•5• cz. 2

845 114 77
                                    

— Wróciliśmy! — krzyknął Nataniel tuż po uchyleniu drzwi wejściowych.

Mama niemal natychmiast pojawiła się za rogiem i spojrzała na twarz syna oraz drugiego chłopaka. Potem zaczęła rozglądać się po podłodze.

— Miałam wam powiedzieć, żebyście uważali na Tenisa, bo gdzieś się tu kręcił, ale go nie...

Nie zdążyła dokończyć, a z jednego z jej kozaków poniósł się pisk. Cała trójka spojrzała w tym kierunku. Olek nie mógł powstrzymać cichego śmiechu, zaś Nataniel ściągnął z ramion plecak, odłożył go i podszedł do buta, by następnie wyciągnąć z niego szczeniaka.

— Jesteś taki nieznośny. — Westchnął z czułością i przyłożył sobie pieska do piersi. Tenis zaczął go obwąchiwać, ale po chwili zastygł w bezruchu, przyzwyczajony już do takiej bliskości. Chłopak uniósł wzrok na mamę. — Byłaś już z nim na spacerze?

— Nie, miałam wyjść za chwilkę. — Kobieta postukała się w podbródek i nieco wychyliła do przodu, żeby spojrzeć na zegar ścienny. — Jest po siedemnastej, a mieliście być od razu po szkole.

— Nieco zmieniły się nam plany — podjął Olek, zdejmując buty. — Koleżanka poprosiła nas o oprowadzenie jej trochę po mieście.

Nataniel prychnął. Zwrócił na to uwagę dopiero, gdy pozostała dwójka powiodła za nim spojrzeniem. Nieco się speszył. Nikt nie powinien na razie wiedzieć, że nie przepada za Darią — najpierw musi zebrać dowody udowadniające prawdziwe oblicze dziewczyny.

— Chodziliśmy tylko po parku — oznajmił, odstawił szczeniaka na podłogę i sam ściągnął buty. — Nie przypominało to oprowadzania, bardziej...

Nie miał zamiaru tego mówić. „Przyjacielskie wyjście" nie przeszłoby mu przez usta.

— Bardziej wycieczkę szkolną — podsunął Olek, a jego przyjaciel ucieszył się, że nie użył określenia, które jemu samemu wpadło do głowy. — Było karmienie kaczek chlebem, zachwycanie się wiewiórkami i lody.

Joanna się zaśmiała i spojrzała porozumiewawczo na syna.

— A to mi przypomina, że niedawno zniknęło nam z zamrażarki sporo lodów.

Nataniel, zupełnie bez zastanowienia, uniósł ręce nad głowę. Szybko wymyślił wymówkę.

— Byłem ranny, musiałem jakoś uśmierzyć ból — improwizował. Wyszło mu chyba całkiem nieźle, ton głosu go nie zdradził. — Poza tym coś tam jeszcze zostało.

Po części nie kłamał — nie zjadł wszystkich lodów, musiał także uśmierzyć ból. To, że dotyczył on nie krwawiącej wargi, a serca, było już jednak kompletnie inną kwestią.

— Mogłeś po prostu użyć woreczka z kostkami, to pomogłoby ci o wiele bardziej — odparła kobieta, choć widać było, że nie zamierza już drążyć tematu. — Jeśli jesteście głodni, możecie zjeść kopytka, jeszcze są ciepłe.

Włożyła buty i po chwilowej krzątaninie (oraz pomocy Nataniela) znalazła smycz, do której przypięła obróżkę Tenisa. Szczeniak od razu wyraził swój sprzeciw, kładąc się na podłodze i zaczynając piszczeć. Nieraz przypominało to nawet miauknięcia, co, mimo smutnego wydźwięku, nieco rozbawiło chłopaków.

W końcu Joanna wzięła psa na ręce i, udając, że ociera pot z czoła, wyszła z nim z domu. Nataniel zakluczył za nią drzwi, wiedząc, że z jego pokoju i w dodatku przy włączonym filmie mogą nie usłyszeć potencjalnego „gościa". A gdy pani Jaskólska wróci, zapewne sama sobie otworzy — chyba że zapomniała klucza zapasowego (Nataniel bił się w pierś o to, że nie upewnił się, czy go wzięła) i będzie napastować dzwonek.

Kiedy Jaskółka kocha Ziębę ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz