XVII.

61 2 0
                                    

Nie wiem czego oczekiwałam po tym miejscu, ale gdzieś wewnątrz pragnęłam przynajmniej znaleźć jakiś przedmiot pozostawiony po nich. Jednak nic nie było, a ja stanęłam w punkcie bez wyjścia.

-Kurwa mać.- Wyszeptałam, przechodząc między ludźmi jednym z mniej uczęszczanych ścieżek w parku. Miałam załamanie i to nie podlegało żadnej dyskusji. Od godziny rozdrapywałam przedramiona, w niektórych miejscach już ciekła krew, która równie szybko jak się pojawiała znikała. Moja regeneracja działała cuda.

Chciałam chyba zniknąć, zamknąć się w swoim pokoju, wejść pod kołdrę gdzie wieczorem do mojego pokoju wpadliby bracia, obrzucili mnie wyzwiskami i kazali się ogarnąć, a potem całą noc zamęczaliby mnie starymi filmami na kasetach. Ale byłam w kompletnie nieswoim miejscu, szłam przed siebie nie wiedząc gdzie się podziać. W kieszeni miałam telefon z pięcioma procentami baterii i jednym numerem, numerem do Jasona. Mogłam zadzwonić, przyleciałby tu po mnie i zabrał mnie do Francji. Ale nie mogłam na to pozwolić, przecież obiecałam odnaleźć braci, do jasnej cholery.

W końcu nie wytrzymałam i usiadłam na jednej z ławek i założyłam na głowę kaptur. Zaczęło robić się zimno, a ja pomimo braku serca, nadal bałam się o przeziębienie, które było jedną z najbardziej abstrakcyjnych rzeczy w moim nieżyciu. Po chwili na ławce przede mną usiadł przygarbiony chłopak z futerałem na gitarę. Położył go na ziemi i zaczął powoli rozpinać zamek. Widziałam jego dłonie, całe poranione, obdarte i owinięte plastrami. Wzdrygnęłam się, nie lubiłam kiedy ktoś miał poranione dłonie. Jason miał je zawsze zadbane. Idealnie przycięte paznokcie, nieskazitelna płytka, jasna skóra bez żadnych skaz i te subtelne ruchy, które idealnie pasowały do jego aparycji artysty. Oprócz momentu kiedy zamieniały się w czarne szpony, wtedy na samą ich myśl czułam ból w całym ciele.

Mężczyzna po chwili wyciągnął gitarę i ustawił ją na udzie, przymierzając na gryfie kilka chwytów. Na głowie miał kaptur, ale mimo to widziałam na jego twarzy podłużną bliznę, która ciągnęła się od górnej wargi, do końca brody. Nie wyglądał jakby był człowiekiem. Jednak nie skupiłam się teraz na tym, a na brzmieniu jego gitary, która po chwili zaczęła wydawać z siebie pojedyncze dźwięki, które złączyły się w jedną melodię. Brunet zaczął też cicho śpiewać, jednak nie byłam w stanie dosłyszeć jego słów. Tylko imię Coraline, wybijało się między brzmieniem instrumentu. Nagle jednak przestał grać, wyciszył gitarę, a ja skamieniałam, patrząc się na jego następny ruch. Wziął zamach i uderzył o wszystkie struny, których huk sprawił, że na moim ciele pojawiły się ciarki.

-Coralino, piękna jak słońce. Wojowniczko o gorliwym sercu, o włosach jak czerwone róże, jak miedziane nici, te bezcenne. Kochanie, przybliż je do mnie. Jeśli usłyszysz śpiew dzwonów, ujrzysz płaczącą Coralinę , która bierze ból innych i zabiera go w głąb siebie.- Zaśpiewał głębokim głosem z delikatną chrypką, a ja poczułam jak w moich oczach stają łzy. Zaczęłam cała drżeć spoglądając na niego z nieukrywanym smutkiem i chęcią ucieczki. Jednak musiałam tutaj zostać i wysłuchać tego do końca.- I powiedziałem Coralinie, że może dorosnąć. Wziąć swoje rzeczy i odejść, ale ona czuje, że jakaś bestia trzyma ją w klatce i pokrywa drogę przed nią minami i powiedziałem Coralinie, że może dorosnąć wziąć swoje rzeczy i odejść, ale Coralina nie chce jeść, Coralina chciałaby zniknąć.- Po moim poliku spłynęła jedna samotna łza, a ja wzięłam głęboki wdech. To nie była przypadkowa osoba, nie śpiewała przypadkowej piosenki. On miał mnie odnaleźć, usiąść przede mną i to zaśpiewać, upewniając się że tego słucham. Mogłabym odejść i mu to udaremnić, ale wiedziałam że muszę tu zostać i tego wysłuchać. - I Coralina płacze, Coralina się lęka, Coralina chce morza ale boi się wody, a może morze jest w niej? I każde słowo jest jak topór, rozcięcie na plecach. Jak tratwa która płynie po wzburzonej rzece, a może rzeka jest w niej?

I Fear No DeathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz