IX

27 3 0
                                    

 Siedział spokojnie we własnym pokoju malując kolejny obraz. Przesuwał pędzlem delikatnie po płótnie, zostawiając na nim drobne ślady po farbie. Usadowił się wygodnie na podłodze przed drewnianą sztalugą, którą dla własnego komfortu obniżył. W pokoju wybrzmiewała kolejna pianistyczna wersja jakiejś popowej piosenki, którą zwykła słuchać Lauren z Jessicą, kiedy jechały samochodem. Uważał, że tego rodzaju piosenki w oryginale są nudne i tylko obniżają gust muzyczny, dlatego z głośników płynęły dźwięki klawiszy. Zanurzył pędzel w czarnej farbie. Zwykł malować kobiece ciała, przedstawiać je w różnych seksualnych pozycjach, przeróżnych pozach, do których sam doprowadzał wiele kobiet. Lubił wpatrywać się w nie, gdy sprawiał im przyjemność, kiedy oddychały głośniej. W jego pokoju przy białych ścianach stało mnóstwo takich dokończonych dzieł. Kiedy zapraszał jakieś dziewczyny do siebie, co trzeba przyznać robił rzadko, ponieważ to raczej one prosiły, żeby przychodził do nich, zachwycały się czarno-białymi obrazami. Szeptał im wtedy na ucho, że może je namalować na co próżne, godziły się bez mrugnięcia okiem. Chciały wiedzieć jak on je widzi, jak dostrzega je wzrok artysty. W którymś momencie dochodziło do zbliżenia między malującym a malowaną, uwodzoną przez artystyczne dźwięki pianina, spojrzenia rzucane przez chłopaka, uśmiechy, żarty. Takie łatwe dziewczyny jednak szybko go nudziły. Oprócz ciała, nie miały niczego do zaoferowania, co mogłoby zainteresować. Były zapatrzone w siebie, głupiutkie, próżne, puste. Dla niego nie miały żadnej wartości. Włożył między wargi odpalonego papierosa. Siedział tak przed płótnem na którym powstawał portret jedynej kobiety, która zainteresowała go w swoim życiu. Opierał łokieć o kolano. Miał na sobie zwykłe, szare dresy, które lubił zakładać, gdy malował i czarny t-shirt, noszący  ślady wielu prac z użyciem farb, których gosposia nie potrafiła sprać. Z jakiegoś dziwnego powodu lubił jednak nosić tą koszulkę. Co jakiś czas malutki pędzelek lądował w kubku z brudną, szarą wodą. Obok niego stała kawa, która zdążyła już wystygnąć. Czasami zapominał, że stały blisko i namaczał pędzelek w ciemnobrązowym płynie. Paletę trzymał w pobliżu, rozrabiając na niej farby, aby uzyskać odpowiednie kolory i w razie takiego incydentu z pomyleniem naczyń,  służyła również do wytarcia narzędzia. Pracował nad obrazami całymi, wolnymi dniami. Pozwalały mu się odstresować. Szkic zaczynał nabierać coraz bardziej realnego wymiaru, gdy jego telefon zabrzęczał wyrywając go z pracy. Spojrzał na wyświetlacz urządzenia i uśmiechnął się pod nosem. Jakaś dziewczyna prosiła o spotkanie. Wiedział czego chciała. Odłożył komórkę kręcąc głową. Postanowił, że może odpisze jej później. Musiał przynajmniej w jakimś stopniu skończyć. Przez ostatnie miesiące na jego obrazach pojawiała się tylko ona. Jej niezwykle zachwycające oczy w kolorze błękitu, najpiękniejszej wody. Cudowna blada cera, naznaczona miedzianymi piegami. Niewinny uśmiech, doprowadzający go do dreszczy na całym ciele. Była elektryzująco przyciągająca. Sprawiała, że pragnął jej coraz bardziej każdego dnia. Próbował zapomnieć o różowych, miękkich ustach, uwodzicielskim spojrzeniu, dziecięcej urodzie. Wyjeżdżał z kraju, pił, bawił się jak szalony, ale pod koniec dnia, kiedy leżał w łóżku, nawet w najbardziej oddalonym mieście na świecie, myślał tylko o niej. Jego terapeutka, z którą z resztą regularnie sypiał, próbowała mu pomóc w jego obsesji, zalecając częstsze malowanie. Na początku terapia miała mu pomóc z jego problemem - seksoholizmem. Później zaczął sypiać z kobietą, której zadaniem było rozwiązanie jego trudności ale to nie było aż tak ważne.

Wszystkie jego problemy zaczęły się, gdy poznał swojego najlepszego przyjaciela. Byli nierozłączni. Zawsze i na zawsze, jak mówiła matka Chrisa, uśmiechając się, głaszcząc ich po głowach i całując chłopców w czoła. Obserwowała jak bawili się na podwórku za domem z okna, przygotowując coś do jedzenia. Potem ta sama mama, która tak czule nazywała swojego synka „swoim słońcem", ta sama kobieta, która wydała go na świat, po której odziedziczył błękitne oczy i blond kręcone włosy, odeszła z dnia na dzień, zostawiając chłopcu karteczkę, że poszła na zakupy. Ale nigdy nie wróciła. Chris przez całe życie winił się za jej odejście, twierdząc, że musiał ją jakoś rozgniewać. Znosił każde uderzenia pasem ojca, gdy tylko pytał o matkę. Brał na siebie, każde zło świata. Mało brakowało a chłopak pewnego deszczowego dnia odebrałby sobie życie. Przed tym, na szczęście uratował go jego przyjaciel- Willy. Pozwalał mu płakać, patrzył na jego słabości, na jego problemy. Czasami tulił go do siebie tak mocno, że jego koszulka była mokra od łez Chrisa. Gładził go wtedy po głowie i wsłuchiwał się w ciąganie nosem oraz szloch, tak głośny, że pies sąsiadów wył jak gdyby rozumiejąc ból dziecka. Z czasem Chris przestał płakać. Próbował być silny. Nakładał maskę, której nie zamierzał nigdy ściągać. Jedyną osobą przed kim mógł mieć wrażliwą, miękką stronę, otwierał się był właśnie Willy. Opowiadał mu o problemach ojca, o bólach związanych z dziewczynami, o braku miłości.

Beautiful gameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz