Zegarek na jej telefonie wskazywał godzinę siódmą. Zwlokła się z łóżka mając w planie opuścić jak najszybciej mieszkanie wynajęte przez Nicka. Zostawiła go śpiącego w penthouse'ie pozostawiając po sobie tylko karteczkę : „Przepraszam, że nie zostałam na śniadanie ale musiałam wrócić, przygotować się do balu zimowego". Wsunęła się niezauważalnie do windy, po drodze, w pośpiechu, zakładając na siebie ubrania zeszłej nocy.
Jak to powiedziałaby Jessica, widząc przyjaciółkę wymykającą się z hotelu: „walk of shame Lauren Moore", uśmiechając się przy tym wybitnie sztucznie. Ale skoro Jess spała smacznie w apartamentowcu swojego ojca, nikt nie mógł zauważyć Lori wsiadającej do czarnego jeepa niedaleko The Surrey. Odpaliła sobie papierosa i uchylając okno auta, trzymała kierownicę. Maksymalnie zgłośniła melodię w samochodzie, tak że w tym momencie dudniła jakaś piosenka Lany del Rey, a dziewczyna wyśpiewywała tekst. Jej melodyjny, wyćwiczony przez lata praktyki, głos wybrzmiewał niczym hymn.
-Hot summer days, rock and roll, the way you play for me at your show - nuciła, wczuwając się w piosenkę, płynącą z głośników. -Dear lord, when I get to heaven, please let me bring my man, when he comes tell me that you'll let him in- a jej smukłe palce wystukiwały rytm melodii na kierownicy. Cieszyła się przy tym jak dziecko.
W ten śpiewny sposób dotarła do domu. Odstawiła samochód do podziemnego garażu, dostrzegając, że srebrny McLaren Chrisa czekał gotowy do jazdy. Oznaczało to, że chłopak wrócił. Zadowolona zamknęła swoje auto pilotem i weszła do windy, która miała ją zawieźć na najwyższe piętro do mieszkania. Wjeżdżała licząc na to, że jej matka jeszcze śpi. Trzymała kciuki, tak, że palce jej zbielały od mocnego zaciskania. Czuła w brzuchu lekką gulę, która mogła oznaczać tylko kolejny stres. Miała nadzieję uniknąć zrzędzenie matki dotyczące spania poza domem w przeddzień tak ważnego wydarzenia towarzyskiego. Niestety, przeliczyła się. Gdy tylko drzwi windy otworzyły się z cichym dzwonkiem, świadczącym o dotarciu na piętro, a dziewczyna weszła do salonu, na błękitnym fotelu ,w szlafroku siedziała pani Moore.W jednej ręce trzymała kawę, zaś w drugiej, jak miała w zwyczaju, drukowane wydanie New York Times. Kochała czytać gazety w wersji papierowej, choć Lauren już od jakiegoś czasu namawiała ją na przejście do wersji elektronicznej, uparcie trzymała się jak to mówiła „swojej jedynej porannej przyjemności". Na nosie dumnie leżały okulary, w srebrnej, drucianej oprawie, podkreślając tylko powagę pani Moore.
Rudowłosa weszła pewnie do pokoju ale gdy tylko to zrobiła, prawie natychmiast pożałowała swojej nieprzemyślanej decyzji. Gdyby mogła, popukałaby sobie w czoło, albo przyłożyła z otwartej dłoni. Już miała się odwrócić i niespostrzeżenie iść do swojej sypialni, gdy jej matka, nie odrywając wzroku od swojej lektury, spokojnym głosem zaczęła - Lauren, usiądź.
Dziewczyna spojrzała się na nią lekko zaskoczona, ale zrobiła to, o co została poproszona i usadowiła się na żółtym fotelu znajdującym się na przeciwko, tak aby okazać należyty szacunek swojemu rozmówcy.
- Z kim zamierzałaś iść na bal zimowy?- zapytała. Jej zimny, spokojny głos odbił się od rudowłosej echem. Lauren podejrzewała, że czytała teraz kolumnę wiadomości, a to było znacznie ciekawsze niż patrzenie na swoje dziecko. Uśmiechnęła się lekko.
-Myślałam, że Christofer ze mną pójdzie- odezwała się wreszcie.
-Och, jak dobrze, że zaaranżowałam Ci parę- nagle pani Moore podniosła się z fotela i odłożyła gazetę. Stanęła na przeciwko córki. -Pamiętasz może państwa Blaese? Och oczywiście, że pamiętasz- powiedziała nawet nie pozwalając Lauren dojść do słowa- otóż wpadłam niedawno na Kristin, z resztą na 5th Avenue. Okazało się, że ich syn również nie ma z kim pójść! - wykrzyknęła uradowana. "Wczoraj..." poprawiła ją w myślach nastolatka. Nagle dotarło do niej, co powiedziała pani Moore. To opóźnienie mogło być spowodowane paroma aspektami, w tym jednym z najważniejszych: niedowierzaniem. Spojrzała na nią z lekko zaskoczoną, choć może i przepełnioną wściekłością, miną. W głębi duszy liczyła na to, że pani Moore nie zaplanowała czegoś, czego finalnie obie będą żałować.
CZYTASZ
Beautiful game
Teen FictionLeżała na plecach spoglądając na swoje świeżo pomalowane paznokcie. Lubiła kolor czerwony. Wydawał się jej kobiecy. Było chwilę po północy a ona leżała w różowej satynowej bluzeczce na ramiączka i spodenkach w tym samym odcieniu pudrowych cukierków...