21. Marazm początku wiosny

20 3 0
                                    

         Nadszedł luty. Szkoła w końcu oficjalnie zabroniła organizacji wyjść uczniów do Hogsmeade. Większość żyje w przekonaniu, że jest to konsekwencja wypadku Katie Bell
i w zasadzie cieszę się, że tak jest. Mam wystarczająco dużo na głowie, nie potrzebuję dodatkowych pytań związanych z incydentem sprzed Bożego Narodzenia.
       Od rana, w całym zamku panuje atmosfera ogólnego podekscytowania, bo ogłoszono termin pierwszych zajęć z teleportacji. Staram się ukryć swoje przygnębienie na myśl, że znowu mnie coś ominie, ale jakim cudem niby miałem się zapisać skoro nawet nie było mnie w szkole.
       Śnieg już dawno stopniał ale wokół szkoły wciąż było jeszcze wilgotno i bardzo zimno, dlatego pierwszą lekcję teleportacji dla szóstoklasistów przeniesiono do Wielkiej Sali, z której najwyraźniej na jakiś czas zdjęto zaklęcie ochronne. Czuję z tego powodu pewien rodzaj niepokoju, ale staram się nazbyt nie roztrząsać problemu. Co niby mogłoby się stać w godzinę i to w dodatku pod okiem instruktora wysłanego do szkoły prosto z ministerstwa?
       Zatrzymuję się przy drzwiach wyjściowych naszego pokoju wspólnego.
-Zapomniałeś czegoś?- pyta ze zdziwieniem Will, który należy do tego grona uczniów, którzy wprost emanują podekscytowaniem na myśl o teleportacji.
-Nie, ale ty chyba zapomniałeś, że nie miałem jak zapisać się na te zajęcia- mówię nieco zbyt sarkastycznie przez co zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Chciałbym móc lepiej udawać, że wcale nie jest mi żal, że opuszczam coś tak ważnego.
       Will przewraca oczami i zaczyna się śmiać co nieco mnie dezorientuję.
-Nie zapomniałem- mówi i ciągnie mnie w stronę tablicy wiszącej na ścianie przy drzwiach- Wybacz, byłem pewien, że już ci o tym mówiliśmy- wskazuje na kartkę wiszącą dokładnie pośrodku tablicy. Nagłówek na samej górze informuje, że jest to lista osób chętnych 
w uczestniczeniu w zajęciach z teleportacji.
       Dostrzegam pochyłe pismo Willa przy numerze czternaście i…
-Powiedzieć, że jestem zaskoczony to za mało- mówię będąc bardziej  pod wrażeniem niż sytuacja by tego oczekiwała.
-Nawet przez moment, nie brałem pod uwagę możliwości, że już nie wrócisz- mówi pogodnie Will- A teraz chodźmy bo nie mam ochoty się spóźnić.
Nim chłopak całkowicie odciąga mnie na bok, rzucam ostatnie spojrzenie na swoje nazwisko wypisane starannie pod numerem piętnaście.
       Kiedy wchodzimy do Wielkiej Sali okazuje się, że wszystkie stoły zniknęły. Pomieszczenie wydaje się być jeszcze większe niż zazwyczaj. Deszcz bębni głośno o szyby okien a nad naszymi głowami lewitują ciemne, burzowe chmury. Zupełnie jakby za moment miało zacząć padać również tutaj. Ustawiamy się razem z innymi przed profesor McGonagall, Snapem, Flitwickiem i Sprout- naszymi opiekunami domów i jakimś niskim mężczyzną, który chyba jest tym instruktorem z ministerstwa.
        Mężczyzna wygląda bardzo...dziwnie? Ale w taki intrygujący sposób. Ma niemal całkiem przeźroczyste rzęsy, rzadkie czarne włosy  i w ogóle cały jest jakiś bezbarwny i wiotki jakby zaraz miał go porwać wiatr. Można powiedzieć, że jest wręcz stworzony do teleportacji, a sądząc po jego posępnym wyrazie twarzy, nie pała zbyt dużym entuzjazmem przed dzisiejszymi zajęciami.
        -Dzień dobry- wita nas instruktor. Wszyscy uczniowie już przybyli, a opiekunowie domów zarządzili ciszę- Nazywam się Wilkie Twycross i przez najbliższe dwanaście tygodni będę waszym ministerialnym instruktorem teleportacji. Mam nadzieję, że w ciągu tego czasu zdołam was przygotować do egzaminu na prawo teleportacji…

      -Malfoy, bądź cicho i uważaj!- zdenerwowany głos profesor McGonagall rozchodzi się po sali. Wszystkie głowy odwracają się w stronę trójki ślizgonów, którzy teraz wyglądają jakby ostatnie czego chcieli to znajdować się w pomieszczeniu pełnym innych uczniów.
Nie minęła jednak zbyt długa chwila jak Draco, Crabbe i Goyle znowu zaczęli się kłócić
o coś szeptem.
       -Mogliby chociaż udawać, że się przejęli- szepcze w moją stronę Will.
-...i wielu będzie w stanie go zdać - ciągnie swój monolog Twycross jakby mu w ogóle nie przerwano- Jak zapewne wiecie, w Hogwarcie normalnie nie można się aportować lub deportować. Dyrektor zdjął jednak ten czar wyłącznie w Wielkiej Sali i tylko na jedną godzinę, żebyście mogli ćwiczyć. Chciałbym podkreślić, że nie będziecie mogli deportować się poza obręb murów tej sali, więc nawet tego nie próbujcie. A teraz proszę, żeby każdy z was ustawił się tak, by mieć przed sobą przynajmniej pięć stóp wolnej przestrzeni.
      Zapanowało zamieszanie podczas gdy wszyscy uczniowie próbowali znaleźć dla siebie kawałek wolnej przestrzeni.
-Krukoni bardziej w prawo!
W prawo!- słyszę głos profesora Flitwicka gdzieś po prawej stronie, ale nie jestem w stanie dostrzec go w tłumie, więc przesuwam się z nadzieją, że spośród wszystkich “prawych” wybrałem tę właściwą.
Will ciągnie mnie w bok, tak że po drodze uderzam jakiegoś chłopaka łokciem, ale nie zdążam nawet przeprosić bo ten niewzruszony rusza dalej.
      -Co takiego robi Harry?- pyta, gdy w końcu rozpoznaję na kogo przed chwilą wpadłem- Idzie w zupełnie przeciwnym kierunku, Gryfoni przecież…-
Will nie odpowiada i wtedy dociera do mnie, że on też przepadł gdzieś w tłumie. Zrezygnowany zajmuje pierwsze wolne miejsce jakie rzuca mi się w oczy, chociaż i tak nim ostatecznie wszyscy się ustawią, muszę przesunąć się co najmniej cztery razy.
       W całym zamieszaniu wylądowałem po zupełnie przeciwnej stronie sali, to zadziwiające jak ciężko przyszło nam zwyczajne ustawienie się. Gdyby było nas więcej, pewnie nie obyłoby się bez ofiar stratowanych przez nieuważnych uczniów.
Stoję więc, gdzieś pomiędzy Puchonami a Ślizgonami. Dostrzegam Argusa i Daphne stojących kilka rzędów dalej, a zaraz obok...Harry? Ten chłopak jest zdecydowanie ostatnią osobą, która powinna się kręcić wśród uczniów Slytherinu. No ale cóż, może po prostu nie miał szczęścia tak jak i dlatego teraz musi oglądać tył głowy Malfoya.
       Spycham w głąb myśl, że to nie może być przypadek, że chłopak ze wszystkich wolnych miejsc wybrał akurat to.
-Spokój!- krzyknęli równocześnie opiekunowie domów, więc wszelkie szmery w końcu ucichły.
-Dziękuje- Twycross poprawia mankiety swojej koszuli prostuje się- A teraz…- mężczyzna wykonuje zamaszysty ruch różdżką. Przed każdym z uczniów pojawia się staroświecka drewniana obręcz.
       -Podczas teleportacji należy pamiętać o Ce-Wu-En. A co to jest Ce-Wu-En? To cel, wola i namysł! Krok pierwszy: skupiamy mocno uwagę na wybranym CELU! W ty przypadku na wnętrzu drewnianego koła. Proszę skupić uwagę na celu.
       Wbijam wzrok w zakurzony kawałek podłogi pod moją obręczą i staram się nie myśleć o niczym innym jak tym małym kawałku. Oczywiście, już po chwili zamiast tego zastanawiam się czy na pewno skupiam się wystarczająco mocno. Czuję, że to będzie żmudna robota z tą całą teleportacją…
      -Widzicie cel? Jesteście na nim skupieni? Teraz krok drugi: natężamy WOLĘ, by znaleźć się w przestrzeni celu! Trzeba to czuć całym sobą!
        Jeśli mam być szczery to jedyne co teraz czuję to jak mózgi wszystkich zebranych w sali płoną z wysiłku. Dziewczyna z Hufflepuffu stojąca przede mną cała poczerwieniała na twarzy i wygląda jakby chciała zmusić za swoją obręcz za pomocą siły woli, żeby zmieniła kolor lub kształt, albo w ogóle obie te rzeczy na raz. Próbuję się nie zaśmiać wiedząc, że mi wcale nie idzie o wiele lepiej.
       -Krok trzeci- mówi Twycross- ale dopiero na moją komendę… obracamy się w miejscu, pragnąc osunąć się w nicość, ale robimy to z NAMYSŁEM! Na moją komendę...raz…
       Rozglądam się nerwowo. Zauważam, że nie tylko ja jestem zdziwiony faktem, że będziemy się teleportować już na pierwszej lekcji, pierwszej! Ile minęło czasu od rozpoczęcia? Dwadzieścia minut? Trzydzieści? Moje Ce-Wu-En, zdecydowanie nie jest gotowe.
    -...dwa..
Próbuję ponownie skupić myśli na celu, wlepiam wzrok w środek obręczy i jestem pewien, że tym razem to mój mózg się przegrzewa.
    -TRZY!
Obracam się szybko w miejscu, ale nic się nie dzieje. Rozglądam się ponownie, wszyscy których jestem w stanie dostrzec wciąż stoją przed swoimi obręczami. Tylko Ernie Macmillan w podekscytowaniu podskoczył tak wysoko, że wylądował w środku obręczy… bynajmniej nie za sprawą teleportacji.
        -Nie szkodzi, nic nie szkodzi- mówi chłodno  Twycross, sprawiając wrażenie jakby tego się właśnie spodziewał- Wyrównajcie swoje obręcze i wróćcie do pozycji wyjściowej.
       Druga próba wcale nie okazała się lepsza od pierwszej. Za trzecim razem jedyne co się zmieniło to chyba jedynie fakt, że poczułem dziwne mrowienie w prawej stopie, ale wątpie żeby było to w jakikolwiek sposób związane z teleportacją. Dopiero podczas czwartej próby, w końcu coś się wydarzyło. W sali rozległ się wrzask i wszyscy zwrócili się w kierunku Susan Bones z Hufflepuffu, która chwiejnie stała w środku swojej obręczy. Można by to uznać za sukces, gdyby nie to, że jej lewa noga czekała wciąż w pozycji wyjściowej pięć stóp za nią.
        Wszyscy opiekunowie domów rzucili się w jej kierunku, a w sali zapanowało ogólne poruszenie. Koleżanki Susan utworzyły okrąg wokół dziewczyny i nauczycieli. Nagle coś huknęło, pojawił się fioletowy dym i chwilę później Puchonka ponownie stała już na dwóch nogach, choć wciąż była bardzo przerażona. Całe ciało dziewczyny trzęsło się z nerwów, tak, że ktoś musiał ją podtrzymać w obawie, że zaraz zemdleje.
        -Rozszczepienie, czyli oddzielenie dowolnych części ciała- rzekł nasz instruktor beznamiętnym tonem, tak jakby fakt, że uczennica właśnie straciła nogę nie zrobił na nim większego wrażenia. Zastanawiam się, czy często musi oglądać takie widoki- zdarza się, kiedy WOLA jest zbyt słaba. Musicie skupić się na CELU i wystartować, bez pośpiechu, ale z rozwagą, z NAMYSŁEM...o, tak…
       Mężczyzna robi kilka dumnych kroków na przód i z gracją obraca się wokół własnej osi. Zrobił to z taką wprawą, że przez moment uwierzyłem, że teleportacja jest najprostszą rzeczą na świecie, a później przed oczami widzę lewą nogę Susan i zaczynam wątpić, czy aby na pewno teleportacja jest mi w życiu potrzebna.
       -Świetnie, teraz za każdym razem gdy będę próbować, zacznę sobie wyobrażać jak moja głowa pozostaje poza obręczą- ktoś szepcze mi prosto do ucha. Odwracam się i widzę Astrid, która z posępną miną wpatruje się w Twycrossa. Jestem pewien, że wcześniej tutaj nie stała, ale dochodzę do wniosku, że wykorzystała zamieszanie, aby zmienić stanowisko. 
-To w ogóle możliwe, żeby przeszczepić głowę?- pytam.
-Powiedział, że to może być dowolna część ciała.
-Możemy więc uznać, że Susan miał szczęście.
-Taa…-odpowiada dziewczyna posępnie- Gość wydaje się niewzruszony- mówi wskazując ruchem głowy Twycrossa- gdyby faktycznie było to aż tak niebezpiecznie to chyba nie byłby aż tak spokojny.
-Astrid…- mówię kładąc dłoń na jej ramieniu- obiecuję, że jeśli rozszczepi ci głowę to zadbam, żeby włożyć ją do worka z lodem.
-Kretyn- przyjaciółka uderza mnie łokciem w bok ale śmieje się, więc pozwalam sobie uznać to za sukces.    
          Godzinę później rozszczepienie Susan było wciąż najciekawszą rzeczą jaka wydarzyła się podczas dzisiejszych zajęć. Astrid kilka razy prawie dostała zawału, gdy podczas obrotów zaczęłą czuć przejmujący chłód w prawej ręce, a ja musiałem ją za każdym razem upewniać w tym, że nie brakuje jej żadnej kończyny.
Mimo, że żadnemu z nas nie udało się teleportować, Twycross wygląda jakby to wcale go nie zniechęciło. Zawiązując sobie pelerynę pod szyją, mówi tylko:
-Do następnej soboty. I nie zapomnijcie: cel, wola, namysł.
       Następnie jednym machnięciem sprawił, że wszystkie obręcze zniknęły i wyszedł
w eskorcie profesor McGonagall. Gdy tylko zniknęli za drzwiami, w sali wybuchł gwar podnieconych głosów. Astrid zauważa resztę naszych przyjaciół na drugim końcu sali, więc ruszamy w tamtym kierunku.
       -Jak wam poszło?- pytam, choć nie spodziewam się usłyszeć żadnych szczególnych relacji.
-Wszyscy jesteśmy tak samo beznadziejni- mówi Will łapiąc moją dłoń.
       Wracamy do pokoju wspólnego krukonów. Astrid i Will już przy drzwiach zostają napadnięci przez młodszych uczniów, którzy niecierpliwie czekają na szczegółową relację z dzisiejszych zajęć. Co jak co, ale z ich fanami nie mamy co konkurować, więc siadamy
z Jasminą i Rubenem w bezpiecznej odległości.
        -Macie jakieś plany na dziś?- pyta Jasmina opadając ciężko na jedno z krzeseł.
-Pewnie będę się u...
-Tylko nie mów, że będziesz się uczył w sobotnie popołudnie- przerywa Rubenowi dziewczyna. Śmieje się widząc zakłopotanie na jego twarzy.
-Chciałem powiedzieć...eee… ubiegać o…., ach dajcie mi spokój!- wzdycha, ale też zaczyna się śmiać- Może napisze jakąś piosenkę i zostanę nową gwiazdą w czarodziejskim świecie.
       Koniec końców, nikt nie zostaje gwiazdą, chociaż muszę przyznać, że Astrid grająca na skrzypcach jest chyba najbliżej tej kariery z nas wszystkich.
       Reszta dnia upłynęła nam dość leniwie. Rozegraliśmy kilka partii w szachy, a w ostatecznym rozrachunku cały turniej zwyciężył Ruben. Nikogo to specjalnie nie dziwiło, zawsze miał z nas wszystkich najbardziej strategiczny umysł.
       -Proszę o uwagę! -z mównicy dobiega nas głos Anthoniego. Wszyscy jednocześnie zwracamy się w tamtym kierunku. Już od jakiegoś czasu w naszej małej społeczności nie działo się nic szczególnie ciekawego. Jakby życie towarzyskie krukonów zamarło razem z nastaniem wiosny. Bardzo dziwny paradoks. Mógłbym przysiąc, że rok temu o tej porze mieliśmy już mnóstwo zajęć, tak że właściwie nie było wiadomo w co włożyć ręce.
           -Słyszałem, że Ślizgoni ostatnio ciągle robią imprezy- szepcze Will w moja stronę, podczas gdy Anthony odczytuje najnudniejsze ogłoszenia w historii tego domu- Dałbym wszystko, żeby ktoś rozkręcił też to towarzystwo.
-Uwierz mi, imprezy ślizgonów wcale nie są takie niesamowite- komentuje mając w pamięci wydarzenia sprzed kilku dni. Przysięgam, że nabawiłem się przez to traumy.
       -I na koniec, profesor Flitwick przekazuje, że jutro po południu…
-William Branstone! William Branstone!- przerywa Anthonemu nerwowy głos. Roger Davis wpada do pokoju wspólnego tak szybko, że z rozpędu wpada na sztalugę, którą ktoś nieumyślnie zostawił mu na drodze. Przymocowane do niej kawałki pergaminu z nutami rozsypują się po podłodze, ale chłopak nie specjalnie zaprząta sobie nimi głowę.
       Spoglądam zdziwiony w stronę Willa, który równie mocno jak ja nie ma pojęcia co się dzieje. Roger Davis rozgląda się po pomieszczeniu ponownie wykrzykując jego imię
i nazwisko, aż w końcu namierza nas wzrokiem.
-William do cholery! Przepraszam…-  Roger poprawia się widząc pełne dezaprobaty spojrzenie Anthony'ego, który łypie na niego odkąd kapitan drużyny quidditcha przerwał popołudniowe ogłoszenia.
       Czuję jak Will łapie mnie nerwowo za dłoń w momencie, gdy uwaga wszystkich w około wyraźnie skupia się na nim.
-Nie słyszysz, że cię wołam?- Roger podbiega do nas zdyszany- Nie mamy czasu, jesteś potrzebny- chłopak podwija rękawy swojego stroju do gry w quidditcha. Najwyraźniej przybiegł tu prosto z boiska.
      -Okej Roger, musisz chyba wyjaśnić o co chodzi- mówię a chłopak rzuca mi pełne irytacji spojrzenie, zupełnie jakbym tym jednym zdaniem odebrał mu najcenniejsze sekundy w jego życiu. Kapitan bierze głęboki oddech i opiera się jedną ręką o krzesło stojące obok. Bo czole spływa mu pojedyncza strużka potu.
       -Cho złamała rękę, musisz zagrać w jutrzejszym meczu William- wyrzuca w końcu
z siebie. Wszyscy zamieramy w bezruchu, gdy sens jego słów do nas dociera.
-Chyba żartujesz- mówi Will i mocniej zaciska dłoń, jak zawsze gdy się denerwuje- Przecież ja nie...czy wy...weźcie kogoś innego!
-Nie ma nikogo innego- ton głosu Rogera jest spokojny, ale jednocześnie słychać, że przemawia przez niego zmęczenie- Wyjaśnię ci wszystko po drodze, a teraz chodź.
      -Nawet nie trenowałem…- Will szepcze jakby sam do siebie.
-Dasz sobię radę- chcę go jakoś pocieszyć.
-William!- krzyczy Roger wychylając się zza drzwi. Nic co bym teraz powiedział nie będzie
w stanie dostatecznie rozpogodzić tej chwili. Marzenia to przedziwny twór. Najpierw pragniesz osiągnąć je za wszelką cenę, a gdy w końcu godzisz się z porażką świat uderza cię twarz, zupełnie jakby życie nie było już wystarczająco trudne. I nagle to co czego tak bardzo pragnąłeś zamienia się w koszmar, a nie da się wybudzić jeśli nigdy nie zacząłeś śnić.

************************************
Hej...? Ja się chyba ostatecznie nigdy tu nie przywitałam, także cześć wszystkim, którzy jakimś cudem dotarli do tego momentu haha

Po wielu tygodniach zastoju twórczego w wielkich bólach i męczarniach powstał nowy rozdział Także, przepraszam wszystkich którzy jednak czekali na dalsze losy naszych bohaterów. Postaram się mimo wszystko skończyć te opowieść. Muszę przyznać, że trochę tęskniłam za Noah.

Jeśli chcecie się podzielić swoim zdaniem to będzie mi bardzo miło 💙

Gdzie znikają ptakiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz