9. Trucizna

1.9K 142 51
                                    

Od wieczornego spotkania z prezesem MIC minęło równo dziesięć dni. Spotkanie mogłam uznać za naprawdę udane. Ale to właśnie zakończenie najbardziej mi się spodobało. Poczułam się znów jak ta siedemnastolatka, która na obrzeżach miasta urządzała sobie ze znajomymi wyścigi samochodowe. Wrócenie choć na moment do tego okresu było miłym przeżyciem. 

Z Millerem widywałam się dość sporadycznie. Bywało to zazwyczaj na spotkaniach kierowników wszystkich działów, czy przelotnie na korytarzu, gdzie rzucaliśmy sobie krótkie uśmiechy. Tak jak myślałam, zostaliśmy raczej na etapie znajomych i było mi to na rękę. Czekałam jedynie, aż sprawa naszego rozwodu się rozwiąże, a każde z nas pójdzie w swoją stronę. 

Kontaktowałam się z Amandą, która spotkanie w tej sprawie z naszą dwójką zaplanowała na poniedziałek. Chciałam dowiedzieć się o postępach sprawy. Zależało nam na cichym rozwiązaniu naszego małżeństwa bez niepotrzebnych światków. Gdyby prasa dowiedziała się, że ktoś pokroju mężczyzny jakim był Miller ożenił się z przypadkową osobą w Vegas, mogłoby być nieciekawie. Dziennikarze byli harpiami i wiedziałam to, ponieważ Robin specjalizowała się w tej dziedzinie. Niektórzy byli naprawdę bezwzględni w swoich działaniach.

Sobotnie kwietniowe popołudnie zdecydowałam się spędzić z córką na placu zabaw. Ostatnio przez natłok obowiązków w pracy nie miałam dla niej zbyt dużo czasu, dlatego starałam się jej to jakoś wynagrodzić. Kilka ostatnich dni więcej czasu rzeczywiście spędzała z innymi ludźmi, niż z własną matką. 

W piaskownicy bawiło się mnóstwo dzieci. Niektóre same, inne z rodzicami. Ojcowie z synami grali w piłkę, jeszcze inni z córkami lepili zamki z piasku lub bujali na huśtawkach. W tle non stop rozbrzmiewały krzyki przestraszonych matek, których dzieci decydowały się na ryzykowne zabawy. 

Hope nie była typem dziecka, które potrzebowało kogoś innego, aby dobrze się bawić. Potrafiła zająć się sobą sama i była typem samotnika. Lubiła mieć swoją przestrzeń, a ja jej ją dawałam. Nie byłam natrętna i nie starałam się spędzać z nią każdą wolną chwilę na siłę. Przyniosłoby to wręcz odwrotny efekt od tego jaki chciałam uzyskać. 

Mogłam chcieć wynagrodzić jej stracone chwile, ale nie w ten sposób. Z doświadczenia wiedziałam, że dzieci czasem musiały zwyczajnie poczuć obecność rodzica. Nie musiał on uczestniczyć w każdym aspekcie ich życia, ale zwyczajnie być dla nich gdy tego potrzebowały. Tak starałam się też postępować.

Przed oczami minęła mi właśnie blond czupryna, biegnąca w niezidentyfikowanym kierunku. Tuż za nią podążał mały chłopiec,  przebierając szybko nóżkami. Nie zdążyła jednak przed nim uciec zbyt daleko, ponieważ zaledwie kilka metrów dalej ją dogonił. Pośpiesznie klepnął ją w ramię, po czym w zawrotnym tempie odwrócił się i zmienił kierunek biegu w przeciwną stronę.

- Berek! Teraz ty gonisz!- Wykrzyczał, biegnąc w tylko sobie znanym kierunku. Jego drobna sylwetka przemierzała kolejne metry pomiędzy krzewami.

- Zaraz cię złapie!- Krzyknęła pięciolatka i ruszyła w pościg za chłopcem.

Uśmiechnęłam się na ten widok. Widzieć radość swojego dziecka i móc się nią cieszyć. Każda matka znała to uczucie. Trzeba było je poczuć, aby móc je zrozumieć. Jak każdy rodzic chciałam dla mojego dziecka wszystkiego co najlepsze i aby niczego jej nie brakowało. Cóż, nie na wszystko miałam jednak wpływ.

Z chwilowego stanu zamyślenia wyrwał mnie jednak dźwięk dobiegający zza moich pleców, który postanowił zakłócić mój spokój. Przewróciłam oczami i powolnie sięgnęłam do tylnej kieszeni jasnych jeansów. Widząc kto dzwoni miałam ochotę odrzucić połączenie. Była sobota, a taki telefon nie zwiastował niczego dobrego. Zmusiłam się ostatkami sił, aby jednak odebrać połączenie.

Not everything stay in VegasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz