8. Cicha woda brzegi rwie

33 6 8
                                    

Spojrzenia innych Krukonów dosłownie mnie przygniatają, czuje jak oczy wszystkich zgromadzonych zwracają się w moją stronę. Niektórzy nawet nie silą się na szept wydając na mnie swoje prywatne osądy, tylko dlatego, że Angelica wypowiedziała właśnie moje nazwisko. Nie mogę w to uwierzyć. Rzucam Willowi spojrzenie, które dosłownie krzyczy "Pomóż mi!", ale chłopak spuścił głowę w dół, jakby udając, że wcale nie jest w to zamieszany. Słyszę, że Anthony mówi coś z mównicy, ale słowa zlewają się w całość.
Uczniowie powoli rozchodzą się do swoich dormitoriów, a mój pierwszy szok chyba ustępuje, bo odwracam się na pięcie i ruszam bez słowa w stronę skrzydła chłopców. Moje nazwisko wybrzmiewa gdzieś kilkukrotnie, na co tylko przyspieszam, muszę być teraz sam, tak bardzo potrzebuje być teraz sam.

W progu ktoś nagle łapie mnie za nadgarstek. Wyrywam się, ale Will wchodzi za mną do dormitorium pospiesznie zamykając drzwi.
-Noah ja, nie...
-Zamknij się- mówię nie patrząc w jego stronę.
-Przysięgam, że...
Że co?- pytam oskarżycielsko- Dobrze ci z twoją nową funkcją?
-Noah...
-Daj mi spokój Will, stałeś tam i nie zrobiłeś absolutnie nic!
-Próbowałem ich przekonać!
-Więc trzeba było próbować mocniej!- w końcu odwracam się w jego stronę- Chyba, że tak naprawdę nie wierzysz, że to nie ja...
-To nie fair Noah, zawsze jestem po twojej stronie- mówi z urazą, na co złość, która tak się we mnie gotuje nieco opada. Liczę w myślach do pięciu, a później do dziesięciu, żeby zachować trzeźwość umysłu, ale nie pomaga.

Siadam na skraju łóżka i chowam twarz w dłoniach. Jak to się stało, że z pilnego ucznia stałem się nagle głównym podejrzanym w sprawie o włamanie do naszej wieży?
Niby jak miałbym tu niepostrzeżenie wprowadzić jakichś Ślizgonów, przecież nie mam peleryny niewidki. Nagle coś sobie uświadamiam.
-Podacie mi veritaserum?- pytam, głos drży mi z przejęcia, czym na pewno nie wzbudza zaufania, ale już samo moje pytanie na pewno go nie wzbudza.
-Możliwe, Angelica pewnie będzie chciała- Will siada na parapecie na przeciwko mnie- ale trochę to potrwa zanim go uważamy, Flitwick powiedział, że mamy radzić sobie sami, więc nie ma co liczyć na szkolne zapasy.
-To i tak na nic- mówie zrezygnowany, bezsilność odbiera mi resztki energii, która we mnie wezbrała pod wpływem emocji- veritaserum nic ze mnie nie wyciągnie.
-Jasne, przecież nie masz nic do ukrycia- mówi, ale stara się zabrzmieć zbyt nonszalancko
i to go zdradza.
Wstaję, wychodzę trzaskając drzwiami ignorując, jak przyjaciel woła mnie przez całą drogę, aż opuszczam pokój wspólny Ravenclawu. Na korytarzu puszczam się biegiem, pozwalam, żeby schody poprowadziły mnie jak najdalej od wieży. Na szczęście jest już późno, mijam pojedyncze osoby, który oglądają się za mną gdy przebiegam obok, ale nie zwracam na to uwagi. Po prostu biegnę, z nadziej, że zmęczenie zagłuszy ten przeraźliwy szum w mojej głowie. Zatrzymuje się dopiero gdzieś na 7 piętrze, opieram ręce na kolanach i ciężko łapie oddech. Zauważam dwie Ślizgonki siedzące pod ścianą na końcu korytarza.
Opierają o siebie swoje głowy i... śpią? Przecieram oczy, żeby upewnić się, że nie mam zwidów, ale gdy ponownie je otwieram dziewczyny wciąż są na swoim miejscu.

Padam ze zmęczenia na podłogę, opieram się plecami o zimną kamienną ścianę
i liczę świeczki na żyrandolu przy suficie. Trzydzieści dwie wciąż się palą, w siedmiu wosk już całkiem się stopił, winny....
Dlaczego wciąż o tym myśle? Przecież nie mam nic wspólnego z dzisiejszym włamaniem.
A mimo to, odkąd Angelicka wymówiła moje imię czuje, się odpowiedzialny za całe zło tego świata. Nie będę mógł nic powiedzieć, w końcu domyślą się dlaczego, jestem idealnym podejrzanym w tej sprawie. Brat w Slytherinie, incydent z szatą, ktoś pewnie widział mnie
i Malfoya na korytarzu...a ja nie mogę uzasadnić ani jednej z tych rzeczy. No może poza Argusem, to nie ja przydzieliłem go do Slytherinu sześć lat temu.

-Marigolda? Co ty tutaj robisz?- jak na zawołanie, jakby po prostu wiedząc, że ostatnią rzeczą jakiej mi teraz trzeba jest jego obecność, zjawia się Draco. Wyrasta jak spod ziemi, a za nim blondwłose Ślizgonki dalej nie wzruszone śpią w najlepsze. Czy ja trafiłem do jakiejś nie śmiesznej komedii?
-Kretyni...- szepcze do siebie chłopak, gdy zauważa dziewczyny siedzące za nim.
Nagle coś sobie przypominam, spoglądam na Draco, a cała moja frustracja zbiera się
w jednym miejscu.
-Co ty...- mówi gdy do niego podchodzę, ale nie dokańcza bo z całej siły popycham go na ścianę. Zamroczony zgina się wpół, jest zaskoczony, ja sam jestem zaskoczony.
-Następnym razem jak włamujesz się ze swoją bandą do naszego dormitorium, to racz chociaż nie zostawiać tak oczywistych śladów. Byle idiota by się domyślił.
-O ci chodzi? Jakie ślady?- pyta.
-Mój sweter Malfoy, mogłeś wybrać lepszy sposób na oddanie mi go niż podrzucenie do skrzyni w czasie plądrowania naszych dormitoriów.
Chłopak w odpowiedzi zaczyna się śmiać, nie wiem czy celowo chce wyprowadzić mnie
z równowagi, ale póki co idzie mu to doskonale.
-Myślą, że to ty im pomogłeś?
Liczę w myślach do pięciu, a później do dziesięciu, ale choćbym policzył nawet do stu czy tysiąca, wewnętrzny niepokój nie odpuszcza. W głowie kotłują mi się dziwne dźwięki, które stają się z każdą chwilą coraz głośniejsze.
-Co tam szepczesz?- pytam Malfoya, muszę zamknąć oczy, żeby skupić się na dłuższą chwilę.
-Przecież nic nie mówię... - kłamie, wciąż tylko się ze mnie nabija.
Wsłuchuję się w dźwięk kropel deszczu uderzających w szybę okna po przeciwległej stronie korytarza, zaczyna się burza.
-Noah... wszystko w porządku?- Draco podchodzi do mnie niepewnie, opieram się o ścianę
i usilnie próbuje zagłuszyć ten okropny hałas. Jakby miliony obcych głosów kłóciło się
w mojej głowie.

Przebiega mnie zimny dreszcz, czuje niepohamowaną potrzebę, żeby uwolnić się od tego wszystkiego i znam sposób, chociaż tak naprawdę nie mam pojęcia co robię.
Podchodzę do okna, szarpię je przez chwilę aż w końcu stare zatrzaski ustępują, do środka wpada wilgotne, mroźne powietrze.
-Co jest z tobą?- Draco pojawia się obok- Opętało cię coś?- pyta ale skutecznie go ignoruje.
Wyciągam rękę w stronę ściany deszczu, a gdy tylko moja skóra styka się z zimną wodą
z mojego gardła wydobywa się przerażający krzyk.
Zamykam oczy, widzę błysk zielonego światła, jakieś nieznane mi obrazy pojawiają się
i znikają nim zdążę się im przyjrzeć. Świst srebrnej szaty, podmuch zimnego wiatru, ręka Dumbledora wyciągnięta w moją stronę, jakby chciała się czegoś pochwycić.

Muszę to zrobić, muszę cię zabić! On zabije mnie! Zabije całą moją rodzinę!
Nie możesz mi pomóc! Nie mam wyboru!

Rozbrzmiewa w mojej głowie znajomy głos, patrzę na Malfoya, na twarzy chłopaka widać strach, z tyłu śpiące dziewczyny zrywają się na równe nogi wybudzone moim nagłym krzykiem.
W ostatnim przebłysku świadomości pamiętam, że opadam na ziemię, gdy troje Ślizgonów odbiega w pośpiechu korytarzem.

Gdzie znikają ptakiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz