5.Przysięga serca Krukonów

40 5 1
                                    

Przez następny tydzień w pokoju wspólnym pojęcie takie jak "cisza" czy "spokój" wypadło z obiegu. Po rozpoczęciu naboru do klubów i stowarzyszeń, każda grupa stara się pozyskać względy jak największej ilości uczniów.
-Może się na coś zapiszemy?- pytam chłopaków, gdy z mojego podręcznika do zaklęć wypada kilkanaście kolorowych ulotek.
Ostatecznie decydujemy się z Willem na koło literackie, bo ich spotkania są tylko raz
w miesiącu, a ja nie mam ochoty poświęcać zbyt dużo wolnego czasu.
Siedzimy teraz w Wielkiej Sali na śniadaniu, sowy przed chwilą przyniosły poranną pocztę, więc wszyscy zaczytują się w nowym wydaniu Proroka Codziennego.

Ministerstwo po raz kolejny podaje do publicznej informacji, że pojmano jakiegoś śmierciożercę. Tym razem obyło się bez ofiar śmiertelnych, ale nie zliczę ile razy
w przeciągu ostatnich miesięcy nie mogliśmy liczyć na tak optymistyczne wieści.
Przewracam gazetę na kolejną stronę, gdzie znajduje się pokaźny artykuł dotyczący nielegalnych przedmiotów ochronnych, które dosłownie zalały rynek czarodziejów.

Przestrzegamy przed zakupem amuletów, proszków i odzieży ochronnej z niesprawdzonych źródeł. Wszystkie zatwierdzone lokale oferujące sprawne i nie szkodliwe dla zdrowia i życia środki ochronne posiadają certyfikat Biura Wykrywania i Konfiskaty Fałszywych Zaklęć Obronnych i Środków Ochrony Osobistej.

-Artur Weasley

Przed południem idę na lekcje zielarstwa. Pogoda ostatnio zmienia się tak gwałtownie, że nigdy nie wiadomo jak przygotować się do wyjścia. Dziś zapowiada się dość słonecznie, więc zarzucam tylko szalik na szatę i razem z kilkoma innymi Krukonami wychodzimy na błonie. Profesor Sprout krząta się między doniczkami, gdy wchodzimy do szklarni numer 3.
-Witajcie kochani!- mówi gdy nas zauważa- zajmijcie miejsca przy swoich stanowiskach.
Moja grządka znajduje się na samym rogu dużego, metalowego stołu. Obok mnie siada Neville Longbottom, uczeń z Gryffindoru i chyba największy pasjonata upraw magicznych roślin jakiego znam. Chłopak ma do tego rękę.
-Dobrze, załóżcie proszę swoje rękawice ochronne- zaczyna lekcję profesor Sprout- dziś pomożecie mi zasadzić Diabelskie Sidła. Czy ktoś wie cokolwiek na ich temat?
-To bylina, której dorosły osobnik osiąga gigantyczne rozmiary- mówi Neville
-Doskonale- chwali go profesor Sprout- a czy wiecie co jest w niej wyjątkowego?
Przez chwilę w szklarni panuje niezręczna cisza, nikt nie odpowiada na pytanie jednak Sprout nie daje nam gotowej odpowiedzi. Nie mogąc już dłużej znieść jej pełnego nadziei spojrzenia, powoli unoszę rękę w górę i mówię:- Jej łodygi przypominają uschnięte korzenie, ale w zetknięciu z czymś żywym zaczynają oplatać ofiarę tak mocno aż się udusi.
-Świetnie, świetnie! Dziesięć punktów dla Ravenclawu!- mówi podekscytowana i odwraca się żeby poszukać czegoś w swoim schowku.
Profesor Sprout podchodzi do każdego z nas i wrzuca do naszych drewnianych skrzynek z ziemią, małe czarne woreczki z grubego materiału. Zauważam, że wszystkie są lekko wilgotne.

-W środku znajdują się niewielkie sadzonki Diabelskich Sideł, dojrzałe byliny mogą przebywać na słońcu, lecz te maleństwa potrzebują ciągłego zaciemnienia,
bo inaczej uschną w zawrotnym tempie. W metalowej skrzyni, która stoi na dworze znajdziecie ciemne plandeki, weźcie po jednej i postawcie na swoimi stanowiskami.
Pomagam Nevillowi z jego plandeką bo ta za każdym razem, gdy chłopak chce już zacząć sadzenie opada mu na głowę, co delikatnie mówiąc, sprawia pewne utrudnienia

w pracy z sadzonką, która mimo swych niewielkich rozmiarów chce cię udusić.
Przesypuję swoją odrobiną ziemi, starając się być jak najbardziej delikatnym, ale maleńkie łodygi nie dają za wygraną.
-Spryskajcie je słoną wodą- podpowiada profesor Sprout, widząc, że sprawia nam to trudności.
Faktycznie, po kontakcie z osoloną wodą sadzonka Diabelskich Sideł uspokaja się na kilkanaście sekund dzięki czemu mogę w końcu skończyć zadanie. Po wszystkim podlewamy nasze doniczki dużą ilością zwykłej wody i na polecenie profesor Sprout wynosimy je przed szklarnię, gdzie czeka już duży kufer.
-Tutaj będzie im najlepiej dopóki nie urosną minimum czterdzieści centymetrów. Później trzeba będzie przesadzić je gdzieś indziej. Na następną lekcje prosze napisać wyczerpującą odpowiedź na temat, który wylosujecie wychodząc ze szklarni. Karteczki czekają w tamtej doniczce- mówi i wskazuję średniej wielkości, bordowe naczynie.
-Co masz?- pytam Neville'a w drodze powrotnej do szkoły.
-Naturalne antidota na poparzenia czyrakobulwą, całkiem nie zły, a ty?- spoglądam na swoją karteczkę- Nie magiczne zioła o działaniu nasenny, korzystne i nie korzystne strony zastosowania.
-Uuu, nie zazdroszczę, będziesz musiał sięgnąć do jakichś mugolskich podręczników,
w bibliotece na pewno takie mają.
Żegnam się z Nevillem, bo jestem umówiony z Williamem podczas obiadu na błoniach.
Siadam za wzniesieniem pod drzewem i czekam. Był teraz na OPCM, a Snape lubi ich przetrzymywać dłużej niż to konieczne... prawie za każdym razem.
Kilka tygodni temu zdobyłem się w końcu na odwagę i przyznałem się Willowi dlaczego zawaliłem suma z tego przedmiotu. Żałowałem, że nie powiedziałem mu wcześniej bo przyniosło mi to niespodziewaną ulgę.
Słońce przyjemnie mnie rozgrzewa, nawet nie zwróciłem wcześniej uwagi jak bardzo zmarzłem w szklarni, gdzie profesor Sprout utrzymuje niską temperaturę bez względu na porę dnia. Rozglądam się, widzę, że kilkoro uczniów, szczególnie z Hufflepuffu, też postanowiło zjeść obiad na dworze. To w zasadzie nie do końca dozwolone, ale jeśli Filch nie przyłapie cię jak wynosisz jedzenie z budynku to masz szansę na najbardziej spokojną formę posiłku jaką tu dysponujemy. Mam tylko cichą nadzieje, że Will przyniesie coś lepszego niż ostatnim razem. Do końca życia nie zapomnę smaku ślimaków w miodzie...
Pewnie nie powinienem się niepokoić tym, że Will coraz bardziej się spóźnia, ale chyba już tak po prostu mam, że martwię się o wszystko i zawsze.
-Noah, zamknij oczy!- słysze głos przyjaciela chwile później. Zeskakuje ze wzniesienia
o mało nie spadając ze skarpy- No zamknij!
Zamykam, chociaż wcale mi się to nie podoba. Will opiera się o moje kolano i wkłada mi do ust coś o dziwnej konsystencji, w pierwszym odruchu odsuwam się i otwieram oczy, ale przyjaciel zasłania mi je dłonią i protestuje:- Nie otwieraj, tylko spróbuj, przecież cię nie otruję!
Poddaje się więc i próbuje. Przegryzam kruchą powierzchnię jakiegoś ciastka, najpierw czuję słodki krem, który nie ma jakiegoś bardziej określonego smaku, jest tylko przyjemnie zimny i... Wyraz mojej twarzy chyba się zmienia, bo Will zabiera rękę, a ja
w końcu otwieram oczy. Przyjaciel patrzy na mnie uśmiechając się szeroko.
-Nadzienie z niebieskiej mięty, Boże, komu zapłaciłeś, żeby to dostać?- pytam i zjadam całą resztę. To chyba najwspanialsza rzecz jaka powstała w całym magicznym świecie, ale dostajemy ją tutaj tak niesamowicie rzadko, że ciastka te stały się niemalże legendą.

Gdzie znikają ptakiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz