspekty i do tego jeszcze trafić w moment, kiedy musi zamienić się w Lalkarza, aby nadać lalką wymaganych cech. Tak Smiley zachowywał się agresywnie, dla samego zachowania się agresywnie. Ale nadal potrafiłam w nim dostrzec normalnego człowieka, który potrzebuję odrobiny ciepła. A moim ciepłem był ten kocyk, do którego się tulił i zapewne śnił o wycinaniu narządów i taplaniu się w nich do brzmienia Bacha. On potrzebował zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym i wyciszenia jego emocji, bardziej niż ja.

Dlatego kiedy już trafiłam po całym dniu emocji, od razu zmógł mnie sen. Niestety był lekki, a kiedy chociaż na chwilę udało mi się odprężyć, słyszałam krzyk Willa. W panice otwierałam oczy, obracałam się na drugi bok i zasypiałam znowu, aby po chwili usłyszeć jego krzyk. Tak bliski i prawdziwy, jakbym znowu go słyszała, jak tamtej pamiętnej nocy.

-Dlaczego mi nie pomogłaś?- Spojrzałam na stojącego przede mną Willa. Jego blond loki rozwiewał ciepły wiatr. Uśmiechnęłam się do niego smutno, a po moim poliku spłynęła pojedyncza łza. Pokiwałam przecząco głową, nie wiedząc co odpowiedzieć.

-Mówiłam, żebyś nie wychodził.- Wyszeptałam, wyciągając w jego stronę dłoń. Niebo jednak nagle spochmurniało, a zamiast ciepłego deszczu, zerwała się wichura. Drzewa wyginały się nad nami, a między ich gałązkami nagle pojawiły się setki kruków.

-To wszystko twoja wina.- Powiedział cicho i w tym momencie jego ciało zostało zaatakowane przez ptaki. Krzyk który wydobył się z jego ust uderzył we mnie z taką siłą, że upadłam na kolana. Widziałam tylko setki dziobów ptaków, które rozrywały jego ciało na kawałeczki. Płakałam, nie mogąc nic zrobić. Nagle jeden z ptaków spojrzał na nie, przekrzywiając swój łebek. Sekundę później wleciał we mnie...

A ja obudziłam się łapiąc zachłannie powietrze. Przed moją twarzą stał Kagekao. Cicho pisnęłam i odsunęłam się na drugi koniec łóżka. Jednak kiedy zamrugałam powiekami kilka razy, on zniknął.

-To tylko zły sen.- Wyszeptałam, biorąc kilka głębszych oddechów. Mimo świadomości, że to tylko moje urojenia, byłam cała spocona i trzęsłam się. Z twarzy starłam łzy, a następnie wstałam z łóżka. Na swoje ramiona narzuciłam długi kardigan, w końcu miałam na sobie tylko koszulkę i majtki. Nie zakładałam kapci, bo nie mogłam ich znaleźć. Zostałam przy ciepłych skarpetach.

I Fear No DeathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz