X

26 3 0
                                    

 Święto dziękczynienia stanowiło rokrocznie jedno z najważniejszych wydarzeń w kalendarzu Lauren. Co roku w ich domu na Upper Est Side odbywał się uroczysty obiad, na który rodzina Moorów zapraszała wszystkich najbliższych znajomych. Rudowłosa już od rana biegała po mieszkaniu pilnując aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Krzyczała na służbę, która krzątała się w kuchni, przygotowując dania na przyjęcie. Niebotyczne ilości jedzenia tworzyli właśnie najznakomitsi szefowie w Nowym Jorku a aromaty płynące z pomieszczenia roznosiły się po całym mieszkaniu, wchodząc nawet w najmniejsze zakamarki apartamentu. Obiad miał zacząć się o piątej, dlatego dziewczyna nerwowo przechodziła się wzdłuż jadalni poprawiając układane przez gosposię sztućce. Lauren miała na sobie różowy szlafrok z VS a jej włosy zostawiały wiele do życzenia, gdy kościste dłonie, nieskażone żadnym rodzajem pracy, wodziły po idealnie wyprasowanym obrusie. Na stole stało mnóstwo stroików w odcieniach jesiennych liści Central Parku przeplatanych złoto- czerwonymi jabłkami. Wszystko miało być w tym roku w stylu boho. Jadalnię rozświetlało światło płynące z licznych okien a także z kryształowego żyrandolu wiszącego nad stołem. Wedle jej zaleceń rozstawiono złote świeczniki z długimi świecami, po całym pomieszczeniu i w czasie kolacji miały one zapłonąć nadając bardziej przytulnego, ciepłego charakteru. Teraz jednak jej uwagę przykuło coś innego. Ze złością wpatrywała się  w talerz, który został pominięty przez Agnes. Jej złowrogie spojrzenie z zastawy przeniosło się na gosposię. Kobieta z nadwagą skuliła się delikatnie i zadrżała prawie niezauważalnie, wiedząc co ją czeka. Za nim jednak Lauren zdążyła podnieść głos, w jadalni znalazł się Chris. Stał oparty o białą framugę, a ręce miał włożone w kieszenie swoich śmiesznych, ubrudzonych farbą, szarych dresów. Na sobie miał czarny, pognieciony t-shirt, w którym zapewne jeszcze chwilę temu spał. Jego bose stopy dotykały posadzki.

-Lori, nie krzycz na Agnes. -z westchnieniem spojrzał na rudowłosą, która w tym momencie zacisnęła mocno szczękę i odwróciła się w stronę intruza. Skrzywiła się lekko wpatrując się w jego strój ale nie skomentowała tego ani słowem. Dłonie ścisnęła w pięści jakby chciała go uderzyć aż zbielały jej już i tak blade kostki ale on tylko wyszczerzył zęby. Skinął głową do gosposi, żeby zostawiła ich samych, a gdy kobieta posłusznie wykonała polecenie, podszedł do dziewczyny łapiąc ją za nadgarstki. Popatrzyła na niego nienawistnie. -Lauren, to tylko święto dziękczynienia.- pogładził ją delikatnie po policzku -nie martw się, wszystko będzie idealnie. Z resztą jak co roku- uśmiechnął się czule. Dziewczyna wyglądała natomiast jakby chciała splunąć na niego jadem. Gdyby jej wzrok mógłby zabijać, w tym momencie Chris padłby jej ofiarą.

-Ale to jest najważniejsze święto w roku!- krzyknęła na niego. Nie lubiła, kiedy nie przywiązywał uwagi do rzeczy, według niej, ważnych. Westchnął tylko ciężko. -Wszystko musi być idealne. Moja matka na mnie liczy- ostatnie zdanie wypowiedziała już ciszej, przenosząc wzrok na swoje puchate, różowe kapcie.

-Hej- chwycił ją za brodę, zmuszając żeby na niego popatrzyła. Nie wiedziała, czemu tak mu zależało. -Jeśli chcesz to ci pomogę- Chris zaśmiał się łagodnie. Jego włosy były jak zawsze idealnie ułożone, choć zapewne dopiero niedawno wstał z łóżka, o czym świadczył jego niewyszukany strój. Oczywiste było, że nie oczekiwała od niego żadnej pomocy.

-Idę upiec ciasto dyniowe- rzuciła w jego stronę  wymowne spojrzenie, a on pokiwał spokojnie głową. Odeszła jednak chyba bardziej zrelaksowana w stronę kuchni, choć wiedział, że zaraz znowu będzie słychać stamtąd krzyki. Wziął ściereczkę, którą zostawiła na stoliku przy drzwiach Agnes. Przetarł talerz- powód wściekłości rudowłosej i rzucił ją na jedno z krzeseł. Jedyne o czym marzył w tym momencie to śniadanie, dlatego poszedł się przebrać do pokoju, wziął kluczyki auta, portfel i wyszedł z mieszkania, zostawiając Lauren przygotowania.Nie było nawet opcji, żeby wszedł teraz do kuchni. Lori zabiłaby go na miejscu, gdyby tylko spróbował zaburzyć jej przygotowania.Z resztą miał przecież jeszcze do odebrania swoją przyjaciółkę, która postanowiła przyjąć jego zaproszenie pojawiając się w Nowym Jorku. Nie zamierzał jednak wspominać o tym siostrze, bo wiedział, że to tylko by ją rozzłościło. Postanowił, że postawi ją przed faktem dokonanym. W tym momencie w mieszkaniu rozległ się dźwięk przybycia windy.

Beautiful gameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz