23. I znów bijatyka

27 4 1
                                    

      Wilgotne powietrze wdziera mi się do płuc, gdy wznoszę się coraz wyżej  i wyżej. Okrzyki uczniów zlewają się w bezkształtny dźwięk. Nigdy wcześniej żaden hałas nie wydawał się być tak przejmujący jak ten. Mam wrażenie, że ich krzyki przenikają przez mój umysł na wylot.
       Zajmujemy pozycje. Naciągam niżej rękawy mojego granatowego swetra i wbijam wzrok w Panią Hooch, która wnosi na boisko skrzynię ze wszystkimi piłkami.
Wszystko dzieję się tak szybko, że mam wrażenie jakbym mrugnął, a cała sceneria zdążyła zmienić się w tym czasie.
    Coś przelatuje po mojej prawej stronie. Odzyskuje przytomność dopiero gdy ścigający znicz Malfoy znika za moimi plecami. Ruszam za nim przepełniony złością na samego siebie, że nie zachowałem wystarczającego poziomu skupienia. Każda sekunda
w tym wyścigu jest niesamowicie cenna.
      Znicz wylatuje poza trybuny, więc skręcamy gwałtownie za lożą Puchonów. Dziesiątki głów odwracają się śledząc każdy nasz ruch.Lawirujemy między wieżami
z niesamowitą prędkością. W pewnym momencie mam wrażenie jakbym ścigał Malfoya,
a znicz był tylko nieistotnym dodatkiem.
      Czuję jak krew pulsuje mi w żyłach, gdy wznoszę się wyżej, a kiedy już myślę, że nie da się lecieć szybciej, udaje mi się jednak przyspieszyć. Zrównuje się z Malfoyem, który krzywi się w niezadowoleniu, gdy w końcu mnie zauważa.
       -Lepiej trzymaj się mocno Branston!- udaje mi się usłyszeć jak krzyczy w moją stronę, choć słowa są nieco zniekształcone. W tym samym momencie Ślizgon gwałtownie zmienia kierunek lotu przecinając mi drogę i tylko cud sprawia, że nasze miotły się nie zderzają, choć to co się dzieje nie jest o wiele lepsze.
      Odciągam przód miotły w lewo, ale w tak krótkim czasie nie jestem w stanie wykonać dostatecznie płynnego ruchu. Zataczam się w bok i chwilę później już tylko jedna z moich nóg wciąż znajduje się na miotle. Wkładam wszystkie siły, aby podciągnąć się do góry.
-Punkt dla drużyny Ślizgonów!- głos Zachariasza rozbrzmiewa w momencie, gdy udaje mi się odzyskać równowagę. Spoglądam w stronę tablicy wyników, gdzie pojawiają się pierwsze punkty po stronie Slytherinu.
       Przeklinam w myślach i rozglądam się nerwowo w poszukiwaniu znicza. Zarówno on jak i Malfoy jakby rozpłynęli się w powietrzu.
-Kolejny punkt dla Ślizgonów! Krukoni muszą się zebrać do akcji i przejąć tłuczek, bo inaczej ciężko będzie im zaraz odrobić straty nad przeciwnikiem!- w tonie głosu naszego komentatora bez trudu można wyczuć przejęcie, a choć powinien zachowywać bezstronność, z łatwością można odgadnąć komu w  rzeczywistości kibicuje.
       Przez chwilę przyglądam się rozgrywce. Cała drużyna robi się coraz bardziej nerwowa. Roger wykrzykuje polecenia do reszty naszych zawodników, którzy wciąż zmieniają pozycję i starają się zdobyć chociaż pozory przewagi. Nie trzeba się jednak specjalnie znać na quidditchu, żeby dostrzec jak bardzo dziś Ślizgoni nad nami górują. Ich pewność siebie aż razi w oczy, gdy raz po raz przerzucają między sobą kafla.
      Nagle dostrzegam nieznaczny ruch po przeciwnej stronie boiska, coś niewielkiego przeleciało prosto między nogami Craba, akurat gdy przymierzał się do odbicia.
Nie tracąc więcej czasu ruszam w tamtą stronę, starając się wychwycić jakikolwiek ruch, który naprowadził mnie na ślad znicza. Niepokoi mnie, że Malfoya nie ma w pobliżu.
     Wymijam członków drużyny przeciwnej z zadziwiająca płynnością, choć tylko kilka centymetrów dzieliło moją głowę od pałki Goyla, który na pewno zamachnął się w moją stronę zupełnie przez przypadek. 
      W końcu go dostrzegam. Złoty znicz sunie jakieś czterdzieści pięć metrów pode mną, zataczając koła nad murawą. Nurkuję w dół, choć ten manewr zawsze przyprawiał mnie
o mdłości. Mam wrażenie jakbym lada moment miał rozbić się o ziemię.
      I chyba to robię, chociaż do rzeczywistej ziemi został mi jeszcze spory kawałek.
A jednak uderzam w coś, a może raczej coś uderza we mnie z taką siłą, że gdybym z nerwów nie zaciskał dłoni z całej siły na trzonku miotły, już dawno wylądowałbym na murawie. Dzwoni mi w uszach i kręci mi się w głowie, a moje prawe ramię przeszywa tępy ból. Trzymam się kurczowo myśli, że nie mogę spaść z miotły już drugi raz w ciągu zaledwie pół godziny i chyba tylko to sprawia, że jakoś odzyskuję równowagę. Nim świat znowu nabiera ostrości mija kilka uporczywie długich sekund.
      Nietrudno się domyślić co, a raczej kto we mnie uderzył. Nie mam pojęcia gdzie Malfoy się ukrył, żeby mnie tak nagle zaskoczyć, ale na pewno mu się to udało.
Jedyne co z ulgą zauważam, to fakt, że w całym zamieszaniu znicz już dawno odleciał.
To nie do końca dobrze, ale przynajmniej wciąż mam szanse.
     Teraz gdy w końcu Draco znowu jest w polu mojego widzenia, nie odrywam od niego wzroku ani na chwilę. Nie wybaczę sobie tego braku koncentracji.
       Znicz wyprowadza nas wysoko ponad trybuny i ewidentnie czerpie satysfakcje z naszych ciągłych porażek w próbach jego schwytania. Zmienia kierunek lotu częściej niż kiedykolwiek, a wszystkie jego ruchy wydają się, aż za bardzo chaotyczne.
Draco też to zauważa, bo przeklina pod nosem za każdym razem, gdy znicz niespodziewanie zawraca lub zaczyna pikować w dół. Obaj jesteśmy coraz bardziej zmęczeni.
    Od czasu do czasu zerkam w stronę boiska gdzie toczy się rozgrywka. Slytherin wciąż prowadzi, ale Roger z chłopakami wkładają całe swoje siły, żeby zdobyć dla nas jak najwięcej punktów. Trzeba przyznać, że wola walki nie opuszcza ich nawet na chwilę.
      Zimne powietrze rozrywa mnie od środka, tak że potrzebuję chwili, żeby zrobić głębszy wdech co na tej wysokości bardzo by się przydało. Udaje mi się wyprzedzić Malfoya, gdy wlatujemy w mglistą przestrzeń znajdującą się gdzieś kilkadziesiąt metrów poniżej linii chmur. Chłopak krzyczy coś w moją stronę, ale pęd wiatru całkowicie go zagłusza.
      Znicz momentami znika w tumanach szarawej mgły, ale gdy w końcu się wynurza, znajduje się zaledwie na wyciągnięcie ręki.  Czuje  nagłą falę podniecenia, niemal dotykam metalu palcami, ale wtem nieoczekiwanie znicz zaczyna spadać w dół zupełnie jakby zapomniał jak się lata.
    Zarówno ja jak i Draco jesteśmy przez chwilę zmieszani. Jednak to ja jako pierwszy zaczynam ścigać znicz, wdzięczny sobie, że udało mi się zdobyć te kilka sekund przewagi.
Zaczyna mi piszczeć w uszach od nagłej zmiany wysokości, ale staram się nie zwracać na to uwagi, bo kątem oka widzę czubek miotły Malfoya, który niebezpiecznie zbliża się w moją stronę.
      Wymijam gwałtownie Chambersa, który na szczęście w porę robi unik, bo inaczej obaj byśmy go stratowali. Widzimy przed sobą już tylko jeden punkt, niezwykle mały, złoty
i niesamowicie dla nas cenny.
      Wyciągam rękę przed siebie, żeby być gotowym w każdej chwili pochwycić znicz.
Podlatuję do bramki Slytherinu, przed sobą widzę Milesa Bletchleya, obrońcę Ślizgonów, którzy z uwagą śledzi rozgrywająca się właśnie akcję.
Nic by mnie ten chłopak nie obchodził, gdyby złoty znicz nie postanowił zatrzymać się tuż za jego plecami.
      Zbliżam się do niego ostrożnie z obawą, że jeden fałszywy ruch może nagle spłoszyć moje upragnione 150 punktów. Próbuję opanować drżenie ręki, wszystkie dźwięki dookoła mnie znikają, bo teraz liczy się tylko to, aby złapać ten cholerny znicz.
    -Bletchley!- ktoś musiał krzyknąć w stronę Ślizgona, bo ten gwałtownie się uchyla,a ja obrywam kaflem prosto w twarz.

Gdzie znikają ptakiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz