IV

492 26 14
                                    

- Oddałabym za nią życie, ale dziś jest potwornie zimno... - marudziła Mary.

- ...i siąpi! – dodała Dorcas.

- Właśnie! Rozchorujemy się, Marlena to zrozumie!

- Nie ma mowy. – chciała przemówić im do rozsądku Lily. – Idziemy i koniec. To dla niej ważne. Zresztą uwierzcie, mnie też wcale się nie chce siedzieć na trybunach dwie godziny.

- Dwie godziny? – Meadowes załamała głowę.

- No już! – zerwała kołdry z przyjaciółek.

Trochę to trwało, lecz w końcu ubrały się i ruszyły na boisko quidditcha, gdzie Potter prowadził rekrutację do drużyny.

- Jako kapitan, witam wszystkich zgromadzonych, którzy chcą spróbować dostać się do teamu, witam też kibiców na trybunach, a przede wszystkim ciebie, Evans! –puścił jej oczko, niemal krzyczał, by był słyszalny, jednak Lily przewróciła oczami, nie zważając na gwiżdżące Dorcas i Mary. – Potrzebujemy tylko trzy osoby, dlatego zakładam, że będzie to ciężki wybór, ale jako kapitan muszę wybrać najlepszych. Kapitan zawsze musi myśleć o zwycięstwie.

- Merlinie, czy on już trzy razy podkreślił, iż jest kapitanem? – prychnęła rudowłosa. – Trafiło się ziarnko ślepej kurze.

- Jest najlepszy od lat. – mruknęła Macdonald. – No co? Marlena tak mówiła! – broniła się.

Miała rację. Potter puszył się na prawo i lewo, aczkolwiek trzeba było mu przyznać: faktycznie był najlepszy. Odkąd grał w drużynie, zdobywali mnóstwo punktów, czasami nawet nie potrzebowali, by ich szukający złapał znicza, gdyż okularnik strzelił tyle bramek, że wygraną mieli zagwarantowaną. Był gwiazdą, miał nawet swój fanclub, dziewczyny latały za nim i jego poczochranymi włosami, a on nie odmawiał sobie przyjemności wykorzystywania ich. Oh, ile to razy umawiał się z jakąś z nudów, czy dla własnych korzyści, jednak James nie potrzebował miłości, on sam wybrał, iż to Lily zamierzał posiąść. Nie zdawał sobie sprawy, by tego dokonać, powinien zmienić sposób myślenia. Evans miała go po dziurki w nosie. Ależ irytowały ją te jego dziecinne zagrywki, ciągle musiał wykręcać jakieś kawały, nękał Seva, kiedy się z nim przyjaźniła... Nigdy nie dałby szansy takiemu palantowi.

- McKinnon! – zagrzewały ją do walki przyjaciółki. Rudowłosa krzyczała najgłośniej. Nigdy nie rozumiała fenomenu quidditcha, ale skoro Marlena zdecydowała, iż chce być częścią tego cyrku, to wiedziała, iż musi ją wspierać.

Wystarczyło dobre zaklęcie, by deszcz je omijał, niestety na zimną połowę września nie było porady, dlatego Lily dreptała w miejscy, aby się trochę zagrzać.

- No cześć. – podleciał do nich okularnik.

- Nie powinieneś obserwować rekrutów?

- Po prostu widzę, że zamarzacie, a moje serce lituje się nad tak ładnymi dziewczynami. – oznajmił kokieteryjnie. – W szatni mamy gorącą czekoladę. – podał im kluczyk, który Dorcas praktycznie wyrwała mu z ręki i razem z Mary już pobiegły na dół po schodach. – Nie idziesz? – zwrócił się do dziewczyny.

- Chcę widzieć wyniki. – powiedziała.

- Przyjmę Marlenę. – zapewnił. – Nie miałem pojęcia, że ona ma tyle siły. Będzie dobrą pałkarką.

- Strasznie jej na tym zależało, będzie przeszczęśliwa. – ucieszyła się Lily.

- Te schody wyglądają na śliskie. – zauważył James. – Może wejdziesz na moją miotłę? – poruszył ostentacyjnie brwiami, lecz ona zaśmiała mu się w twarz.

Hogwart w erze Huncwotów [JILY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz