𝟏𝟑. 𝐈 𝐃𝐨 𝐍𝐨𝐭 𝐔𝐧𝐝𝐞𝐫𝐬𝐭𝐚𝐧𝐝 𝐆𝐢𝐫𝐥𝐬.

906 43 1
                                    

- Co ty sobie wyobrażasz? - krzyczała do mnie Ester, gdy siedziałam w pokoju wspólnym po odbytym szlabanie.

Nie odpowiedziałam jej, tylko wciąż patrzyłam na poruszający się, w kominku ogień.

Na szlabanie musiałam wyczyścić wszystkie nocniki w skrzydle szpitalnym, bez użycia czarów! Byłam bardziej, niż wściekła, a ona nie ułatwiała mi całej beznadziejnej sytuacji.

- Po co broniłaś Granger? Robisz sobie w Snape'ie jeszcze większego wroga! - ciągnęła zdenerwowana.

Martwiła się o mnie. W pewnym sensie.

Nie chciałam się z nią kłócić, lecz nie potrafiłam przyznać jej racji. Przeprosić. Miała problem o taką głupotę.

Teraz, zrobiłabym to samo.

- Jasne! Nie odzywaj się, bardzo dobrze. Spraw, żebym wyglądała jak wariatka!
- wykrzykiwała z wyrzutem w głosie. - Idź do tej Granger. Ona przyjmie Cię z otwartymi ramionami!

Była zazdrosna?

Aż uśmiechnęłam się w duchu na tę myśl.

Nie zauważyła, kiedy reszta naszych znajomych weszła do Pokoju Wspólnego.

- Skończyłaś? - zapytałam spokojnie.

Ester zrobiła się jeszcze bardziej czerwona na twarzy i już chciała zacząć krzyczeć, lecz przerwała jej Alice...

- A między wami, co się stało? - zapytała, Alice, odsuwając się jak najdalej od Ester.

Ester była zazwyczaj opanowaną osobą. Myślała trzeźwo i racjonalnie. Jednak, gdy już się z kimś kłóciła, to angażowała w to nie tylko słowa i mimikę twarzy, ale także przedmioty różnej wagi i ostrości.

- Wy się jeszcze pytacie, o co poszło? - Ester już chciała zacząć swój wywód, lecz przerwał jej Matt, kładąc jej rękę na ramieniu.

Biedny chłopak nie przypuszczał, że w akcie obrony, Ester mogła stać się bardzo niebezpieczna.
Złapała go za dłoń i wykręciła nią tak, że stał tyłem do niej i jęczał z bólu.

- Na Merlina, Matt! Przepraszam! Nie wiedziałam, że to ty... Tak bardzo Cię przepraszam. Nie chciałam... - zaczęła oglądać jego nadgarstek.

Matt, pomimo bólu, starał się nią zapewnić, że nic mu nie jest. Zaśmiałam się cicho i założyłam nogę na nogę.

PERSPEKTYWA DRACO:

- Jutro mecz. - Rose bardziej oznajmiła, niż zapytała.

- Dobrze, że nie będziemy musieli grać w taką pogodę. - próbował rozluźnić atmosferę Theodore, który był obrońcą.

Z nas, w drużynie byłem tylko ja, Nott i od niedawna Rose.

Na dworze było urwanie chmury. Przez ten deszcz nie dało się nic zobaczyć. Krople spadały tak prędko i gwałtownie, że zlały się w jeden głośny szum. Co prawda, tu w lochach, woda zupełnie zagłuszała wszystko, co działo się na powierzchni, jednak w trakcie lekcji ciężko było się skupić, gdy na zewnątrz był taki armagedon.

A jutro miało się dziać to samo.

- Też tak uważam. - powiedziałem dumnie, a Rose wysłała mi nienawistne spojrzenie.

Może nie zachowałem się w porządku, ale kto to robił? To Marcus namówił mnie do tego, żeby udawać obolałą rękę dla dobra drużyny.
Plan był dobry. Nie mogliśmy grać bez zawodnika. Na pozycję szukającego nie mogli wstawić losowego gościa.
Granie w taką pogodę było samobójstwem.

•ᴘʀᴢᴇᴋʟᴇ̨ᴛᴀ ʙʟᴀᴄᴋ•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz